Dęby w parku Źródliska II w Łodzi nie ustępują wiekiem i rozmiarami opisanym wcześniej dębom z parku Źródliska I. To właśnie w Źródliskach II rosną największe z całej licznej kolonii dęby szypułkowe (Quercus robur L.) o obwodzie pnia w pierśnicy przekraczającym 5 m. Przypominam, że rzecz dzieje się blisko centrum dużego miasta, dwa przystanki od Piotrkowskiej. Są to dęby, które wyrosły w ówczesnej Puszczy Łódzkiej.

Teren parku Źródliska II początkowo tworzył z parkiem Źródliska I całość zwaną Ogrodem Spacerowym. Niedługo po założeniu ogród został podzielony, a jego zachodnią część w 1854 r. oddano do użytku fabrykantowi Karolowi Scheiblerowi. Obecnie obie części parku oddziela teren fabryczny. Park Źródliska II podobnie jak Źródliska I jest parkiem zabytkowym. Ma powierzchnię 6,4 ha. Leży w obrębie ulic Fabrycznej, Targowej oraz Alei Piłsudskiego. Graniczy z Muzeum Kinematografii, które ma siedzibę w dawnym pałacu Scheiblerów, a od strony ulicy Targowej sąsiaduje z łódzką Szkołą Filmową.

Założenie parku powierzono w połowie XIX w. znanej berlińskiej firmie ogrodniczej Ludwika Spaetha. Wysadzono tu liczne oryginalne gatunki i odmiany drzew. Na szczęście uwzględniono w projekcie niektóre z drzew, które rosły wcześniej na tym terenie. Park obejmuje jedną z najbogatszych i najcenniejszych kolekcji dendrologicznych w Łodzi.

W publikacji „Parki Łodzi” wydanej w 1962 r. pod redakcją prof. Jakuba Mowszowicza znajdujemy opis najgrubszego z dębów w Źródliskach:

Najgrubszy z dębów ma pień o obwodzie w pierśnicy 4,25 m i rośnie przy skrzyżowaniu alejek. Jest to największe drzewo w obydwu parkach Źródliskach, senior całej kolonii dębów – synów puszczy łódzkiej.

Drzewo ma obecnie około 350 lat i prawie metr więcej obwodu niż w 1962 r. Podczas wichury 10 sierpnia 2017 r. dąb utracił jeden z górnych konarów, ale ogólnie ma się dobrze.

Pomiary łódzkich dębów znajdziecie w Rejestrze Polskich Drzew Pomnikowych.

Na zdjęciach najbardziej spektakularne dęby z parku Źródliska II.

Niżej zacytowany tekst Edmunda Jankowskiego „Dąb” z cyklu „Nasze drzewa” pochodzi z archiwalnego Tygodnika Illustrowanego 1902, nr 39 . Artykuł opublikowany zatem przed blisko 120 laty, obszerny – ale czyta się doskonale, bo autor nietuzinkowy. Edmund Jankowski (1849 – 1938) był jednym z najwybitniejszych polskich ogrodników. Całe życie poświęcił propagowaniu różnych dziedzin nowoczesnego ogrodnictwa. Był pomysłodawcą i redaktorem pierwszego polskiego pisma fachowego „Ogrodnik Polski”. Pozostawił po sobie liczne publikacje.

Po wsze czasy i u wszystkich ludów był dąb wyrazem mocy, potęgi i trwałości, i dlatego bóstwom był poświęcany, a niekiedy nawet i sam, jak bożyszcze, czczony. Zastawały go na ziemi ojców podrastające pokolenia; on widział ich męskie czyny, pod nim siadali zgięci lat brzemieniem i życia ciężarem. Na koniec porzucali swą czasową ojczyznę dla wiecznotrwałej – a on zostawał, taki prawie, jak był u zarania ich życia, tylko nieco więcej rozrosły, jeszcze potężniejszy, jeszcze wspanialszy.

Cztery pokolenia ludzkie rachuje się na stulecie. Niejeden z dębów widział takich pokoleń z górą dwadzieścia! Ta niepożyta długowieczność, przedziwna wspaniałość i monarsza iście wielkość dębu postawiły go na czele drzew wszelakich, a ludzie, lubujący się w porównaniach, nazwali go królem roślin.

To też, gdy siekiera zabójcza wali niemiłosiernie las, często oszczędza tu i owdzie stojące w nim samotne dęby, które potem, gdy z borów ani ślad już nie zostanie, świadczą o dawnym ich ogromie.

Często widzieć można takiego roślinnego możnowładcę, dumającego w swem majestatycznem odosobnieniu o ubiegłych czasach. Szeroko rozłożonym u ziemi, niby cokułem, osiadł mocno na łonie rodzicielki. Z tej wielkiej stożkowej podstawy wznosi się potężny falisty pień, pełen guzów , szanownych zmarszczek, głębokich szczelin wiekami popsutej kory. Na nieznacznej wysokości odchodzą od tej macierzy grube, jak inne stare drzewa, konary, pogięte, rosochate, daleko, daleko. Na nich moc niekształtnych jaspisowo-zielonych gałązek z liśćmi tęgimi, napółskórkowatymi, prawie siedzącymi. Któż ich zatokowo wyżłobionych liści nie zna? Kto ich od maleńkości nie widział na grobowcach bohaterów i uczonych, na pomnikach wielkich dzieci muz? Błyszczącym laurem wieńczyła swych wielkich synów Grecya i Rzym; palmę pierzastolistą kładziono na grobach męczenników na Wschodzie — ale Północ nie miała ni wawrzynów, ni palm dla swoich zasłużonych. Ona im wieńczyła skronie dębowymi liśćmi, a na grobowcach, jako dowód uznania, składała dębowe sploty gałązek, pełnych liści i żołędzi.

Wiosną miękki i delikatny, jasno-zielony dębowy listek wkrótce tężeje na słońcu. Na młodych, długich pędach często przybiera barwę purpury ze złotem, na jesieni obumiera i przysycha; ten trzyma się gałęzi aż do wiosny, nie opadając. Gdy więc po przysłowiowo pięknej polskiej jesieni, nadejdzie stara, skostniała zima, gdy zawyją boreasze, a rozpętane eolowe dzieci puszczą się w tan po suchych topolach i wierzbach, gdy trzęsą domami, zawodzą po okiennych szparach i wyją w kominach, wtórują im zeschłe liście dębu swym chrzęstem, jak łuskami poruszający się grzechotnik. Troska i smutek osiada na duszy człowieka, jak brudno-zielony kożuch rzęsy na stojącej wodzie. Ale: – Sursum corda! – szepczą te same dębowe liście: – Patrzcie na naszego ojca. Oto kilkaset już takich zim widział, oto tyleż pokoleń takich, jak my, jego włosów, u nóg mu się zwaliło – a on żyje i rośnie dalej. Czegóż się trapicie i upadacie na duchu? Żywię Pan, Który was stworzył i duszę nieśmiertelną w was wlał – a ta nie ginie. Więc choć wam smutno i ciężko nieraz na tej łez dolinie, krzepcie serca, wznoście czoła do góry, czyńcie dobrze i miłujcie się wzajem, a złe minie i wiosna zmartwychwstania zaświta!

Że przeogromne Baublisy, Bracia Wieków, Synowie Puszczy i jak tam nazywano jeszcze znane w dziejach dęby prastare – wyrosły na bogatych ziemiach, to nikogo nie zadziwia. Ale często zdarza się spotkać wśród głębokich mazowieckich lub podlaskich piasków taki dąb kilkusetletni, który od krótkotrwałych otaczających go brzózek, topoli i wierzb odbija tak, jak Guliwer od narodu Liliputów. Czemże to objaśnić?

Kto chce tajemnicę zrozumieć, musi zajrzeć w ciemne głębie ziemi, dokąd nigdy promyk światła nie doszedł. Jeżeli zechce śledzić rozwój żołędzi od chwili jej kiełkowania, spostrzeże, iż dosyć gruby korzonek, który się z niej przed rostkiem ukazuje, prostopadle toruje sobie drogę, wśród twardych grudek gleby od razu głęboko. Im ziemia jest pulchniejsza, tern głębiej przenika ten drobny, ale potężny, ostrz. Na pomoc mu wkrótce przychodzą liczne odrostki boczne, także zagłębiające się we wnętrzności żywicielki. W poszukiwaniu pokarmu trzyletni dąbek potrafi się dostać już na kilka metrów głęboko, a zdarzało nam się kopać za śladem korzeni na 5 m. w głąb, nie widząc jeszcze nie tylko zakończeń, ale nawet nie spostrzegając zwężania się korzenia.

Zatem przez grubą nawet warstwę piasku docierają dębowe korzonki do gliny lub marglu, w głębinach ukrytego. Nieraz też sięgają one aż do pierwotnej skały, na której zwykły grunt spoczywa, i tam zaczyna się walka równego z równym. Skała jest twarda i niepożyta. Ale jak człowiek przebił tunele Gotarda i Cenis przy pomocy dyamentowych świdrów, tak też i cienkie, lecz mocne korzenie dębu zapuszczają się w najdrobniejsze szczeliny. Więcej nawet: one drążą zupełnie gładką i nieużytą pierś skały, wgryzając się w nią za pomocą kwaśnych soków, wydzielanych przez kosmki – włoskowate zakończenia korzeni. W tych sokach rozpuszcza się pożyw na treść nieugiętego kamienia, przenika z wodą do roślinnego ustroju i w zniesiona ukrytemi a potężnemi siłami, wkrótce kąpie się nad ziemią wysoko w deszczu, rosie i słońcu, jako gałązki, liście i żołędzie dębowe.

I tu znów dąb postąpił tak, że go za przykład stawiać trzeba. Zdobył utajone, drzemiące bezczynnie skarby, ale nie ukrył ich, jak Harpagon dla siebie, lecz zamknął chwilowo tylko w swem ciele. Przerobi je wkrótce na roślinną masę i zrzuci na ziemię deszczem liści, gradem tucznych żołędzi. Nie mogliśmy powiedzieć: i kwiatów. Jak większość bowiem drzew, dąb nie ma kwiatów okazałych. Zaledwie widoczne zielonawe bazie zawiązują się w małą i w stosunku do wielkości olbrzyma niepozorną żołądź. Owoc ten, nasienie raczej, osadzone jest w dawnym kielichu kwiatowym, tworzącym charakterystyczną miseczkę. Całość jednak, choć niewielka, tak jest kształtna, że posłużyła za motyw do ozdób architektonicznych, jubilerszczyzny, zakończeń mebli, dywanów i znalazła zastosowanie w rysunkach na tkaninach, obiciach i t. p.

Najbardziej wrażają się w pamięć naszą widziane tu i owdzie dębowe kolosy-samotniki, których mamy jeszcze sporo w starych parkach, dworskich ogrodach, a nawet w polu. Dęby w pomieszaniu z innemi drzewami liściastemi jeszcze też nie są rzadkością, ale czyste, a wielkie „dąbrowy” już w Królestwie Polskiem, raczej w nazwach rozmaitych miejscowości, niż naturze istnieją. Rozrastały się one tylko żyznych ziemiach, a tych ciągle wzrastające zaludnienie potrzebowało pod pług, aby mu dawały ziarno na chleb i paszę dla bydląt. Tu i owdzie na południu – w pow. Chełmskim i Krasnystawskim, jeszcze lasy dębowe, ale nieliczne. Chcąc widzieć, jak dąbrowy prawdziwe wyglądają, trzeba ich poszukać na Polesiu Wołyńskiem, lub Podolu południowem. W słynnej próchnicy,popielatką podpartej, stoją na potężnych słupach olbrzymy, w odziomku po 2 m. mierzące, nakrywając ziemię gęstym dachem swych koron. Pod nimi bujna trawa i zioła, rzadziej leszczyna z trzmieliną i szakłakami pospołu. Całość imponująca i harmonijna zarazem, a harmonię psują jedynie sterczące wysoko suche konary, pewny znak zbliżającej się śmierci. W krainach tych dąb jest drzewem najpospolitszem, a w braku gorszych musi służyć nawet na żerdzie i opłotki, na które u nas używa się taniej wierzbiny lub sosny.

Ale nie tylko nasze krainy cieszą się posiadaniem dębów. Nawet gorące Południe ma ich dostatek, a między nimi niemało takich, które i w zimie nie tracą pięknych swych lśniących liści. Tej ozdoby Bóg nam poskąpił, bo nawet bluszcz, ten prawdziwy płaszcz ruin, przepada od zim naszych; inne też rośliny wiecznie zielono ostać się tu nie mogą.

Pomimo to cieszymy się tymi dwoma dębami, które są ziemi naszej prawdziwą ozdobą. Jeden z nich, pospolitszy, ma liście siedzące, a kwiaty na nieco dłuższych szypułkach (Quercus pedunculata) i rośnie nawet na piaskach. Drugiemu wielki chrzciciel roślin, Lineusz, nadał trafną nazwę „mocy” (tj. robur), a cechy jego są wprost przeciwne poprzedniemu.

Wielka płodność przyrody, zarówno sama przez się, jak i z ludzką pomocą, wydała z tych dębów obfitość odmian. Przed laty kilkunastu p. Sienicki z pod Lubaru na Wołyniu przysłał dla posadzenia w Ogrodzie Saskim dąb stożkowy, od swego nazwiska mianowany, ale okaz ten zginął, lubo na Wołyniu istnieje. Mamy jednak kilka form podobnych. Jedna z nich rośnie wązko a wysoko, na kształt włoskiej topoli (fastigiata), inna znów tworzy szerokie stożki, jak świerk od ziemi rozgałęzione, a zwężające się ku górze. Niestety, wielkich okazów, jakie up. widzieć można w Kwedlinburgu – nie posiadamy, bo je zbyt późno u nas sadzić zaczęto. A szkoda, jest to bowiem na szerokim trawniku, w dobrej gliniastej ziemi, bez wątpienia jedno z najokazalszych drzew, znanych obecnie.

Są też dęby płaczące, o liściach wycinanych, drobnych i wielkich. Udaje się u nas dobrze dąb wielkolistny i amerykańskie: czerwony i szkarłatny. Na bagnach, wespół z olszą mógłby wytrzymać użyteczny dąb bagienny (tj. palustris).

Z przyswojeniem wielu gatunków robił próby zasłużony leśnik nasz. p. A. Różycki, któremu zawdzięczamy niejedno drzewo wspaniałe, dawniej nieznane, a dziś nawet po lasach sadzone.

Te i inne dębów gatunki powtarzają się w tak różnorodnych i różnobarwnych odmianach, że z. gałązek ich wzorzyste można układać bukiety. Cały liczny dobór tych pstrych, czerwonych, białych, fioletowych i żółtych odmian podziwialiśmy przed laty u książąt Schwarzenbergów w Hluboce pod Radziejowicami, na południowej rubieży Czech. Czemu żaden z magnatów naszych nie posiada takich zbiorów dendrologicznych, wchodząc w ślady zacnej pamięci hr. St. Wodzickiego, z Niedźwiedzia, nad Nidą?

Wszystkie odmiany rozmnażają ogrodnicy przez specyalne szczepienie i oczkowanie na siewkach zwykłego dębu. Zwyczajne zaś nasze dęby, zarówno jak i zamorskie gatunki mnożą się z siewu żołędzi, które na jesieni przysypujemy warstwami wilgotnym piaskiem, a na wiosnę wysiewany w rządki na ziemi zregulowanej. Przytem każdą żołądź przykrywa się ziemią na 2-3 cm. grubo. Po kilku latach siewki rozsadzamy w lesie, lub jeżeli mają służyć do parku, czy też tworzyć aleje – do nowej szkółki, rzadziej niż rosły; tu, podkrzesywane corocznie na wiosnę, po 4-5 latach wyrastają w dość duże drzewka, do sadzenia odpowiednie.

Nie tylko dla okazałości, trwałości i piękności cenią ludzie dąb. Jest on też co do pożytku pierwszym między wszystkimi, a równać mu się może poniekąd tylko skromna sosna. Cale drzewo na wskroś przejęte jest garbnikiem, ale najwięcej zawiera go kora, przez garbarzów do wyprawiania skór poszukiwana. W Południowej Słowiańszczyznie, na stokach odnóg Alpejskich, widzieć można gęste nasadzenia dębowe, wycinane co lat kilkanaście kolejno, z których kora idzie do garbarni, a drzewo na mniejsze wyroby i opał. Z nakłócia przez osy galasowe tworzą się na dębowych liściach okrągłe galasówki, używane do wyrobu atramentu.Na korzeniach we współżyciu z nimi rosną ceni one wysoko w wykwintnej kuchni trufle. Mamy i my parę ich gatunków; są mniej niż perigordzkie szlachetne, ale przecież smaczne i pięknie pachnące. W ostatnich latach zajęto się sztuczną hodowlą trufli, którą polecał słynny znawca grzybów jadalnych i trujących, Rauquex. Dziś są już w handlu nasiona „dębu truflowego”, gdyż zauważono, że na pewnych tylko dębów korzeniach i w odpowiedniej ziemi trufle rosnąć mogą. Próby z temi sztucznemi nasadzeniami dotychczas u nas dokonywane nie były, a szkoda przecież i tych kilku czy kilkunastu tysięcy rub., które obcym za smaczne grzyby płacimy, mogąc je na własnej zbierać ziemi. Dla całości dodajmy, że żołędziami tuczą trzodę; robią też z nich napój lecznicy, w rodzaju kawy.

Wszystkie te jednak korzyści są niczem wobec samego drewna. Niegdyś używano go na podwaliny i zręby dworów, oraz budynków gospodarskich, dziś zaledwie już prawie na stolarszczyznę tylko nam dębiny wystarcza. Gdzie chodzi o nadanie przybytkom lub pokojom charakteru powagi, tam bez dębu obejść się nie można.

On też służy na ołtarze, kanonickie stale, ambony i ławy w kościołach; nim są przyozdobione uniwersyteckie audytorya i sale zebrań , z niego robi się szafy biblioteki umeblowania jadalni, a bez dębiny trudno sobie wyobrazić jakikolwiek gotycki budynek. Styl ostrołukowy i różne odmiany gotyku wyrazić można odpowiednio dobrze w kamieniu tylko lub dębie. Nie tylko daje on się użyć na belki i deski, ale przedziwnie poddaje się snycerskiemu dłótu. Więc też z niego widzimy rzeźbione postacie królów i rycerzów dawnych i podobizny ptaków i przedziwne girlandy kwiatów, przeplatanych owocami, widywane nieraz we wnękach i odrzwiach świątyń wielu cywilizowanych krajów.

Szarawe, o słoju niby rzadkim , w którym pojedyncze włókienka dają się odróżniać, spoiste i ciężkie drewno dębu z wiekiem nabiera barwy ciemnej (vieux chene), bardzo cenionej. Im starsze tem staje się ciemniejszem i cenniejszem, jak tego dowodzą owe misternie rzeźbione, uwieńczone figurą Najświętszej Panienki szafy gdańskie.

Ale bardziej od starej dębiny jest poszukiwany dąb podwodny. Dla wielkiej w wodzie trwałości używano dębów na słupy pod mosty i do młynów. Nieraz też oberwany falami wielki dąb nadbrzeżny zwalał się do wody, płynął z prądem, aż nareszcie zbyt ciężki tonął. Gdy przypadkiem jakowym taka kłoda wydostanie się na wierzch, tedy stanowi dla właściciela skarb prawdziwy. Pełne garbniku drzewo pod wiekowem działaniem wilgoci, soli żelaznych w wodzie zawartych, zczerniało tak, że prawie przypomina heban. Teraz wypiłowane na deski posłuży ono do wykładania sal w pałacach i zamkach, na ramy do okien i drzwi, na wysoko ceniony materyał meblowy.

Zmalały dawne puszcze i znikły leśne obszary. Człowiek żyć musi, więc i one mu pod chleb miejsca ustąpiły. Nie czas tu sadzić nowe wielkie dąbrowy. Współcześni nasi czekać nie lubią. Żyje się gorączkowo, pędzi już nie parą, lecz elektrycznością, rozmawia się elektrycznością, się nawet karmić zaczniemy przy jej pomocy. Popłaca zatem to, co można zrobić, lub czego dochować się prędko, najwyżej w ciągu życia jednego pokolenia.

Oto dlaczego niechętnie sadzimy dęby.

A jednakże, gdy stawiamy i dziś pomnikowe budowle, gdy bronzowe figury na placach miast naszych wznosimy ku czci i pamięci zasłużonych, nie skąpmy też pamiątek po sobie naszym wnukom i prawnukom, aby nie powiedzieli, żeśmy żyli tylko dla siebie.

I dlatego twórzmy aleje dębowe, jeśli na nie grunt i miejsce pozwala, obsadzajmy dębami wielkie place, a nade wszystko wiekopomne zdarzenia, lub sławnych ludzi upamiętniajmy pojedynczym dębem. Tak czynią inne narody, tak zrobiono i w Warszawie dając za tło do pomnika Mickiewicza dąb jeden.

Krótkie jest życie ludzkie i pamięć po niem znikoma. Ale ten żyje najdłużej we wdzięcznej pokoleń pamięci, kto im w ten, czy inny sposób trwałe po sobie pozostawił dary. Kościuszko świeci przykładem dobrego obywatela, Mickiewicz – narodowego poety, Sienkiewicz – zasłynie jako wskrzesiciel w sercach tego, co żyć w nich winno zawsze, Baudouin – dobroczynnością; a zwykły śmiertelnik, któremu Bóg nie dał tak cennych darów, niech się potomnym przypomina dębami, które ręką jego posadzone, przez stulecia całe będą tej ziemi ukochanej ozdobą, a dzieci jej radością.

autor: Edmund Jankowski
Tekst z Tygodnika Illustowanego z roku 1902, Nr 39
Hey there! Someone in my Facebook group shared this site with us so I came to take a look. I’m definitely loving the information. I’m book-marking and will be tweeting this to my followers! Outstanding blog and fantastic style and design.