Ktoś, kto czyta mnie uważnie i krytycznie, pomyśli… dwa Midasy. Czego się nie dotknęli w „złoto” zamieniali. Same sukcesy. Oczywiście, że tak nie było. Mieliśmy też potknięcia. Jak mówi przysłowie: „ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi”. O niektórych wspomnę w swoim czasie! Pewnie zabrzmi to znów jak samochwalstwo, ale nie było ich wiele. Powiem więcej. Na ilość wykonanych prac w historii firmy, były to przypadki incydentalne. Jednak były! O niektórych wiemy tylko my. Bo czy są to wpadki można, w większości tego typu prac, powiedzieć dopiero po latach. A nie każdy to widzący po latach wie, dlaczego i…. kto?
Poza tym trzeba umieć wyeliminować czynniki obiektywne, które mogły się do danej sytuacji przyczynić i dopiero po takiej analizie stwierdzić… tak do była nasza wpadka!
Tak jak już chyba wspominałem lata 90-te, a głównie ich I-sza połowa to najlepsze lata w całym okresie prowadzenia firmy. Robiliśmy dużo ciekawych prac, a rynek, mimo, że powoli zapełniał się nowymi firmami, nie był jeszcze nimi przegęszczony. Obowiązywała jeszcze zasada ostatniego komunistycznego ministra od gospodarki p. Wilczka – „co nie jest prawem zakazane jest dozwolone”! Nowe władze zajęte głębokimi reformami naszego Państwa, dawały dużo swobody nowym inicjatywom gospodarczym oraz istniejącym już prywatnym biznesom.
Na początku 1992 roku mieliśmy znacznie powiększoną brygadę. Z myślą o czekającym nas wyjeździe do Koszalina, a w zasadzie do pracy na alei bukowej, intensywnie szkoliliśmy nowych pracowników. Zarówno w pracy na drzewach przy użyciu lin oraz metod i sposobu wykonywania poszczególnych zabiegów, tj. zasad poprawnych cięć, wykonywania przewiercanych wzmocnień, zarówno linowych jak i sztywnych, oraz zabiegów przy różnego rodzaju ubytkach. Takim „poligonem” stały się kontynuowane od początku roku prace w Parku im. A. Mickiewicza w Łodzi czy w Parkach Źródliska I i II. W Parku na Julianowie w tym czasie (zimą i wczesną wiosną) wykonywano również czyszczenie układów wodnych.



Pracami w koronach drzew zajmował się Klimek oraz Andrzej i Boguś („Wuja”). Klimek nadal jeszcze sprawnie „wiewórczył” pomiędzy konarami i gałęziami, ale głównymi nauczycielami „nowych” byli nasi starzy pracownicy. Zresztą taka była zawsze zasada w naszej firmie, że nowy był przydzielany do któregoś ze starszych, celem przyuczenia. Jego zadaniem było nauczyć posługiwania się linami, uprzężą oraz sposobów pokonywania przestrzeni w koronach drzew. I to się nieźle sprawdzało! Czasami tylko wkraczał w to Klimek.
Ja zajmowałem się nauczaniem zasad postępowania z ubytkami oraz wykonywania wzmocnień i podstaw wykonywania poprawnych cięć gałęzi i konarów. Tak to przez kilka lat funkcjonowało w naszej firmie. Nikt wtedy nie żądał od tych chłopaków papierów np. „tree workera”. Jedyne formalne kursy, jakie oni odbywali, to te na uprawnienia pilarza, przez nas finansowane. Niektórzy czasami już z takimi do nas przychodzili (np. po technikum leśnym). Reszty uczyli się od nas i od naszych starszych pracowników. Zawsze zwracaliśmy uwagę na jakość wykonywanych prac przez każdego pracownika.


W trakcie prac w roku 1992 przy tej topoli wykonaliśmy również montaż wzmocnień w jej koronie. W następnych latach drzewem tym zajmowały się również inne firmy.
Topola przetrwała jeszcze 25 lat, choć nie raz zastanawiano się czy jej, aby nie usunąć ze względu na bliskość ul. Zgierskiej, jednej z głównych ulic miasta, wprowadzającej do miasta duży ruch samochodowy z kierunku północnego. Topola ta poległa pod wpływem silnego wiatru latem 2017 roku. Całe szczęście, że upadła nie na ulicę, ale do wnętrza parku. Do końca swoich dni była żywotna, corocznie jej konary pokrywały się liśćmi!

W Parkach Źródliska I i II rozpoczęliśmy kompleksową pielęgnację starodrzewia. Łącznie wykonaliśmy w tym roku prace przy 200 szt. drzew. Wykonaliśmy również prace przy pomnikach przyrody znajdujących się w Parku Kilińskiego, Parku Moniuszki oraz Parku Staszica. Rosły w tych parkach nie tylko drzewa o słusznych pomnikowych walorach, ale i inne ciekawe okazy.



Z ciekawszych prac przy pojedynczych drzewach była praca przy lipie – pomniku przyrody, znajdującej się na tzw. Rogach. W tamtym czasie rosła ona samotnie, na dużej łące za „Zajazdem na Rogach” (od dawna już nieistniejącym). Był (i nadal jest) to okaz wieloprzewodnikowy, stąd wykonaliśmy tam układ wzmocnień linowych, oczywiście przewiercanych, oraz cięcia i zabezpieczanie ubytków.


Z upływem lat otoczenie lipy porosło samosiewami drzew i krzewów całkowicie ją „pochłaniając”. Wiele z drzew rosnących wtedy obok osiągnęło w międzyczasie również okazałe wymiary. Chcąc zobaczyć drzewo po wielu latach, w 2014 roku, musiałem przedzierać się przez mocno zarośnięty teren wokół. Za namową organizatorów wycieczki rowerowej w ramach „Zielonej Łodzi” latem 2020 r. ponownie się przy niej znalazłem. Była jeszcze bardziej zarośnięta wkoło, ale cały czas „dziarska”, choć mocno zagłuszona przez dynamiczną roślinną młodzież w sąsiedztwie oraz osłabiona dużą ilością jemioły w koronie.
Opowiadając wtedy w terenie o tym drzewie (z pośród lip rosnących na terenie Łodzi jest chyba obecnie największa wymiarami pnia) byłem zaskoczony, że duża część uczestników wycieczki i to bez względu na wiek, po raz pierwszy „odkryła”, że takie drzewo rośnie w tym zapomnianym miejscu. Świadczy to o potrzebie propagowania naszej miejskiej przyrody i odkrywania przed kolejnymi pokoleniami jej skarbów, czasami będących w „ukryciu”. Bardzo dobrze te edukacyjne funkcje wypełniają inicjatywy wspomnianej „Zielonej Łodzi” przybierające różne formy, czy to jak wspomniane już wycieczki rowerowe, czy też spacery po ciekawych „zielonych” obiektach miasta czasami połączone z piknikami, konkursami dla dorosłych i młodzieży etc. etc. Tyle dobrego dla propagowania przyrody, ale nie tylko, bo również historii i kultury naszego miasta, zawdzięczamy trójce młodych, ambitnych i bardzo energetycznych ludzi będących komórką organizacyjną Zarządu Zieleni Miejskiej, a nie jakiejś wielkiej urzędniczej machinie! Kolejny przykład, że chcieć to móc (i na odwrót). I tylko szkoda, że tak jak wiele podobnych oddolnych działań, komuś to zaczyna przeszkadzać? A może jest to kolejna próba zaanektowania czyjegoś sukcesu? Bo za taki uważam to, co zrobiła dotychczas „Zielona Łódź”.


Jeszcze przed wyjazdem całej ekipy na Pomorze Środkowe, w kwietniu otrzymaliśmy zlecenie na wykonanie prac przy grupie klonów srebrzystych rosnących częściowo na terenie zajezdni tramwajowej w Chocianowicach przy ul. Pabianickiej, a częściowo poza jej terenem. Kilka z nich było uznanych wtedy za pomniki przyrody ze względu na swoje niepospolite wymiary. Akurat w tym zleceniu chodziło jedynie o usunięcie z ich koron suszu, który wyłamując się i spadając, stwarzał zagrożenie dla znajdującego się obok nich składowiska (magazynu?) różnych bardziej i mniej potrzebnych materiałów MPK.
W zasadzie gdyby nie pewne zdarzenie, to nie za bardzo byłoby, co wspominać.
Pracowaliśmy już, jak wspomniałem powiększoną brygadą, tak że równolegle trwały prace na czterech drzewach. Na niektórych, tych większych, było po dwóch pracowników w koronie. Wszyscy pracowali na linach (zresztą tam nawet nie było szans wprowadzenia podnośnika pod te drzewa). Kiedy w trakcie dnia pojawiłem się zobaczyć jak idą prace, wydawało mi się, że coś się musiało wydarzyć pośród chłopców, ale oczywiście nikt z nich niczego nie mówił. To był piątek, (co prawda nie trzynastego!). W sobotę ok. 10,00 godz. otrzymałem telefon, że jeden z pracowników powiesił się w domu, w nocy, na klamce w łazience! Później dotarła do mnie informacja, że w ten piątkowy dzień, w trakcie pracy na drzewie próbował on już podobno to zrobić, ale mu ten drugi, który z nim był na drzewie to uniemożliwił. Nie wiem ile w tym było prawdy, ale taka wersja krążyła w naszej ekipie!

W momencie rozrostu firmy zatrudnialiśmy, w miarę potrzeb, nowych pracowników. Policzyłem, że w ciągu ponad 30-tu lat przewinęło się ich u nas ok. 100. Jedni pracowali nawet po kilkanaście lat (rekordzista przepracował 18-ście), inni parę tygodni czy wręcz parę dni, bo i tacy byli! Kilku, może kilkunastu z nich zapisało się znacząco w historii firmy, poprzez m.in. takie zdarzenia. Niektóre z tych zdarzeń, ale zdecydowanie „fajniejsze”, w odpowiednim czasie z pewnością opiszę, bo one również tworzyły przez lata, klimat naszej firmy! W szczytowym okresie naszej działalności zatrudnialiśmy 22 pracowników, w tym 13-tu umiejących pracować na drzewach przy użyciu metody linowej!
Jeszcze przed samym wyjazdem w koszalińskie, uczestniczyłem wraz z Kol. Zbyszkiem Chachulskim, w dniu 24.04.1992 roku w posiedzeniu Rady Naczelnej Federacji SNT-NOT. W ramach tego posiedzenia odbyło się głosowanie w wyniku, którego, większością głosów, nasze niedawno powołane Polskie Towarzystwo Chirurgów Drzew zostało włączone w poczet Federacji Stowarzyszeń Naukowo- Technicznych Naczelnej Organizacji Technicznej (NOT), w której to Federacji funkcjonuje do dzisiaj.
W dniu 26 kwietnia 1992 wraz z Klimkiem, moim „maluchem” pomknęliśmy do Koszalina i do Polanowa, aby na kilka dni przed przyjazdem reszty ekipy przygotować m.in. kwatery dla nich oraz dokonać wszelkich formalności związanych z rozpoczęciem prac na drodze wojewódzkiej nr 206 Koszalin – Bytów, na odcinku między miejscowościami Nacław i Jacinki, na którym znajdowała się bukowa aleja będąca pomnikiem przyrody.
Żaden z naszej dwójki nie przypuszczał wtedy, że rozpoczynamy rozdział życia zawodowego, ale i prywatnego, który będzie związany z tymi terenami nieprzerwanie przez prawie 25 lat! Dlatego też pozwolę sobie na dłuższe nieco wprowadzenie w temat „koszaliński”.
Tak jak już pisałem wcześniej pojechałem w tamte rejony na zaproszenia Marka Lipieckiego, Kierownika z Zarządu Dróg Wojewódzkich w Koszalinie, któremu bezpośrednio wtedy podlegał odcinek drogi, na którym znajdowała się aleja bukowa, na początku 1991 roku.
W trakcie inwentaryzacji z roku 1991, o której już pisałem, okazało się, że na jej głównym odcinku (wzdłuż wspomnianej drogi wojewódzkiej) oraz na dwóch bardzo malowniczych jej odnogach, (odprowadzenia) do wsi Dadzewo oraz przysiółka Nadbór, rośnie łącznie ok. 1200 szt. buków! Nie wiedzieliśmy ile z tych drzew będzie łącznie poddanych pracom. Wiedzieliśmy natomiast, że czeka nas ciekawa praca, przy przepięknym obiekcie przyrodniczym, tworze ludzkich rąk, ale mocno wkomponowanym w tamtejszy krajobraz. Ostatni raz widziałem aleję w sierpniu 2020 roku. Mimo widocznych niekorzystnych zmian i dużych ubytków, nadal przejazd na wielu jej odcinkach robi duże wrażenie. Mimo, że będę o alei bukowej nie raz wspominał, to ten wstęp niech będzie zachętą dla wszystkich, którzy być może będą w tamtych okolicach, do jej obejrzenia. Naprawdę warto, póki jeszcze jest, co oglądać!


Brygada z Łodzi dojechała do nas 4-go maja i od następnego dnia zaczęliśmy prace. I to w nie byle jakim towarzystwie! Pojawiła się, bowiem ekipa TV z lokalnej stacji w Koszalinie oraz często pokazywali się przy nas przedstawiciele prasy.

Pierwszy etap naszych prac, na zlecenie Zarządu Dróg i w uzgodnieniu z Wojewódzkim Konserwatorem Przyrody w Koszalinie obejmował likwidację istniejących już zagrożeń, jakie niektóre z drzew stanowiły dla otoczenia, głównie użytkowników tej drogi, ale również ludzi i maszyn pracujących na polach sąsiadujących z tą aleją. A było się czego bać! Wystarczy przyjrzeć się kilku poniższym zdjęciom z tamtego czasu.




W ramach pierwszego zlecenia od zarządu Dróg Wojewódzkich w Koszalinie, mieliśmy usunąć istniejące już bezpośrednie zagrożenia (takie jak na zdjęciach) oraz wykonać pełen zakres prac przy wszystkich drzewach rosnących na odcinku alei przed Nacławiem.
Tzn. mieliśmy wykonać przy tych drzewach: konieczne cięcia w koronach, zamontować wiązania i zabezpieczyć ubytki. Był to trudny odcinek z uwagi na zakręt prawie pod kątem 90°, wymagający poświęcenia m.in. dwóch pracowników do jego zabezpieczenia, aby nie stwarzać niebezpieczeństwa dla użytkowników drogi.


Urok tej alei polega m.in. na tym, że poza tworzącymi ją okazałymi drzewami, przebiega ona przez pełne zakrętów tereny pagórkowate, takie, jakie pozostawił po sobie ustępujący, wiele tysięcy lat temu, lodowiec. Z technicznego i logistycznego punktu widzenia, były to niestety również bardzo trudne i niebezpieczne wręcz miejsca do wykonywania prac!
Tak sobie myślę, że przy obecnie obowiązujących przepisach, to chyba nadal bylibyśmy z pracami na tej alei. Oczywiście to lekkie przerysowanie, ale faktem jest, że kiedy przystępowaliśmy do opisywanych prac, nikt nie żądał od nas żadnych kursów kierowania ruchem czy innych jeszcze potrzebnych uprawnień. Miało być bezpiecznie, bez zatrzymywania ruchu na dłużej, bez mijanek etc. etc. I było!
Oczywiście koledzy drogowcy zabezpieczyli nas w odpowiednie (i mobilne) oznakowanie przed oraz za miejscem prac, i to było wszystko. W trakcie wszystkich etapów naszych prac na alei nie doszło do żadnego zdarzenia, kolizji czy tego typu przypadków. A dodać muszę, że droga ta uchodziła wtedy wśród miejscowych za drogę niebezpieczną, na której dochodziło do wielu wypadków. Bliskość pni drzew (praktycznie bez pobocza) i ich zwarte porastanie powodowało, że „nie było gdzie uciekać”! Napisałem, że uchodziła wtedy, bo nie wiem jak jest aktualnie, a ruch na niej był wtedy z pewnością dużo mniejszy.

W kolejnym odcinku opiszę m.in. bardziej szczegółowo zabiegi na drzewach w alei bukowej, wykonane w trakcie tego pierwszego etapu, oraz pokażę jak te drzewa wyglądały latem 2020 roku. A jest co opisywać, bo w roku 1992 na zlecenie najpierw Zarządu Dróg Wojewódzkich, a następnie Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody „zaopiekowaliśmy się” łącznie 120 szt. drzew.
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego znajdziecie TUTAJ.