Jeżeli moja Pani Redaktor Naczelna czegoś nie zmieni, to ten odcinek powinien pojawić się w „zielniku łódzkim” przed okresem świąt bożonarodzeniowych i przed okresem noworocznym. Jest to czas, gdy dominuje w naszych domach drzewo zwane potocznie ”choinką”. Nie mnie tu opisywać tradycje z tym związane, ale na pewno każdy z nas ma swoje wspomnienia spod….. „choinki”. „Drzewiej” to ten okres zawsze kojarzył się z zimowymi widoczkami, za którymi pozostaje nam obecnie jedynie tęsknić, bądź poszukać ich gdzieś hen… np. w górach!
Kiedy wiele lat temu wchodziłem do lasu odróżniałem jedynie dwa gatunki drzew, właśnie „choinki” i te z liściami. No może jeszcze kasztana, klona, dęba. Ale te z igłami, to zawsze były „choinki”. Dzisiaj dzielę czasami ludzi na tych, którzy w kontaktach ze mną nadal używają określenia „choinki” dla drzew iglastych oraz bardziej „zaawansowanych” w wiedzy botanicznej, mówiących o „iglakach” lub bardziej szczegółowo o sośnie, świerku czy jodełce!
Wykorzystując tą świąteczną atmosferę, pomijając zasadę chronologii moich wspomnień, chciałem poopowiadać o różnych drzewach iglastych, które zaistniały czy to w historii naszej firmy, czy mojej osobistej.
Stare drzewa iglaste bardzo rzadko są u nas uznawane za pomniki przyrody, częściej też poddawane bywają „eksterminacji”. Kłóci się to z obserwowaną przeze mnie od wielu lat (i niezrozumiałą zresztą dla mnie) powszechną „miłością” do drzew iglastych z gatunku Thuja sp., czyli żywotników. Myślę, że jest to temat na obszerną pracę doktorską z pogranicza wielu dziedzin nauki, w tym „psychologii środowiskowej”, bo i taka dziedzina nauki istnieje. Praca taka powinna np. zająć się tym, jak masowe i bezmyślne wprowadzenie tych roślin do naszego środowiska zniszczyło jego naturalne kulturowe krajobrazy, np. na polskich wsiach! Bliska mi zawodowo osoba, jeden z moich pierwszych nauczycieli, czyli mgr inż. Zbigniew Chachulski, nazwał ten narodowy ogrodniczy trend do sadzenia żywotników – „tujofilią”!
W poprzednich odcinkach wspomniałem już o wspaniałych parkowych modrzewiach polskich rosnących w Kobielach Wielkich (warte obejrzenia póki jeszcze są!), przepięknym cisie pospolitym w niedaleko od Kobiel położonej wsi Odrowąż (niestety obecnie jest to zamknięty prywatny obiekt, ale próbować warto!), czy też o „sośnie rowerzystów” w Łodzi przy Parku Poniatowskiego.
Opowiadania o kolejnych iglastych „pięknościach” zacznę od najbliższej terytorialnie, bo rosnącej w parku im. B-pa Klepacza, sosny limby. Gatunek ten rzadko spotykany w centralnej Polsce, zwłaszcza w formie dużego kilkudziesięcioletniego drzewa i do tego w dobrej kondycji. Na stanowiskach naturalnych (rośnie w górach) jest ściśle chroniona!
Ta pochodzi prawdopodobnie (?) jeszcze z przedwojennego ogrodu Rheinholda Richtera.
W 1997 roku uległa ona, w wyniku działania huraganowego wiatru, częściowemu wykrotowi.
Na zlecenie Ogrodnika Miasta wykonaliśmy jej ponowne „wypionowanie i stabilizację”.
W efekcie naszych działań, drzewo do dzisiaj, w dobrej kondycji, nadal rośnie w parku. W dalszych moich opowiadaniach mam zaplanowane bardziej szczegółowe opisanie operacji jej „stawiania”, dlatego teraz tylko jej zdjęciowy zwiastun.
Aby obejrzeć kolejnego ciekawego osobnika, który przeszedł przez nasze ręce, trzeba się udać na Pomorze Środkowe. Jadąc drogą z Koszalina w kierunku Szczecina (ale starą drogą, a nie współczesną obwodnicą) natrafimy na miejscowość Nosowo, gdzie nad urokliwą rzeką Radew znajduje się zespół pałacowo-ogrodowy, w którym rośnie dendrologiczny rarytas – sośnica japońska, uznawana za drugi największy, rosnący na terenie naszego kraju, okaz drzewa tego gatunku (największy rośnie, wg dostępnych mi źródeł, w Arboretum w Wojsławicach na Dolnym Śląsku). Drzewo z Nosowa ma aktualnie ponad 13 m wysokości i 110 cm w obwodzie (na wys. 1,3 m) i liczy ok.90 lat!
Kolejny ciekawy okaz, na jaki trafiłem w Polsce, a który nie jest u nas „codziennością” dendrologiczną, to araukaria chilijska. Spotykałem się już z tymi roślinami rosnącymi na otwartym terenie, ale jedynie za granicą w trakcie wyjazdów do Holandii, Niemiec czy Włoch (głównie w parkach, czasami w prywatnym ogrodzie). W Polsce spotykałem je jedynie w uprawach szklarniowych (palmiarniach). Mimo, że na terenie Koszalina pracowaliśmy już od 1992 roku, to dopiero w lipcu 2013 roku „wypatrzyłem” duży okaz (jak na nasze warunki) rosnący w prywatnym ogrodzie, sąsiadującym z tym, w którym robiliśmy usługę. Dzięki uprzejmości właściciela mogłem go obejrzeć z bliska, a w zasadzie to ją. Nie wyglądała najlepiej, widać było efekty mrozowe (wg słów właściciela, z zimy roku 2012) w jej dolnych partiach, ale była żywotna z widocznymi przyrostami. Dowiedziałem się, że została ona przywieziona z Holandii i posadzona 15 lat temu, i przez kilka pierwszych lat niezbyt widać było jej wzrastanie, ale cały czas była żywotna. Dopiero od 3-4 lat zaczęła silniej przyrastać na wysokość, przy czym właściciel cały czas obawiał się o jej przyszłość. Pozwolono mi ją wtedy pomierzyć. Miała 4 m wysokości, a jej pień u nasady przy ziemi – 26 cm obwodu. Tak było w 2013 roku. W sierpniu 2020 roku odnalazłem ją w doskonałej kondycji, sporo wyrośniętą do góry, oraz ze znacząco powiększonym obwodem pędu głównego (pnia). Niestety tę 22- latkę mogłem obfotografować jedynie zza płotu (nie było nikogo na posesji) i nie mogłem dokonać porównawczych pomiarów. Wydaje się, że roślina już się zaaklimatyzowała w tym miejscu, w czym niewątpliwe pomogły jej ostatnie ciepłe zimy i gorące, słoneczne lata. Nie widziałem na niej żadnych zbrązowień, jedynie soczystą zieleń! Podobno na naszych terenach nadmorskich oraz na Dolnym Śląsku można znaleźć większe okazy tych roślin, bo tam klimat jej sprzyja. Mówiono mi, że największy „polski” okaz rośnie (rósł?) gdzieś w okolicach Pucka.
Kolejną ciekawą, acz bardzo egzotyczną roślinę w naszym klimacie, znalazłem w ogrodzie mojego klienta, w którym przez kilka lat zajmowałem się drzewami.
Chodzi o cedr libański. Rośnie na terenie ogrodu, obok zabudowań dawnego gospodarstwa rolnego, zamienionych na działkę rekreacyjno-wypoczynkową. Pierwszy raz zobaczyłem go wczesną wiosną 2013 roku. Widać było, że jest „po przejściach” – głównie mrozowych. Miał poprzemarzane końcówki gałęzi, zwłaszcza tych najniższych. Trzeba tutaj dodać, że miejsce, na którym rośnie drzewo jest zupełnie nieosłonięte. Jest to taka ogrodowa łączka. W pobliżu znajdują się bardzo rozległe, podmokłe i torfowiskowe tereny. Występują tam silne mrozy oraz wieją zimne wiatry. Tak to wygląda wg słów mojego klienta, właściciela działki. Wydawałoby się, że drzewo tego gatunku nie ma tam szans na przeżycie. Jednak przez kilka ostatnich lat drzewo okrzepło i znacznie przyrosło na wysokość oraz grubość i mocno zagęściło swoją koronę. Ponieważ gospodarz ogrodu powiedział, że gdy sadził to drzewo, miało ono już 2,5 m wysokości, to oceniam, że jest to aktualnie ok. 20 letni okaz.
Kolejnym gatunkiem drzew iglastych, który chcę wspomnieć, jest daglezja zielona, zwana też jedlicą czy jodłą Douglasa. Gatunek przywędrował do nas z Ameryki Północnej. W drugiej połowie XIX wieku w pruskich leśnictwach, czyli na naszym obecnym pomorzu, zaczęto wprowadzać je intensywnie do upraw leśnych. Gatunek charakteryzuje się zdolnością do osiągania w dosyć szybkim czasie dużych przyrostów masy, w tym mocno przyrasta na wysokość i grubość. Spotykane jest często również w parkach i ogrodach. Na początku lat 90-tych trafiłem do, jeszcze wtedy bardzo zapuszczonego miejsca, założonego przez niemieckich leśników w roku1881, arboretum w Karnieszewicach koło Sianowa na Pomorzu Środkowym.
Starsi może pamiętają, że kiedyś Sianów chlubił się wytwórnią zapałek, po której już nie ma śladu. Zobaczyłem tam kilkadziesiąt olbrzymich daglezji, robiących niesamowite wrażenie. Pomyślałem wtedy o najwyższych drzewach na naszym globie, czyli sekwojach w Parku Yosemite w Kalifornii. Jak się musi czuć przy nich człowiek, skoro te daglezje wywoływały już we mnie uczucie „drobnej istotki”. Byłem tam później wielokrotnie i obserwowałem korzystne zmiany, jako efekt porządkowania oraz zagospodarowywania tego miejsca dla celów edukacyjno-turystycznych, ale zauważałem także powolny ubytek tych najstarszych drzew. Ostatni raz byłem w arboretum w sierpniu 2020 roku. Nadal można tam jeszcze przeżyć spore emocje spoglądając na ogrom niektórych najstarszych okazów. Kolekcja tego leśnego arboretum jest uzupełniana i wzbogacana okazami drzew również innych gatunków oraz krzewami. Miejsce leży na uboczu od głównych tras, ale jest bardzo urokliwe i warte obejrzenia!
W związku z tymi daglezjami przypomina mi się pewne zdarzenie, które miało miejsce w trakcie naszego pierwszego pobytu na „alei polanowskiej”. Któregoś słonecznego dnia z sąsiadującego lasu wyszedł mężczyzna w mundurze leśnika. Przywitał się z nami, zapalił z Klimkiem papierosa, podpytał, co my tu robimy i skąd jesteśmy (choć miałem nieodparte wrażenie, że coś jednak już o nas słyszał!), po czym powiedział: „chodźcie za mną, coś wam pokażę”, po czym zanurzył się w zarośniętą ścieżkę, z której przed chwilą do nas wyszedł. Szybko z Klimkiem poszliśmy za nim. Parę razy musieliśmy uważać by go nie zgubić, gdy leśne ścieżki się krzyżowały. Spacer trwał ok. 10-15 minut, po czym doprowadził nas pod okaz daglezji, która wg niego „była największym drzewem, jakie on widział w tych lasach”. Pech chciał, że nie miał on ze sobą żadnej miarki (ja dopiero wiele lat później nauczyłem się mieć zawsze przy sobie jakiś przymiar), więc próbowaliśmy ją objąć ramionami. Mimo, że było nas trzech dorosłych mężczyzn, na moje oko brakowało jeszcze jednych ramion, aby ją w całości „mieć w rękach”! Ponieważ rosła w środku lasu, w zwarciu z innymi drzewami, nie byłem w stanie dojrzeć jak wysoko sięgała jej korona. Pan leśnik wyprowadził nas z powrotem na drogę i obiecał, że kiedyś jeszcze przyjdzie i pomierzymy to drzewo! Niestety nigdy już więcej nie przyszedł. Nasze próby odnalezienia tego drzewa, kończyły się zawsze przy pierwszej krzyżówce ścieżek. Podpytywani miejscowi mówili, że „tutaj jest wiele dużych starych drzew, ale o takim nie słyszeli”. Do dzisiaj się z Klimkiem zastanawiamy, czy to był faktycznie autentycznie leśnik? A może…… Drzewa i lasy mają wielu swoich opiekunów i strażników! Jednym z nich wg wierzeń słowiańskich był „Leszy”.
Choć nie wiem czy słowiański bożek chroni również germańskie drzewa?
Wracając z Pomorza Środkowego do Łodzi lub jadąc w tamtą stronę do pracy, czy na urlop, drogą przez Bory Tucholskie, wielokrotnie mijałem kierunkowskaz z nazwą miejscowości Wierzchlas. Interesowała mnie dlatego, że znajduje się w niej Rezerwat Przyrody Cisy Staropolskie im. Leona Wyczółkowskiego. Nigdy w nim nie byłem. Za każdym razem powtarzałem sobie, że następnym razem muszę tam pojechać. Ale jak to zwykle bywa, albo brakowało mi czasu, albo pogoda nie zachęcała do zapoznania się z tym miejscem. Aż któregoś dnia czas się znalazł i pogoda dopisała, tak że pojechałem do tego rezerwatu. Ponieważ byłem tam sam (poza mną nikt go nie zwiedzał), „zanurzyłem się bez reszty” w klimat tego ciemnego cisowego lasu, (choć nie tylko cisy w nim aktualnie rosną).
Opisywanie moich odczuć związanych ze spacerem po tym rezerwacie mija się z celem. Proponuję jedynie wszystkim jadącym w tamte strony znaleźć czas na jego zobaczenie, bo tych najstarszych okazów jest coraz mniej!
W uzupełnieniu podam, (tych, co nie wiedza poinformuję, a tym, co wiedzą przypomnę), że CIS jest rośliną, która najwcześniej została objęta ochroną w Polsce. W tzw. „statucie warckim” w 1423 roku uczynił to Król Władysław Jagiełło!
Kończąc moje wspomnienia dotyczące drzew iglastych i mając na uwadze porę roku, w jakiej ów odcinek moich wspomnień się pojawia, na moment zajmę się tematem wywołanym na wstępie. Od wielu lat DUŻE władze i bardzo malutkie władze, DUŻYCH miast i bardzo malutkich miejscowości, fundują swoim mieszkańcom drzewka świąteczne, czyli owe choinki! Na kilka, kilkanaście dni (obecnie nawet kilka tygodni) przed świętami, instalowane są one w centralnych miejscach tych miejscowości. Specjalnie napisałem „instalowane”, a nie „stawiane”, ponieważ są to nieraz bardzo skomplikowane konstrukcje! Tak, tak … konstrukcje, a nie drzewa! Sztuczne twory ludzkich rąk (bardzo często z dalekiego azjatyckiego kraju pochodzące), a nie twory naszej rodzimej przyrody! Mnie takie widoki mocno przygnębiają, a przy tym są wręcz, powiem kolokwialnie, aestetyczne. Są one z reguły wizualnymi potworkami.
Jakoś nie znalazłem w mediach, tych tradycyjnych i tych nowoczesnych, silnego głosu sprzeciwu dla tych praktyk. Czy postawienie w tym miejscu, świątecznego, naturalnego drzewa powodowałoby taki duży uszczerbek w naszej przyrodzie? A może znalazłoby się jakieś centralne miejsce w każdej miejscowości, gdzie dałoby się posadzić np. daglezję, która w okresie świątecznym przejmie funkcję „choinki”? Ot taki mi się kołacze, co roku, okolicznościowy „temacik”. Podrzucam go również Państwu do rozważenia. Chyba, że nie ma tematu, i że się znowu czepiam?
A gdy dane nam będzie ponownie normalnie żyć, zapraszam wszystkich miłośników egzotycznych roślin nie tylko do Palmiarni Łódzkiej, której mam nadzieję, że do tego czasu nikt nie przeniesie w inne miejsce, oraz (a może przede wszystkim), do tzw. „ogródka dydaktycznego” obok, gdzie można znaleźć min. bogatą kolekcję drzew iglastych. Są w nim dorodne okazy tak bardzo rzadko spotykanych u nas egzotów jak: mamutowiec olbrzymi (popularnie zwany sekwoją), szydlica japońska (nie mylić z sośnicą, o której wyżej pisałem), czy kuningamia chińska! Na początku lat 2000, w okresie budowy nowej Palmiarni w Łodzi, przystąpiono również do rewaloryzacji tego miejsca, znajdującego się, na wygrodzonym terenie z Parku Źródliska I. Po udanym „przeszczepie” starych sukulentów z kolekcji Pana Lechosława Piekacza do nowego pawilonu Palmiarni, którego autorami w 2002 roku była nasza firma, otrzymaliśmy propozycję, aby wspólnymi siłami z pracownikami Ogrodu Botanicznego wykonać również prace w ogródku. Mimo pewnych obaw, przyjęliśmy i tą propozycję. W odpowiednim czasie opowiem zarówno o przesadzaniu kilkusetkilowych roślin (a nawet 1,5 tonowej) ze starej szklarni do nowego obiektu oraz o odbudowie ogródka i problemach, jakie napotkaliśmy w trakcie tych prac.
A na razie, mając nadzieję, że czytając powyższe poczuliście Państwo zapach igliwia i żywicy ……..
Z OKAZJI ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA ORAZ NOWEGO ROKU 2021
ŻYCZĘ WSZYSTKIM PAŃSTWU ORAZ WASZYM BLISKIM DUŻO ZDROWIA, WIARY, ŻE JESZCZE BĘDZIE NORMALNIE ORAZ KOLOROWEJ CHOINKI…
(takiej naturalnej i pachnącej, a nie sztucznej)
…I MNÓSTWA PREZNETÓW POD NIĄ!
WSZYSTKIEGO DOBREGO!
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego znajdziecie TUTAJ.