Od kiedy zajmuję się drzewami, zawsze te stare i najcenniejsze były „pomnikami przyrody”. Tak je nazwał Aleksander Humboldt już na początku XIX w.! W Polsce również te nie objęte ochroną prawną nazywano po prostu – starymi drzewami, te chronione – pomnikami przyrody. I to wystarczało, by wiadomo było z jakimi okazami mamy do czynienia! Wielokrotnie pokazałem, jaki jest mój stosunek do drzew, że traktuję je jako organizmy żywe, wręcz naszych partnerów we wspólnej ziemskiej egzystencji. Dlatego bardzo rozczula mnie poszukiwanie (zwłaszcza wśród młodszej generacji naukowców) nowych pojęć. Widać funkcjonujące przez 200 lat pojęcia są już „passe”! Obecnie słyszę, że są to drzewa sędziwe, a nie stare i drzewa weterani (tylko czego?) Zresztą może jest to uprawnione pojęcie, boć one zasłużone i często doświadczane w tych nierównych bojach toczonych z nami – ludźmi! Jeżeli nie jest to kolejna przychodząca (i przechodząca) skądś moda, bądź zabieg komercyjny, aby lepiej się „sprzedać” medialnie, to mogę to zaakceptować. Dla mnie jednak zawsze będą drzewami starymi, a te najcenniejsze – pomnikami przyrody. Jak zwał, tak zwał. Po prostu dbajmy o nie, bo inaczej będzie tak jak w przysłowiu o lesie!
Wczesną jesienią 1993 roku część ekipy pojechała ponownie do Parsowa, aby realizować prace na terenie województwa koszalińskiego i w samym Koszalinie.
W Koszalinie rosło wiele cennych i ciekawych drzew, pochodzących jeszcze z odległych „dawno przedwojennych” czasów. Było pośród nich wiele drzew starych, w tym pomniki przyrody. W najładniejszym i najciekawszym dendrologicznie Parku Książąt Pomorskich przez wiele lat wykonywaliśmy różne prace, w tym kilka bardzo, ale to bardzo ciekawych, które będę się starał przedstawić.

We wrześniu 1993 roku weszliśmy tam po raz pierwszy z pracami na zlecenie Wydziału Zieleni Zarządu Dróg Miejskich (ZDM), któremu ten park, jak i cała zieleń koszalińska, podlegała, a którym kierowała już wcześniej „wywołana” przeze mnie w poprzednich odcinkach Pani inż. Zuzanna Sugier. Tutaj muszę poprawić pewną nieścisłość, którą popełniłem w nazewnictwie. W części 16 moich wspomnień napisałem, że zielenią w Koszalinie zajmował się Zarząd Dróg i Transportu UM Koszalina. Tak się nazywał dopiero po zmianach organizacyjnych. Na początku lat 90-tych nosił jeszcze nazwę Zarządu Dróg Miejskich.
Ponieważ ujawniłem już wieloletnią naszą znajomość, więc w dalszych wspomnieniach będę często pisał o Niej po prostu – Zuzanna, Zuza, Zuzia. Jeżeli czyta te moje wspomnienia to myślę, że się nie obrazi!
Park ten i rosnące w nim okazy drzew niejeden raz jeszcze opiszę, dlatego zaprezentuję kilka zdań o nim i jego historii, jakie napisałem w nisko nakładowej publikacji ” Drzewa uznane za pomniki przyrody na terenie miasta Koszalina. Przewodnik”, wydanej w 2001 roku. Opracowałem ją na zlecenie ZDM Urzędu Miasta w Koszalinie.

Jedną z pierwszych prac w tym parku było usunięcie zagrożenia, jakie powodowały mocno pochylone drzewa rosnące nad przepływającą przez park rzeczką Dzierżęcinką.
A swoją drogą, kto wymyśla takie trudne do wymówienia nazwy?


Do nietuzinkowych prac należał też demontaż „dybów”, tzn. starego wiązania zamontowanego, chyba jeszcze „za Niemca”, na starej katalpie – pomniku przyrody, rosnącej pod okapem dorodnej lipy. Były to grube i ciężkie kute obejmy, połączone kwadratowymi prętami.

Po zdjęciu tych obejm zamontowaliśmy w to miejsce wiązanie linowe, a rany po obejmie zostały zabezpieczone.

Niestety do dzisiaj w pełni się nie zagoiły, mimo że kalus oblał je ze wszystkich stron dosyć równomiernie, a na drewnie wewnątrz ledwie widać zjawiska próchnienia.


Inną ciekawą pracą była pielęgnacja wieloprzewodnikowego klona jawora – też pomnika przyrody, rosnącego na krawędzi kilkumetrowej skarpy.


Poza cięciami sanitarnymi w koronie i jego skróceniem (miał bardzo wysoko wyrośniętą koronę), z uwagi m.in. na miejsce, w którym rósł, wzmocniliśmy go kilkoma wiązaniami linowymi przewiercanymi. Drzewo to znalazłem, jak zresztą wiele innych przez nas robionych w tym parku, w dobrej kondycji w lecie 2020 r.



Niedaleko tego klona rósł inny ponad 300- letni klon jawor, zwany z niemiecka „Hexe baum” – inaczej drzewem czarownic lub drzewem katowskim. Obecnie pozostał po nim żywy świadek. O drzewie tym i jego historii powspominam w jednym z następnych odcinków, a na razie jego artystyczna „zapowiedź”.

W tym samym czasie, a więc wczesną jesienią, łódzka część naszej brygady wykonywała prace na terenie województwa oraz w mieście. Czyli normalka…. Robiliśmy pomniki przyrody m.in. w Stobnicy-Pile, Solcu, Koluszkach, Zgierzu, a ponieważ „zaistnieliśmy” na cmentarzach, zlecono nam pod koniec roku prace przy pomnikach przyrody rosnących na zabytkowych nekropoliach przy ul. Ogrodowej w Łodzi. Na Cmentarzu Ewangelickim był to m.in. klon pospolity – pomnik przyrody – rosnący niedaleko Kaplicy Scheiblera, a na Cmentarzu Katolickim kilka drzew: 2 buki, 2 klony oraz kasztanowiec rosnący obok cmentarnej kaplicy. Niestety nie wszystkie z nich dotrwały do dzisiaj.





Życie starych drzew, często bardzo dużych, rosnących na terenach cmentarzy, jest narażone na wiele przeciwności. Drzewa te budzą, delikatnie mówiąc, „niechęć” zarówno ludzi mających w ich pobliżu groby, jak i zarządców tych cmentarzy. Przez wiele lat pracy na tych obiektach nasłuchałem się tylu złych opowieści i naoglądałem tyle niegodziwości wobec nich, że można by tym wypełnić strony grubej książki! Rzadko, bardzo rzadko spotykałem mądrych administratorów próbujących rozwiązywać ten trudny problem. Obecnie na bardzo wielu cmentarzach, które pamiętam czy to ze względu na wykonywane tam prace, czy z tytułu ich odwiedzania „przy okazji”, w stosunku do lat 90-tych często już w ogóle nie ma drzew! Czasami wstydliwie gdzieś na uboczu przy płocie rośnie jakaś zapomniana lipa czy sosna, dopóki ktoś i o niej sobie nie przypomni!

Jeszcze rok temu miałam towarzyszkę!

Jedynie jeszcze na cmentarzach uznanych za zabytkowe można spotkać stare drzewa, ale i tam trafiam coraz częściej na zjawisko ich eliminacji i to nawet tych najcenniejszych – pomnikowych. No cóż, widać łatwiej i taniej wyciąć niż pielęgnować! Przykre, że w tym procederze „liderują” cmentarze wyznaniowe. Widać, że kapłani są tak zajęci, iż nie mają czasu na zapoznanie się z papieską encykliką „Laudato si” z 2015 r., czy choćby z takimi publikacjami jak „Boska ziemia” Stanisława Jaromi OFMCony z 2019 r., że już nie wspomnę o „Biblijnej teologii przyrody” autorstwa Bp-a Kazimierza Romaniuka z 1999 r.
Ot, tzw. „święty spokój”(Sic!) czy krótkotrwała wartość materialna marmurowego nagrobka jest cenniejsza od wartości ponadczasowej! Do tematu drzew na cmentarzach jeszcze wrócę, pokazując kilka różnych sposobów postępowania z nimi!
Jedną z ostatnich prac w Łodzi w 1993 roku było postawienie masztu podtrzymującego rosnące na terenie skweru przy ul. Jaracza drzewo bardzo rzadkiego gatunku – kłęk kanadyjski. Było stosunkowo niewielkich rozmiarów, ale o bardzo silnie pochylonym pniu i koronie z nielicznymi gałęziami (charakterystyka gatunku), utworzonej przez dwa rozwidlające się konary. Ponieważ rosło w bardzo uczęszczanym miejscu, chodziło o zabezpieczenie się przed jego wywróceniem. Podwiesiliśmy konary drzewa na linach do stalowego słupa, umocowanego w fundamencie pod pewnym kątem , aby tworzył kąt zbliżony do prostego w stosunku do pochylonego pnia.


I w tym momencie wypada mi spełnić dane wcześniej słowo i przyznać się do jakiejś naszej „wpadki”. Bo w moim odczuciu, to była jednak nasza „wpadka”. Przynajmniej w pewnej mierze. Mimo, że zdarzenie spowodowane było silnym zjawiskiem atmosferycznym – gwałtowną wichurą! Silny wiatr powalił sąsiadującego z kłękiem klona, który padając wyłamał go, jednocześnie wyginając stalowy słup. Zdarzenie miało miejsce latem 1996 roku. Zdjęcia zrobiono kilka dni po uprzątnięciu klona, który tarasował dojście do pałacyku obok.
Mam jednak odczucie, że przy trochę innej konstrukcji tego wzmocnienia może drzewo by się zachowało?


W październiku 1993 roku zostałem poproszony o dokonanie wizji pomnikowego drzewa, rosnącego na Wyspie Bielawa na Jeziorze Drawskim. Zarówno samo jezioro jak i wyspa należą do bardzo ciekawych obiektów przyrodniczych. Ci, co nie znają tych miejsc, mogą na ich temat znaleźć wiele informacji w przewodnikach i oczywiście w Internecie. Popłynąłem tam łodzią z przedstawicielem Drawskiego Parku Krajobrazowego. Zobaczyłem, „przytulonego” do skarpy od strony Starego Drawska przepięknego buka zwyczajnego. Był to bardzo stary i dorodny, czteropniowy okaz z gęstą równomierną koroną, ale…. był jednocześnie w złej kondycji zdrowotnej. Ponieważ drzewo zostało wpisane do rejestrów drzew pomnikowych rok wcześniej, czyli w 1992 roku, myślę, że posiadane przeze mnie zdjęcia są jego jedynymi zdjęciami z tamtego okresu.
Dwa z jego pni były na dużej powierzchni pozbawione korowiny, na wszystkich pniach oraz na konarach widać było liczne wieloletnie owocniki huby, niektóre z konsolami o średnicy kilkudziesięciu centymetrów. W jego gęstej koronie było bardzo dużo grubego suszu, widoczne były liczne wyłamania konarów. Mimo tego drzewo robiło wielkie wrażenie!



Widoczny stan jego pni oraz owocniki huby.

Ok. 70 ha Wyspa Bielawa, jak mało która na naszych jeziorach, była w tym czasie zamieszkała. Znajdowało się tam m.in. gospodarstwo rolne. W sezonie wakacyjnym była licznie odwiedzana przez turystów, a z „komunistycznej” zaszłości były tam też prywatne „dacze”- domki letniskowe. Mimo moich uwag nt. stanu drzewa podjęta została jednak decyzja, aby wykonać próbę jego ratowania, a przynajmniej ograniczenia zagrożeń, które może stwarzać dla przebywających w sezonie na wyspie ludzi. Stąd 2 grudnia 1993 roku dwoma łodziami, wraz ze sprzętem, popłynęliśmy „popracować” przy drzewie. Dzień był pochmurny, lekko mroźny, ale jezioro było bez lodu. Na wyspie leżał niewielki śnieg.




Usunęliśmy z korony buka najbardziej zagrażający susz, wyrównaliśmy wyłamania konarów oraz pozdejmowaliśmy owocniki grzyba. Musieliśmy się „uwijać”, bo „panowie od łodzi” zastrzegli się, że „po ciemnicy wracać nie będą”. Na zdjęciu poniżej widać brygadę pracującą w koronie drzewa oraz liczne wyłamania konarów i wieloletnie owocniki huby.

Często na pniach drzew można znaleźć stare blizny, będące zarośniętymi ranami po różnych napisach (np. dedykowanych obiektowi młodzieńczej wakacyjnej miłości), datach (często bardzo starych), czy rysunkach. Te świadectwa ludzkiej głupoty spotykałem i spotykam głównie właśnie na bukach. Nie inaczej było na Wyspie Bielawie.

Kolejną próbę pomocy drzewu podjęliśmy prawie równo rok później, tj. w listopadzie 1994 r. Po konsultacjach ze specjalistami z Instytutu Dendrologii w Kórniku zdecydowaliśmy się wspomóc drzewo implantami z trichodermy, wprowadzając je do otworów wywierconych w korzeniach. Dodatkowo, głównie dla bezpieczeństwa otoczenia, zamontowaliśmy pomiędzy przewodnikami wiązania linowe. Nigdy później na tej wyspie nie byłem. Otrzymywałem jednak czasami informacje na jego temat. Po tych zabiegach pojawiły się niewielkie objawy poprawy jego stanu. Drzewo było jednak już cały czas w fazie schyłkowej swego życia.
Jego koniec rozpoczął się zimą 1999/2000 r. gdy silny wiatr wyłamał jeden z jego pni. Kolejny pień padł latem 2007 roku, a pozostałe dwa prawie równo rok później, tj. w sierpniu 2008 r. Znalazłem w Internecie kilka zdjęć pokazujących już powalonego buka. To, które zamieściłem poniżej, wykonano praktycznie zaraz po obaleniu jego ostatnich dwóch pni, a pochodzi z internetowego archiwum lokalnej gazety – „Głos Koszaliński”.

Od tego czasu nie miałem o nim żadnych informacji. Myślę jednak, że nadal na Wyspie Bielawa na Jeziorze Drawskim można odnaleźć jego powoli rozkładające się resztki pni, świadczące o dawniejszej potędze tego starego drzewa. Niektóre opracowania datowały jego wiek nawet na 300 lat!
Prace na Wyspie Bielawa praktycznie kończyły obfitujący w ciekawe prace i równie ciekawe wydarzenia, nasz firmowy rok 1993.
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.

