Moje opowieści goszczą na „zielniku łódzkim”, a ja tu wspominam o drzewach (i miejscach) nie tylko łódzkich, ale również z Polski i zza granicy (były i będą). Mam nadzieję, że miłośników miejscowej przyrody w ten sposób nie zniechęcę do czytania.
Prawie cały ten odcinek poświęcam bowiem jednemu, i to nie łódzkiemu, drzewu!
Są takie drzewa w historii naszej firmy, które wspominam często i chętnie. Trudno mi czasami uzasadnić, z jakich to się dzieje powodów. Drzewo, o którym chcę dzisiaj opowiedzieć, zasługuje na to zarówno z uwagi na swoją ciekawą historię, czy też ze względu na wykonane przy nim prace oraz – albo przede wszystkim, za wielką chęć życia wbrew przeciwieństwom swojego losu!
Ponieważ jednak rozpoczynam wspomnienia z kolejnego 1994 roku, to po kolei…
W styczniu firma nasza otrzymała zlecenie na uporządkowanie terenów przy ul. Wyścigowej w Łodzi. Pewnie niewiele osób pamięta, że w pewnych kręgach decyzyjnych miasta zrodził się w tamtym czasie pomysł odtworzenia toru wyścigów konnych, który istniał w tym miejscu od początku XX w. do II wojny światowej. Po wojnie istniały na tych terenach szkółki produkujące materiał roślinny na potrzeby zieleni miejskiej. Zostały nawet opracowane wstępne założenia dla tej inwestycji, w ramach których zlecono nam prace porządkowe. Zaangażowaliśmy się mocno w to zadanie, wynajęliśmy ciężki sprzęt i przystąpili do prac! Już jednak w połowie lutego wycofano się z nich i mieliśmy nawet lekkie problemy z zapłatą za wykonane tam roboty. Potem nie śledziłem już losów tego obiektu. Kiedy ostatnio tamtędy przejeżdżałem, miałem wrażenie, że jest to kolejne porzucone i „przejęte we władanie przez naturę”, miejsce w naszym mieście!
Mniej więcej w połowie lutego część naszej brygady wyjechała w koszalińskie. Tym razem nie do Parsowa, ale do Polanowa, oddalonego od Koszalina o ok. 40 km. Wynajęliśmy tam, w prywatnym domku jednorodzinnym, pokoje na potrzeby brygady. Jednocześnie powołaliśmy jakby drugą część brygady z miejscowych 4-ch chłopaków. Tereny te, po „PGR-owskim pogromie”, tzn. reformie Balcerowicza, dotknięte zostały totalnym bezrobociem! Chętnych do pracy nie brakowało, natomiast trudniej było wyegzekwować wydajną i jakościowo dobrą pracę od ludzi, którzy, mówiąc delikatnie, nie wszyscy w tych rozwiązanych PGR-ach rzetelnie ją wykonywali. Powodem naszych działań był fakt, że wrócił temat prac na alei bukowej, a z Polanowa było do niej bliziutko, no i coraz więcej zleceń otrzymywaliśmy w tamtym rejonie. Nie muszę tutaj dodawać, że koszty ponoszone na tych miejscowych pracowników były dużo niższe w stosunku do ponoszonych na łodzian. Przez wiele miesięcy obowiązywała jednak zasada, że z tymi „nowymi” zawsze było kilku „starych” z Łodzi. Przez wiele tygodni, na początku jej istnienia, zawsze przy tej ekipie byliśmy z Klimkiem na zmianę, a czasami nawet razem.
Poza aleją bukową dużo ciekawych prac robiliśmy na terenie miasta Koszalin i w jego okolicach. Wspominałem już o historii Parku Książąt Pomorskich, w którym rosło wiele cennych drzew, w tym sporo starych okazów egzotycznych gatunków. Jednym z nich była magnolia drzewiasta, pięknie kwitnąca wiosną i jeszcze piękniej przebarwiająca się na jesieni, a niedaleko niej rósł stary okaz korkowca amurskiego, na opisanie którego również przyjdzie czas w jednym z następnych odcinków.
W parku od strony dawnych murów miejskich, na skraju skarpy na lekkim wzniesieniu, rosło najstarsze drzewo w Koszalinie. Sygnalizowałem go już w poprzednim odcinku. Drzewem tym był klon jawor, zwany przez Niemców „Hexe baum”, czyli „drzewo czarownic”, znane również pod nazwą „drzewo katowskie”. Mieliśmy wykonać przy nim prace pielęgnacyjne. Ponieważ nie jest to „tuzinkowe” drzewo i dorobiło się własnej „legendy”, warto opowiedzieć nieco więcej o jego historii.
Jakiś czas temu na zaproszenie Uniwersytetu Trzeciego Wieku, działającego przy Politechnice Koszalińskiej, miałem przyjemność wygłosić odczyt m.in. i o tym drzewie. Zgromadziłem wtedy na temat jego historii szereg informacji, które przytoczę wraz z opisem wykonywany przy nim prac. A więc posłuchajcie Państwo (tzn. poczytajcie) o tym ciekawym drzewie!
Około 300 lat temu, tj. na początku XVIII w., obok zamkowego wzgórza na terenie obecnego Koszalina (dawniej Cöslinem zwanym) posadzono drzewo – klon jawor (Acer pseudoplatanus), niem.- Bergahorn, ang.- Sycamore. Pielęgnowane przez ogrodników rosło w górę i wszerz, mając wiele pięknych konarów. Niektóre źródła mówią, że były tam pierwotnie posadzone cztery pojedyncze drzewa blisko siebie, które z czasem zrosły się w jeden wielki pień o wielu przewodnikach. Nieważne jak było, ważne, że osiągnięto wspaniały efekt!
Tyle wysiłku ogrodników, aby posadzić roślinę, która będzie w przyszłości okazałą, często wiązało się z jakimś znaczącym wydarzeniem w historii danego miejsca. Przeglądając dzieje miasta Koszalina, dowiedziałem się, że na początku XVIII wieku takim wydarzeniem był wielki pożar miasta, który wybuchł 11 października 1718 roku. W jego wyniku spłonęło prawie całe miasto (317 domów na 387 istniejących). W 1719 roku miasto dostało od króla Prus Friedricha Wilhelma I znaczne wsparcie finansowe na odbudowę i w jego ramach posadzono w mieście m.in. nowe drzewa (stare uległy zniszczeniu w trakcie pożaru).
Wszystko wskazuje na to, że wśród nich był nasz klon jawor?!
Na tych zdjęciach, z lat 30-tych XX wieku, widać oparte o pień drzewa płyty nagrobne.
Otóż w czasie okupacji Koszalina przez wojska napoleońskie, w latach 1807-1812, wprowadzono nowe prawo porządkowe, w ramach którego m.in. zakazano chować ludzi w obrębie murów miejskich. W okolicach naszego drzewa, które rosło poza murami, urządzono w latach 1812-1819 cmentarz miejski. A po jego likwidacji, w trakcie tworzenia na tym miejscu parku (promenady), pozostałe tam płyty nagrobne zgromadzono, najpewniej dla ich zabezpieczenia, pod drzewem. Na razie tyle historii, a teraz wkraczam w strefę legendy…
W czasie, gdy był tam cmentarz, drzewo opanowały podobno czarownice. Zyskało nazwę – „Hexe baum”, (”Tree Witch”), czyli „drzewo czarownic”!!!
Są też w historii drzewa informacje, jakoby korzystali z niego samobójcy? A może kat, który mieszkał niedaleko w „Domku Kata” (do dzisiaj istniejącym), wykorzystywał to drzewo przy wypełnianiu swoich funkcji zawodowych? I stąd jego druga nazwa „drzewo katowskie”?
Stanowisko kata w średniowiecznym Koszalinie funkcjonowało od 1464 r. Egzekucje przeprowadzano na tzw. Górze Wisielców (w pobliżu obecnego parku) i na rynku miejskim. Ostatni raz kat wypełnił swoją powinność wobec miasta w 1893 r.(!), ale w kamienicy mieszkał do lat 30-tych XX w.
„ Moi niemieccy przyjaciele opowiadali, jak to matki straszyły ich czarownicą mieszkającą w tym drzewie.” (ze wspomnień jednego z mieszkańców Koszalina)
A że jest coś demonicznego w jaworze, niech świadczy również podanie o diable pochodzące z książki „Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie” PIW. 1975.
– „ W bukowinie łopuszańskiej pod Kluczkami widziano w dzień Św. Piotra i Pawła, jak się pokazał diabeł ubrany po niemiecku, jak przeszedł pomiędzy statek i rąbał jawor; później ktokolwiek chciał to drzewo zrąbać, niezawodnie okaleczył się i musiał pracę zaniechać.”
(Na szczęście są bardziej pozytywne wizerunki jawora w naszej literaturze i kulturze!)
Być może drzewem zainteresował się niemiecki botanik urodzony w Koszalinie Fridrich Hermann Gustaw Hildebrand (1835-1915). Może to on, widząc piękny dorodny okaz klona jawora, postanowił je rozsławić i otoczyć opieką, np. przez przypisanie mu „niechlubnej sławy”, co w tamtych czasach było lepszą ochroną niż niejeden prawny zakaz?
Tyle legendy. Wracamy do rzeczywistości….
W 1970 roku drzewo uległo rozłamaniu i od tego czasu pozostał jedynie jeden pień ze śladami wielu wcześniejszych jeszcze działań konserwatorskich widocznych u nasady jego pnia (plomba betonowo – ceglana), ślady po cięciu konarów przewodnich czy zabezpieczaniu martwego drewna. W takim stanie zastaliśmy drzewo wiosną 1994 roku. Pewne oznaki wskazywały, że mimo tych wszystkich uszkodzeń jest bardzo żywotne. Mając to na względzie oraz fakt, iż był uznawany przez mieszkańców za najstarsze drzewo w mieście, przyjęliśmy zlecenie na jego pielęgnację. W jej trakcie usunęliśmy z niego cały susz, nawet ten najdrobniejszy, trochę skróciliśmy jego wysokość oraz pozbawiliśmy go zbędnego balastu, tzn. usunęliśmy kruszące się i odpadające części plomby. Pozostawiliśmy jedynie to, co zbyt mocno wrosło w jego pień, aby nie powodować kolejnych zranień. Oczyszczone i zaimpregnowane zostało odkryte drewno u nasady jego pnia. Nie wyglądał może najlepiej, ale żył!
Później zawsze doglądaliśmy drzewo ilekroć mieliśmy coś do zrobienia w Parku Książąt Pomorskich. Było to takie nasze „ciche zobowiązanie” wobec niego. Powolutku regenerował koronę na tym jedynym, pozostałym z pierwotnego pokroju, pniu. Gdy kolejny element plomby kruszył się i odpadał, usuwaliśmy resztki i zabezpieczali powstałe ewentualnie rany. Trzeba powiedzieć, że ten „układ z drzewem” nieźle zafunkcjonował. Po kilku pierwszych latach powolnego odbudowywania korony, wypuszczanymi pojedynczymi pędami z pąków uśpionych, zaczął ją zdecydowanie mocniej rozbudowywać.
Kolejne zdjęcia drzewa mam już z lat, gdy zacząłem używać aparatów cyfrowych. Pochodzą z późnej jesieni 2005 roku oraz lata 2006 roku. Widać na nich jego „nową – młodą” koronę. I taki proces wynikający z jego wielkiej chęci życia można było obserwować rok po roku przez kolejne lata. Tak tworzyła się jego całkowicie nowa korona. Wiedzieliśmy, że jego nasada pnia jest bardzo osłabiona, a korona zasilana jest jedynie wąskimi „pasami życiowymi”, dlatego naszym zamiarem było „odbudowanie” korony tak, aby w pewnym momencie dokonać jej korekty i uformować niżej. Takie były plany wobec tego drzewa, uzgadniane z Panią Zuzanną Sugier.
Robiąc powyższe zdjęcie świadomie nawiązałem do tego z lat 30-tych XX w. Przygotowywałem wtedy odczyt na jego temat.
Ale jak to często bywa, życie pisze własne scenariusze. A już szczególnie, gdy chodzi o nic nierobiącą sobie z ludzkich planów, NATURĘ!
8-go lutego 2011 roku drzewo runęło w wyniku huraganowego wiatru!
W tym czasie na Bałtyku, odległym w prostej linii o ok. 2 kilometry od tego miejsca, sztorm osiągnął maksymalną siłę!
Dwa lub trzy dni później zadzwoniła do mnie Zuzanna z tą przykrą informacją, prosząc jednocześnie abym w miarę szybko przyjechał, i żeby coś w tej sprawie uradzić, gdyż lokalne media i mieszkańcy Koszalina mocno tym faktem byli przejęci!
Poniżej przytaczam kilka udostępnionych mi notatek z lokalnej prasy:
„W dniu 8 lutego 2011 r. śmiertelny cios spadł na nasz najstarszy w parku zabytek. Wichura złamała piąty – ostatni konar 300-letniego klona-jawora. Pani inż. Zuzanna Sugier chce uratować pień – może coś z tego będzie – przecież tu było miejsce spotkań zakochanych; przecież to jest świadek naszej historii” .
xxxxxx
„Runęło Drzewo Czarownic, zachowajmy je.
Runęło w parku Książąt Pomorskich Drzewo Czarownic, ubolewam, bo ginie kilkusetletni kawałek historii Koszalina, a nie doszły mnie wieści czy to, co pozostało, odrodzi się kiedyś.
Na pewno przydałoby się jakoś to upamiętnić (może tablicą?) i poczekać, żeby urosło lub odrosło coś nowego w tym miejscu.
To, co pozostało i smętnie zalega w parku, powinno być jakiś sposób zachowane. Część do muzeum z fotografią drzewa w kwiecie rozwoju (a są takowe), a z pozostałości może wymyślić jakieś oryginalne, ekskluzywne odznaczenie – pamiątkę nadawaną przez Prezydenta Koszalina, może za działania proekologiczne?
Inaczej skończy jako paliwo w kominku lub kompost na miejskich trawnikach, a szkoda by było. Zachowujmy i twórzmy historię Koszalina”.
xxxxxxx
„Szkoda, że straciliśmy to drzewo – mówi Zuzanna Sugier, kierownik działu zieleni Zarządu Dróg Miejskich w Koszalinie. – Przez wiele lat bardzo o nie dbaliśmy. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pień tego drzewa był betonowany od środka dla wzmocnienia. Potem przez wiele lat wykonywano na nim zabiegi chirurgii drzewa. Doprowadziły do tego, że jeden konar odżył. Jednak teraz konary nie wytrzymały wichury.
Co będzie dalej z drzewem? – Na razie go nie porządkujemy, gdyż zaprosiliśmy do Koszalina specjalistę dendrologa. Chcemy, aby się wypowiedział, co można w takiej sytuacji zrobić – dodaje pani kierownik. Przyjedzie pod koniec miesiąca. Myślę, że usuniemy złamane części drzewa, ale korzeni nie wykarczujemy. Chcemy zostawić to, co po nim zostało.”
Na miejscu znalazłem się w dniu 23 lutego i zastałem takie obrazy…
Kiedy oglądałem ten przykry widok, pomyślałem w pewnym momencie, że jego upadek był niejako konsekwencją jego chęci życia. Ta nowo odbudowana i już stosunkowo gęsta korona była chyba zbyt duża, aby osłabiony pień mógł ją utrzymać przy silnym naporze wiatru!
W oparciu o oględziny drzewa zaproponowałem wykonanie następujących prac:
– usunięcie powalonych części drzewa;
– usunięcie luźnych części gruzu i betonu w pozostałym ułamanym odziomku;
– pozostawianie betonu w części dolnej, jako ”fundamentu świadka”;
– przycięcie (wyrównanie) pozostałości złamanego pnia;
– usunięcie luźnego murszu;
– zaimpregnowanie pozostałego drewna, jako zabezpieczenie przed grzybami
i owadami.
W zakończeniu moich uwag zawarłem jeszcze takie zdanie:
„Proponuję również posadzenie, w pobliżu, nowego drzewa, tego samego gatunku (klon jawor) o obwodzie pnia pow. 25 cm i dobrze wykształconej koronie, po wielosezonowej uprawie kontenerowej (z dobrze rozbudowaną bryłą korzeniową), które przejmie z czasem funkcje i „tradycje” powalonego drzewa”.
Przytaczam świadomie to zdanie, bowiem świadczy ono (z perspektywy czasu) o moim braku wiary w żywotność powalonego drzewa, o czym w dalszej części wspomnień…
Po uzgodnieniu z przełożonymi, Zuzanna zleciła nam wykonanie prac.
Przystąpiliśmy do nich w dniu marca 24 marca 2011 r.
Usuwając poszczególne odcinki jego powalonego pnia można było wyselekcjonować jego bardzo zdrowe drewno z górnych partii oraz dotknięte wieloma „ułomnościami” oraz historią jego życia drewno z jego dolnych partii.
Ostatnio odnalazłem w swoich „zbiorach” pamiątkę po tamtych pracach, czyli plaster drewna z tego górnego odcinka (czy może ktoś z czytających wie, jak nazywana jest jednostka chorobowa związana z gromadzeniem tego typu niepotrzebnych rzeczy?)
W maju pojawiła się w pobliżu „świadka” tabliczka informująca, że nadal jest to pomnik przyrody podlegający ochronie! Wzbudzał ciągle zainteresowanie przechodzących obok ludzi.
Ponieważ zawarty „cichy układ” z drzewem nie został zerwany (mimo moich licznych zwątpień), doglądałem go przy każdej mojej wizycie w parku. W lecie 2013 roku pośród obrastających go chwastów oraz samosiewów bzu czarnego zauważyłem kilka pędów odroślowych, które od razu wzbudziły moje zainteresowanie!
Zwróciłem na to uwagę Zuzannie z prośbą, aby usunięto chwasty i samosiew bzu czarnego pozostawiając jedynie te odrosty, które jesienią wyselekcjonuję, pozostawiając kilka najbardziej „rokujących”. Tak się też stało. W międzyczasie pojawiła się w pobliżu „świadka” tablica informacyjna posadowiona na betonowym bloczku.
W kolejnych latach, dopóki miałem możliwości, wynikające ze współpracy z osobami odpowiedzialnymi za koszalińską zieleń, starałem się „chronić” i prowadzić te „dzieci” powalonego drzewa. Trwało to do 2017 roku.
Kiedy w sierpniu 2020 roku, w trakcie pobytu prywatnego w Koszalinie, postanowiłem odwiedzić Park Książąt Pomorskich, aby m.in. obejrzeć drzewa, przy których przez ponad dwadzieścia lat pracowaliśmy, najbardziej bałem się o to, co zobaczę przy świadku po „drzewie katowskim”. Może to głupio zabrzmi, ale byłem przeszczęśliwy widokiem, jaki zastałem.
Oto z tego powalonego drzewa wyrosło „nowe – stare” życie! Te kilkuletnie odrosty stały się już młodymi drzewkami o obwodach u nasady ponad 20 cm i wzroście 3,0 – 4,0 m.
Pamiętać trzeba jednocześnie, że genetycznie rośliny te mają ponad 300-ta lat!
Po powrocie do Łodzi napisałem maila do osoby zajmującej kierownicze stanowisko, odpowiadającej za zieleń w Koszalinie (która objęła je po odejściu Pani inż. Zuzanny Sugier na emeryturę). Przedstawiłem w nim swoje spostrzeżenia oraz sugestie dotyczące dalszego postępowania z tym „drzewem czarownic” vel „drzewem katowskim” (a także innymi drzewami w mieście). Otrzymałem potwierdzenie, że moje uwagi będą uwzględnione w dalszej opiece nad tym drzewem.
Bardzo chciałbym, aby nie utracono tego, co po raz kolejny pokazała nam NATURA, że jeżeli jej zaufamy to nas nie zawiedzie, mimo, że często w nią wątpimy!
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.
.