W każdym mieście, znajdziemy miejsca typu… „co jest za tym murem”? I nie chodzi mi tutaj o zaniedbane, porzucone pofabryczne tereny, jak to na zdjęciach poniżej, zrobione w centrum naszego miasta, przy ul. Brzeźnej.


Ogrodzone (i często strzeżone przez ochronę), więc dla przeciętnego przechodnia niedostępne, tym bardziej wywołują zainteresowanie. Najczęściej należą one do osób prywatnych, instytucji (w tym niepublicznych), a ostatnio również wspólnot i spółdzielni. Mam taką refleksję związaną z tymi miejscami. Jeżeli dotyczy to obiektów czy terenów dotychczas ogólnodostępnych, w tym zabytkowych, to powinny być nadal w jakieś formule dostępne dla „zwykłego przechodnia”, nawet jeśli zmieniono formy własnościowe wobec nich (patrz Park im. M. Klepacza, obecnie własność Politechniki Łódzkiej). Od wielu lat za takie „niedostępne” miejsce jest uważany ogród położony przy ul. Piotrkowskiej 262 w Łodzi.
Na początku lat 90-tych miałem okazję być, wraz z firmą, przy „podnoszeniu go” z wieloletnich zaniedbań pielęgnacyjnych.
Po wspomnianych (w poprzednim odcinku) nieudanych próbach reaktywacji terenów po Wyścigach Konnych w Łodzi, otrzymaliśmy w marcu 1994 roku zaproszenie do współpracy przy rewitalizacji ogrodu przy Pałacu Schweikerta na ul. Piotrkowskiej 262. Pałac ten oraz jego ogród były użytkowane do końca lat 80-tych przez PZPR i ZMS. Po zmianach ustrojowych został sprzedany Fundacji Studiów Europejskich, która podjęła prace remontowe w budynku oraz rewitalizacyjne w otaczającym go ogrodzie. Prace w ogrodzie prowadzone były pod kierunkiem dr Haliny Jaroszewskiej przez jedną z prywatnych łódzkich firm ogrodniczych. Nasza firma miała przeprowadzić zabiegi pielęgnacyjne starodrzewia znajdującego się na terenie ogrodu. Z Panią Haliną mieliśmy okazję już wcześniej współpracować przy innych realizacjach, stąd znała nasze możliwości i dlatego chyba zaprosiła do tej współpracy. Posiadam w swoim archiwum kilka zdjęć z prac, ale głównie tych „na dole”, bo nasze prace nie były jakieś bardzo ciekawe czy trudne. Głównie chodziło o cięcia sanitarne oraz korygujące w od lat zaniedbanych koronach drzew. Trzeba było również usunąć dużą ilość podrastającego samosiewu, który je zagłuszał. Te nowe rośliny (drzewa i krzewy) nie mogły być zachowane w rewitalizowanym ogrodzie, typu „uporządkowanego” stylu francuskiego, bo w takim charakterze ten ogród był odtworzony.


Zapamiętałem te prace nie tylko z uwagi na „urodę miejsca”, ale również z powodu lekkiego sporu z Panią Haliną nt. kilku starych drzew, które w momencie ich odsłonięcia nie „wyglądały najlepiej”, delikatnie mówiąc. Przekonywałem, aby je jednak zostawić i dać im „szansę”. Dotyczyło to m.in. dębów piramidalnych, a zwłaszcza jednego, rosnącego lekko na uboczu od altanki. Po latach Pani Halina przy jakieś okazji powiedziała mi, że nie wierzyła w moje zapewnienia i ciągle brała pod uwagę ewentualność ich usunięcia, ale „stanęło na moim”. Drzewa się ładnie zregenerowały i są do dzisiaj ozdobą ogrodu.

Kilka lat później, w 1996 roku, w ramach obchodów 5-lecia PTChD-NOT, zaprosiłem moich gości do tych ogrodów, pokazując efekty tej rewitalizacji, której jednym z ciekawych pomysłów było pokrycie świeżo otynkowanego muru (oddzielającego ogród od sąsiednich budynków pofabrycznych) pnączami.

Chyba się spodobało, bo gdy w 2006 roku ponownie gościłem kolegów, z okazji tym razem 15- lecia PTChD-NOT, zostałem poproszony o włączenie zwiedzania pałacu oraz ogrodu do programu obchodów. Tym razem moich gości oprowadzał Pana Ryszard Bonisławski, dzięki czemu jeszcze bardziej obiekt ten (i zresztą nie tylko ten) utkwił im w pamięci.


Rok przed wizytą kolegów z PTChD, w kwietniu 2005, otrzymaliśmy zlecenie na usunięcie szkód, jakie uczyniły w drzewostanie ogrodowym wiosenne wichury.


Później nasza firma nie pracowała już na terenie tego ogrodu, który obecnie jest obiektem zamkniętym dla osób postronnych. Nie znam jego aktualnego stanu, za wyjątkiem „rzutu okiem” z samochodu, bądź gdy spaceruję ul. Piotrkowską. Wtedy, za każdym razem, oglądam bardzo ładny okaz buka purpurowego, rosnącego tam centralnie na osi pałacu, przy samym ogrodzeniu od strony ulicy. Uwielbiam wręcz patrzeć na tę „przyrodniczą odwrotkę”, gdy w miarę upływających tygodni jego corocznego cyklu życia, liście tego drzewa zmieniają kolor od mocno wybarwionych ciemnoczerwonych (wiosną), do zielonych (jesienią)! Miał ów buk onegdaj towarzystwo, trochę na zasadzie przymusu – były w pobliżu inne zagłuszające go drzewa, które wyrosły tam samoczynnie (m.in. jesion). Obecnie, tak jak było to w pierwotnym założeniu, rośnie od wielu już lat „soliterowo”, dzięki czemu zachwyca nie tylko wspomnianą barwą liści, ale również równomiernym pokrojem swojej korony, przez co piękny jest o każdej porze roku, często zachowując pełne ulistnienie do późnojesiennych listopadowych dni!

Przy okazji tego ogrodu chciałbym wspomnieć i przypomnieć młodszym czytelnikom, że niektóre łódzkie parki i ogrody prawie do połowy lat 90-tych nie były ogrodzone. Z chwilą powołania Ogrodnika Miasta w 1990 roku, w osobie dr G. Ojrzyńskiej, rozpoczął się proces przygotowania, m.in. mieszkańców, do faktu planowanego ich ogrodzenia. Chodziło przede wszystkim o zwiększenie ochrony, lepszą dbałość o porządek i właściwe ich utrzymanie. Ich trawniki były rozdeptywane przez skracających sobie drogę ludzi, a w większych skupinach krzewów znajdowały się składowiska śmieci! W momencie „ujawnienia” tego pomysłu było bardzo dużo głosów przeciwnych, głównie ludzi mieszkających blisko nich.
Było też trochę „zamieszania” w mediach. Dlatego w 1992 roku zorganizowano konferencję z udziałem wielu wybitnych specjalistów. Wiem – bo byłem zaproszony do udziału w niej – że byli tam m.in. Generalny Konserwator Przyrody i Generalny Konserwator Zabytków, a wśród licznej rzeszy naukowców prof. Longin Majdecki, spośród Łodzian m.in. prof. Romuald Olaczek i prof. Janusz Hereźniak. Spotkanie miało miejsce w remontowanym wtedy ogrodzie zimowym Pałacu Herbsta, przy ul. Przędzalnianej. Wokół specjalnie przygotowanego ogromnego stołu to zacne grono pochylało się nad rozłożonymi projektami! Na załączonym slajdzie (za jakość przepraszam jak zwykle) zrobionym w dniu owego spotkania widać budynek ogrodu zimowego i ówczesny stan ogrodu przypałacowego.

Ogrodzenia wykonano najpierw wokół Parku Źródliska I (w latach 1993-1994, długości 985 mb), a w roku 1994 ogrodzono Park Źródliska II (590 mb). W następnych latach wykonano ogrodzenie Parku Matejki (wysokie) oraz w innej formie (murkami ceglanymi) Parku Staszica. Dzięki tym pracom powstrzymano procesy dewastacji parków, a w wielu z nich powstały z powrotem „zaciszne miejsca”, pozwalające np. na spokojną lekturę w pogodne dni, czy też „intymne spotkanie we dwoje”! Tak było onegdaj. Jak jest obecnie w naszych zabytkowych parkach, każdy z łodzian jest w stanie sam ocenić – tym bardziej, że pogodny dzień przyciąga do nich liczne rzesze spacerowiczów, i to o każdej porze roku!
Jeszcze raz sięgam do swoich archiwalnych zdjęć, aby pokazać stare kwitnące głogi (których już nie ma) w Parku Źródliska I wiosną 1994 roku oraz jego nową bramę i ogrodzenie od strony obecnego Skweru Niemczyka.


Tymczasem „brygada polanowska”, bo tak ją nazywaliśmy od miejsca jej bazy oraz ze względu na zatrudnianych pracowników spośród miejscowych, wykonywała prace na wielokrotnie już opisywanej alei bukowej. Pośród różnych zabiegów trafiało się nam usuwać stare, chyba jeszcze „wojenne”, trzpienie po izolatorach, na których zawieszone były onegdaj linie napowietrzne, czasami były jeszcze na nich ceramiczne „główki”. Prace polegały na jak najbliższym ich przycięciu, tak aby nie raniąc ponownie drzewa stworzyć możliwość ich pełnego „wchłonięcia przez drzewo” czyli zalania tkanką kalusa. Ot, niby drobnostka, ale myślę, że niewiele firm z czymś takim się spotkało. Usunęliśmy z pni buków ok. 50 szt. takich pozostałości po czasach, gdy te drzewa pełniły – obok funkcji przyrodniczych – również „funkcje techniczne”.

Natomiast z poważniejszych prac na alei wzmacnialiśmy m.in. wiązaniami w koronie kolejne drzewa. Było pośród nich jedno z pękniętym wzdłużnie pniem na całej kilkumetrowej długości. Jego obwód wynosił wtedy 356 cm, a wysokość drzewa przekraczała 27 m. Dzięki tym zabiegom należy ono do tych, które -zamiast wycięcia – przetrwało przynajmniej do lata 2020 roku, kiedy je ostatni raz widziałem.






Rok 1994 obfitował w wiele ciekawych szkoleń i konferencji, w których miałem okazję uczestniczyć. M.in. w maju odbyło się w Poznaniu trzydniowe sympozjum zorganizowane przez Instytut Dendrologii PAN z Kórnika nt. życia drzew w skażonym środowisku. W jego trakcie zaprezentowano możliwości zastosowania grzyba Trichoderma do celów biologicznego zwalczania niektórych chorób grzybowych drzew. Próbowaliśmy tą metodę zastosować do buka na Wyspie Bielawa, o czym pisałem w jednym z poprzednich odcinków.


We wcześniejszych odcinkach wspominałem o tworzeniu się naszej branży i o powstawaniu nowych stowarzyszeń zawodowych, w tym Polskiego Towarzystwa Chirurgów Drzew – NOT, które powstało w 1991 roku. Jego pierwsze lata były głównie poświęcone różnym sprawom organizacyjnym, jak m.in. tworzeniu podstaw prawnych (np. różnych regulaminów) oraz zasad działania nowej organizacji i oczywiście szkoleniu członków.
W czerwcu 1994 roku została zorganizowana pierwsza konferencja wyjazdowa w Krakowie i Pieninach, a jej główną organizatorką była, niestety nieżyjąca już, Anna Szczocarz (wtedy jeszcze Anna Kuchta-Dyszkiewicz) wraz z zespołem krakowskich firm. W ten sposób została zainagurowana pewna tradycja związana z powiedzeniem Ani…„jak chcesz to sobie zrób”. Wyprzedzę tu nieco kalendarz. W listopadzie 1994 roku Ania objęła w wyniku wyborów Walnego Zjazdu stanowisko Prezesa PTChD-NOT, instalując biuro ZG na sześć lat (okres dwóch kadencji) w Krakowie. Zasada powyższa stała się jej „firmowy zawołaniem”. Jak ktoś przedstawiał pomysł organizacji jakiejś imprezy, to otrzymywał natychmiast ripostę …”chcesz to zrób, a my Ci pomożemy”! Obowiązywała ona w Towarzystwie przez wiele lat, pozwalając Koleżankom i Kolegom zaprezentować, czy wręcz pochwalić się swoimi miastami i regionami oraz pokazać również własne dokonania zawodowe. Będę jeszcze wspominał niektóre wydarzenia i ciekawe miejsca (parki, ogrody, drzewa) związane z uczestnictwem w tych imprezach, ponieważ w pewnym momencie zaczęliśmy również organizować zawodowe wyjazdy zagraniczne (m.in. udział w światowych targach i wystawach ogrodniczych). Wspominam to, bo dzięki różnym konferencjom i wyjazdom poznałem wiele miejsc, których pewnie bym nie poznał, gdyby nie „miejscowi”, znający najlepiej te warte zobaczenia, jak np. zespół pałacowo-parkowy w Igołomii koło Krakowa.

Wczesną wiosną zadzwonił do mnie prof. Janusz Hereźniak i poprosił o nasz przyjazd na ul. Rogowską 26, gdzie mieścił się wtedy Ośrodek Szkoleniowo-Konferencyjny Uniwersytetu Łódzkiego. Sprawa dotyczyła dęba pomnikowego, zwanego „Boruta”, o obwodzie ponad 6 m, który rósł na terenie tego obiektu. Potężne wielopniowe drzewo uległo częściowemu rozłamaniu. Chodziło o wspólną ocenę jego stanu i podjęcie ewentualnych dalszych działań.


Sprawa była ważna nie tylko z uwagi na samo drzewo, ale również ze względu na zagrożenie, jakie stwarzało w tym momencie dla użytkowników działek pracowniczych, sąsiadujących wtedy jeszcze z terenem UŁ. (Działki te zostały później zaanektowane przez Ośrodek, w ten sposób powiększono istniejący tam park).
Ponieważ po odłamaniu się jednego z potężnych pni pozostała część nadal tworzyła okazałe drzewo, podjęto decyzję o wykonaniu prac zabezpieczających. Chodziło o jego zachwianą mocno statykę. Korona została wzmocniona wiązaniami opasowymi oraz zredukowana z wysokości, a konary najbardziej wyrośnięte na długość nieco skrócone. Dąb dotrwał tak do lata 2014 roku, kiedy to silne wiatry dokonały jego zniszczenia, pozostawiając jedynie z dotychczasowego pokroju ułamany pień wraz z wyrastającymi z niego żywymi dolnymi skrajnymi konarami (czyżby to były rogi Boruty?).

Do tego uszkodzenia niewątpliwe przyczyniło się mocne uszkodzenie nasady pnia, efekt wydarzenia z 1994 roku, w wyniku którego powstał wtedy duży ubytek otwarty, a przez 20 lat zaszły w nim silne procesy próchniczne osłabiające drewno.


W takim stanie drzewo oraz zalegające obok powalone resztki pni pozostawiono jako żywy świadek po potężnym drzewie. „Boruta” figuruje nadal w wykazie pomników przyrody!

Na koniec tej części moich opowieści „O drzewach i ….nie tylko”, chciałem podziękować wszystkim czytającym, że poświęcają na to swój czas. Niektórzy z nich są na tyle łaskawi, że przekazują mi swoje refleksje i uwagi, czy to w formie wpisów i komentarzy, czy poprzez kontakt telefoniczny bądź mailowy. Świadczy to, iż pierwotne moje obiekcje, że to nikogo nie będzie na dłużej interesować, a czytać je będzie tylko przysłowiowa „rodzina królika”, były niepotrzebne. Dziękuję Wam Szanowni Czytelnicy i zapraszam na kolejne odcinki moich wspomnień.
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.

