W poprzednim odcinku pisałem, że pracowaliśmy przez dwa lata w parku w Krasnowie koło Bolimowa. To prawda, tylko że … bez okresu wakacji, kiedy to park ten pełnił funkcje rekreacyjno-wypoczynkowe dla pracowników i ich dzieci z firmy będącej jego gestorem. Stąd czas od końca czerwca (zakończenia nauki w szkołach) do końca sierpnia wykorzystywaliśmy na wykonywanie innych zleceń oraz na ….odpoczynek zwany urlopem, którego sami sobie udzielaliśmy! Można powiedzieć, że nareszcie nikt z przełożonych nie narzekał, że chcemy iść na urlop, jak to było z reguły w poprzednich naszych miejscach pracy.
W okresie wakacyjnym roku 1987 otrzymaliśmy zlecenie na zabezpieczenie i pielęgnację drzewa pomnika przyrody – wiązu polnego (Ulmus minor) – w Zduńskiej Woli. Drzewo rosło na terenie zabytkowego Parku Miejskiego.

„Zduńskowolski Park Miejski zajmuje 8,8 ha w sercu miasta. Powstał na przełomie XIX I XX wieku, jako prywatny ogród Zenona Andstata, właściciela przyległego do niego browaru. Wzorowany na podłódzkim Helenowie, należącym do rodziny Andstata, był atrakcją dla całego regionu. Fabrykant z czasem udostępnił go mieszkańcom. O stan kwiatów i zieleni dbali ogrodnicy szkoleni w Szwajcarii. W Parku Miejskim można znaleźć najstarsze drzewo na terenie miasta – będący zabytkiem przyrody, wiąz polny o obwodzie 590 cm. Miejscowa legenda głosi, że podczas marszu na Rosję, ochłodę w cieniu przez niego rzucanym znajdował sam Napoleon Bonaparte.” źródło- zdunskawola.pl/pl/naszemiasto
(drobny komentarz do cytatu powyżej- obwód pnia przed „destrukcją” musiał przekraczać 7 m, co wynikało z pomiarów jego „resztek” wykonanych przez nas w roku 1987).
Drzewo to pierwotnie musiało być drzewem potężnym o rozbudowanej koronie. Jednak w dniu, w którym pierwszy raz przyjechaliśmy go obejrzeć wyglądał, oględnie mówiąc, kiepsko. Zastanawialiśmy się z Klimkiem czy w ogóle coś jeszcze z niego będzie.
Był to bardzo zniszczony okaz, pozbawiony zupełnie pierwotnej korony, z połową pnia wypełnioną wszystkim, co można było do niego wepchnąć. Był w nim gruz betonowo – ceglany, glina, żwir oraz przeróżne obce materiały. Można by powiedzieć zupełny destrukt.
Ale, co najważniejsze….. żył!. Widać ten jego stan na zdjęciach (skanach slajdów), jakie mu wtedy zrobiłem.
Podjęliśmy się tego zadania, niepewni efektu końcowego. Pocieszeniem było dla nas to, że Zleceniodawca miał świadomość jego stanu i wiele się po tych zabiegach nie spodziewał, ale ponieważ „vox populi” oczekiwał działań, stąd zlecenie dla nas.
Pragnę uczynić tutaj dygresję, związaną z czasami, w jakich to miało miejsce.
Trudo sobie wyobrazić, gdy na rynku działa obecnie, co najmniej kilkaset firm podejmujących się tego typu prac (dla poprawności moich opowieści nie będę komentował ich poziomu i jakości usług, jakie świadczą), że wtedy było nas w całej Polsce kilka, no może kilkanaście firm. A na pewno w Łodzi i okolicach byliśmy z Klimkiem jedyni.
Mimo to, zastanawiając się nad tym jak i co będziemy robić, jako „prywaciarze” przyjęliśmy założenie, że nie odmawiamy żadnej pracy, a tym bardziej przy tak starych i cennych drzewach. Bez względu na ich opłacalność. Pogląd taki przedstawił mi Klimek na samym początku naszej wspólnej pracy. Wynikało to z faktu, iż pracując w Lidze wielokrotnie był świadkiem jak jego szefowie odmawiali przyjęcie takich prac, gdyż były żmudne, czasochłonne a co za tym idzie często na granicy opłacalności (trzeba pamiętać o realiach tamtych czasów i o tym jak funkcjonowały firmy, jak byli opłacani pracownicy etc. etc.). Mówił mi, że za każdym razem, gdy szefowie odmawiali przyjęcia tych prac, bardzo to przeżywał i obiecał sobie, że jeżeli kiedyś będzie sam o tym decydował to przyjmie każde takie zlecenie.
Aby wykonać prace przy tym drzewie i nie dojeżdżać codziennie do Łodzi (jechało się wtedy zdecydowanie dłużej) zamieszkaliśmy w Zduńskiej Woli w jednej z pobliskich szkół, na sali gimnastycznej, na łóżkach polowych. Całość prac trwała dwa tygodnie.

Co zrobiliśmy w tym czasie? Oczyściliśmy otoczenie drzewa z wszelkich samosiewów, aby mieć do niego dobry dostęp. Następnie z obawy, że gdy zaczniemy usuwać z wnętrza pnia zalegające tam „złogi”, to pozostałość się nam złamie, wykonaliśmy pod dwoma największymi konarami dwie pojedyncze stalowe podpory (stojące do dzisiaj) oraz zamontowaliśmy odciągi i zamontowaliśmy na koniec wzmocnienia w postaci wiązań sztywnych.

W ten sposób mieliśmy gwarancję, że jak się weźmiemy za wnętrze, to nic niespodziewanego się nie wydarzy. Potem usunęliśmy z tego, co stanowiło w tym czasie koronę, wszystko to, co naszym zdaniem było niepotrzebne, a więc przede wszystkim susz, elementy słabe, zagrzybione etc. oraz zrobiliśmy korektę długości największych konarów.



Z kolei usunęliśmy z pozostałości po pniu wszystko, czym na przestrzeni wielu lat próbowano drzewo „ratować” oraz wyczyściliśmy dokładnie i zaimpregnowali wewnętrzną stronę (martwe drewno) pozostałości po pniu. Oczyściliśmy i poprawiliśmy otaczającą drzewo przestrzeń w ramach kamiennej „donicy”, w jakiej ono rosło (i rośnie do dziś), poprawiając glebę wokół drzewa poprzez min. wspomożenie nawozami oraz jej spulchnienie. To był pełen zakres prac wykonanych w roku 1987 przy tym drzewie! W latach 1989 i 1991 dokonywaliśmy przeglądu drzewa i wykonywaliśmy drobne prace. Polegały głównie na sprawdzeniu stanu powierzchni ubytku, właściwego naprężenia lin odciągowych oraz stanu wiązań sztywnych oraz usuwanie drobnego suszu.


I tak rosło ono, jako świadek minionej świetności parku przy dworze Złotnickich,
aż do ……2017 roku., a więc 30 lat od pierwszych naszych prac.

W tym okresie nie wykonywano przy nim żadnych prac (nie tylko przez naszą firmę), ale kiedy tylko moje drogi prowadziły przez Zduńską Wolę lub w jej pobliżu, zawsze zaglądałem do niego. W lipcu 2017 roku zlecono mi dokonanie oględzin drzewa. Pojawiło się na nim zjawisko zamieranie konarów i gałęzi w peryferyjnych partiach korony, głównie w części wierzchołkowej. Były to klasyczne objawy grafiozy, która dotknęła to drzewo, co stwierdziłem analizując min. przekroje pędów i gałęzi.

Nie zdążono jeszcze wykonać zaleconych przeze mnie prac, gdy na początku października silna wichura spowodowała jego rozłamanie. Mimo zniszczeń drzewo się nie poddało i nadal było żywotne. W miesiącu listopadzie 2017 roku wykonałem ze swoją ekipą prace zabezpieczające i pielęgnacyjne, a jakie są tego efekty widać na zamieszczonych zdjęciach.






Tak się złożyło, że byłem w dniu 21 września b.r. w Zduńskiej Woli i oczywiście musiałem zobaczyć „moje drzewo”. Poniżej zamieszczam trzy zdjęcia pokazujące jego stan.



W bezpośrednim sąsiedztwie „staruszka” rośnie kilka innych okazów tego gatunku.
Są to drzewa z normalnymi (czytaj bez ubytków) pniami i praktycznie pełnymi koronami, natomiast stan ich ulistnienia w porównaniu z drzewem pomnikowym (zdjęcie powyżej) jest zdecydowanie słabszy. Ich liści są drobne, rzadkie (i to nie z powodu jesiennego opadania), a w ich koronach widać intensywne (całymi partiami) zasychanie gałęzi i konarów.
Biorąc pod uwagę aktualną wielkość i budowę drzewa pomnikowego w stosunku do tych sąsiednich, oceniam jego witalność na zdecydowanie wyższą.
Prace przy tym drzewie i jej efekty uważam za jedne z najbardziej spektakularnych w historii naszej Firmy. Firmy, która od początku lat 90 – tych przyjęła nazwę, (przy której trwa do dziś) – CHIRURGIA DRZEW – z dopisaniem nazwisk właścicieli, czyli M. Kubacki oraz przez 30 lat również W. K. Zbroński.
Kiedy po latach wracam do swoich drzew, do „moich pacjentów” (a lubię to robić i jak tylko jestem gdzieś w pobliżu, to do nich zaglądam), przeżywam uczucie wielkiej, wręcz „dzikiej” satysfakcji zawodowej. Satysfakcji z tego, że praca, która została przy nich onegdaj wykonana dała efekty, często wbrew tym, którzy niewiarygodne wręcz banialuki opowiadają o szkodliwości chirurgii drzew. Jestem głęboko przekonany, że gdyby nie te obecnie „odsądzane od czci i wiary” metody i techniki, a przede wszystkim nie ci ludzie, którzy zaufali i zlecili je profesjonalistom, obecnie nie byłoby możliwości podziwiania wielu z tych okazów wśród żyjących w naszym otoczeniu!
A tymi ludźmi byli przede wszystkim (w przypadku pomników przyrody) ówcześni Wojewódzcy Konserwatorzy Przyrody. Przypomnę może ich nazwiska, bo warto….
W woj. skierniewickim Pani Anna Smolińska, w woj. sieradzkim pan Michał Ruszkowski, w woj. piotrkowskim Pan Zbigniew Misztal i w woj. m. łódzkim Pan Andrzej Wiercioch. Były to czasy, gdy w Polsce było 49 województw. Każdy z nich nie tylko miał własny roczny budżet, to jeszcze korzystali oni z gminnego i wojewódzkiego funduszu ochrony środowiska.
Jedną z podstawowych zasad korzystania z tych funduszy było to, że pieniądze pozyskiwane z opłat i kar za wycinanie drzew, które wpływały do nich, nie mogły być wykorzystywane na nic innego tylko jak na działania związane z poprawą stanu środowiska, w tym oczywiście na zieleń, w tym oczywiście na drzewa, w tym przede wszystkim na te najcenniejsze!
I jeszcze jedno …. Nie było wtedy w ustawie o ochronie przyrody tzw. nasadzeń kompensacyjnych, zastępczych („1×1”), zresztą nie było żadnych innych rekompensat poza finansowymi. Można się było jedynie ubiegać o odroczenia płatności, bądź ich ratalne spłaty.
W moim przekonaniu ta „poprawka” w prawie spowodowała w naszym drzewostanie rosnącym na terenach miejskich niepowetowane szkody. Ale tak to jest, gdy o zmianach w prawie decyduje zainteresowane nimi lobby a nie racje ogółu!
Obecnie jest 16 województw, opiekę nad pomnikami przejęły samorządy i jak wygląda opieka nad nimi? Aby nie zrobić przykrości ludziom, którzy być może chcieliby dobrze, ale wiadomo …. rzeczywistość skrzeczy, nie będę wnikał w szczegóły.
Oczywiście daleki jestem od generalizowania, ale wiem jak to wygląda w moim mieście oraz moim województwie…. Nie mam w zwyczaju niczego bezpodstawnie krytykować, jednak akurat w tym temacie (będę tu nieskromny), uważam się za eksperta!
Jeszcze raz podkreślę (uwaga pod adresem młodszych pokoleń czytających mnie wykonawców i pasjonatów), iż nie zgadzam się z teoriami o nie ingerowaniu w stare drzewa, że one sobie same poradzą, że itd. etc……
Uważam, że przemyślane, dostosowane do okoliczności i miejsca, gatunku drzew, a przede wszystkim profesjonalnie wykonane zabiegi nie tylko pomagają starym drzewom przedłużając ich żywot, ale wręcz przynoszą im „ulgę” w starzeniu się!
Oczywiście chodzi tu przede wszystkim o drzewa narażone na silną antropopresję, rosnące na terenach intensywnie zurbanizowanych……. Choć nie tylko!
Właściwe efekty osiąga się w tej dziedzinie pamiętając za każdym razem, że nowe drzewo to nowy problem i wykorzystując oczywiście swoją wiedzę i doświadczenia z innych prac, dostosowywać je do tego nowego problemu.
I na koniec taki „news”.
„Jak dowodzą najnowsze badania naukowe min. prowadzone na Uniwersytecie Kolumbia w Kanadzie, drzewa mają swoją „inteligencję” i swoje „zmysły”, dzięki którym „widzą, słyszą i czują”! „ (polecam obejrzenie filmu „Inteligencja drzew” na kanale Planete+)
Pamiętajmy, że drzewa potrafią wspaniale odwdzięczać się za opiekę nad nimi!
Marek Kubacki
Jestem pod dużym wrażeniem.