W ostatnim „sanatoryjno-pomorskim” odcinku, wspomniałem o araukarii rosnącej w Ustce. Widziałem codziennie z okna mojego pokoju, wystający ponad dachami wierzchołek jej korony. Araukaria chilijska, zwana też igławą, w naszym środowisku jest wyjątkowo rzadkim okazem, dlatego postanowiłem przybliżyć to drzewo nieco bardziej moim Sz. Czytelnikom.
Mimo że można spotkać odmiany tej rośliny w innych rejonach naszego globu (Australia, Nowa Kaledonia czy Nowa Gwinea), to jedynie ta południowoamerykańska jest możliwa do uprawy w gruncie, w naszych europejskich warunkach klimatycznych, przy czym jest rośliną bardzo wrażliwą na mrozy w swej młodości i wymaga w tym czasie troskliwej opieki.
Postanowiłem „odszukać” w swojej pamięci (i archiwaliach) jak długo trwa moja znajomość z tą przepiękną rośliną oraz pogłębić nieco wiedzę na jej temat.
Po raz pierwszy spotkałem igławę w trakcie wyjazdu zorganizowanego przez PTChD-NOT, wczesną wiosną roku 1998, do Anglii. Rosło w uniwersyteckim arboretum w Cambridge. Był to okaz wysoki na ok. 6-7 m.
Kolejny okazały egzemplarz miałem okazję zobaczyć późną jesienią 2009 roku w pięknych ogrodach przy Pałacu Biskupów w Aschaffenburgu w Bawarii, w Niemczech. Na drzewie widoczne były pojedyncze szyszki, co świadczyło, że drzewo miało więcej niż 20 lat, bo najwcześniej w takim wieku zaczynają one owocować.
Ogrody te położone są nad rzeką Men i otaczają również urokliwą Willę Pompejanum. Budynek ten, pochodzący z połowy XIX w., wzorowany na domach rzymskich patrycjuszy, wybudowano dla Ludwiga I Króla Bawarii. Willę porastała dorodna wisteria (glicynia), a w ogrodach obok rosło, wśród wielu innych wspaniałości, drzewo figowe obsypane dojrzałymi owocami.
Kolejne dorodne drzewo araukarii wypatrzyłem w królewskich ogrodach w Holandii w Arcen, w trakcie wyjazdu na Światową Wystawę Ogrodniczą FLORIADA 2012 wraz z koleżeństwem z PTChD-NOT.
W Polsce większe okazy można spotkać jedynie w strefie wpływu klimatu atlantyckiego (Pomorze Zachodnie i Środkowe, Polska Zachodnia i Dolny Śląsk, sporadycznie Wielkopolska). O jednym ze spotkanych w 2013 roku okazów, rosnącym w prywatnym ogródku w Koszalinie, pisałem już w „choinkowym” odcinku moich opowieści (grudzień 2019).
Wcześniej jeszcze, bo w marcu 2010 r., spotkałem na zieleńcu w centrum Kołobrzegu sadzonkę, dar dla miasta jednego z tamtejszych ogrodników. Kilkudziesięciocentymetrowa roślinka była mocno przemrożona. Widziałem ją jeszcze w 2014 roku. Zauważyłem jej przyrost na wysokość, ale jednocześnie widoczne były silne „efekty mrozowe” w jej dolnych partiach.
Przerzucając przy tej okazji m.in. „strony Internetu”, zauważyłem że pojawiła się moda na tę roślinę, sadzoną w ogrodach przydomowych. Jednak w rejonach naszego kraju, o bardziej ostrym klimacie, dochowanie się kilkumetrowego okazu rosnącego w gruncie jest dużym „wyczynem ogrodniczym”!
Kiedy szukałem miejsc, gdzie w Polsce można spotkać duże okazy araukarii, natrafiłem na Władysławowo i postanowiłem tam pojechać. I nie żałuję, bo to co tam zobaczyłem przerosło moje oczekiwania. Na terenie prywatnego ogródka rośnie przepiękny okaz tej rośliny o wielkości znacznie przekraczającej te, które dotychczas widziałem!
Ponieważ nie chciałem się narazić na „zakłócanie” prywatności, obejrzałem i sfotografowałem drzewo z zewnątrz. Nie podaję też dokładnego adresu, ale myślę, że każdy, kto będzie chciał, to łatwo je namierzy, tak jak ja to zrobiłem. Szczerze polecam. Po prostu cudo! Oczywiście jak na nasze europejskie warunki! I do tego w doskonałym stanie zdrowotnym, pięknie owocujące.
W ramach serialu przyrodniczego nadawanego kilka lat temu na kanale Planete+ pt. „Historie drzew” (Histoires d’ arbres) jeden z odcinków poświęcony był właśnie tym drzewom (emisja w TV 07.08.2019- z nagrania w moich zasobach).
Dowiedziałem się z niego m.in., że araukaria chilijska (Araucaria araucana):
– jest to gatunek endemiczny i ma status Narodowego Pomnika Przyrody;
– jego naturalne środowisko to stoki Andów, w centralnej części Chile;
– obszar ten jest objęty ochroną i utworzono tam Park Narodowy (Parque Nacional) “Villarrica” w Région de Curarrehu, o niewielkiej powierzchni 60 ha;
– drzewo jest obecne na Ziemi od 65 milionów lat i przetrwało m.in. wyginięcie dinozaurów;
– araukaria jest drzewem długowiecznym, opisywano okazy sięgające wiekiem 2000 lat;
– lasy araukariowe rosną w strefie wulkanicznej, stąd są narażone m.in. na częste pożary;
– dorasta do 50 m wysokości, osiąga średnicę 2,0 m i przyrasta bardzo wolno na grubość, w tempie ok.1 mm na rok;
– wytwarza korę o grubości do 20 cm, co chroni drzewo przed pożarami;
– ma mocno rozbudowany system korzeniowy, dzięki czemu odporne jest na silne wiatry, tak że rzadkie są przykłady ich powalenia przez wiatr, a wodę pobiera z głębokości do 1,5 m;
– do 15-go roku życia okryta jest łuskami chroniącymi przed zwierzętami;
– dopiero po 20-tym roku życia zaczyna wytwarzać nasiona;
– szyszki zawiązuje we wrześniu i dojrzewają przez dwa lata;
– nasiona są jadalne i smaczne, tak że w okresie jesiennym lasy te nawiedzane są przez rzesze zbieraczy, którzy mimo zakazów dokonują „rabunku” tych nasion, ze szkodą dla populacji tych roślin (prawo dopuszcza zbiór jedynie 10% nasion, reszta powinna pozostać na miejscu w lesie);
– jest to święte drzewo Indian Mapuche (fon. Mapucio) – zwane przez nich – „Czcigodne Olbrzymy”;
– w momencie gdy postanowiono wybudować na tym terenie drogę, prowadzącą z Chile do Argentyny, powstało stowarzyszenie dla ich ochrony, złożone głównie z indiańskich kobiet, które nazwały się „Strażniczkami Terytorium”, dzięki czemu w pierwotnym jej projekcie dokonano zmian, ratując w ten sposób wiele okazów tych roślin, a „strażniczki” cały czas starają się dbać o to, aby nie dokonywano szkodzących tym wspaniałym drzewom działań;
– indiańskie dzieci ze szkół, uczące się na tamtych terenach, są „wdrażane” w kulturę dbania o te „Czcigodne Olbrzymy” poprzez m.in. organizowane przy nich lekcje!
Kończąc wątek araukarii chciałbym zacytować fragment „Mowy Dziękczynienia”, wygłaszanej codziennie przy wschodzie słońca przez Północno Amerykańskich Indian Potawatomi poświęcony drzewom:
„ Widzimy wszystkie Drzewa stojące wokół nas. Ziemia nosi tak wiele gatunków Drzew, a każde z nich ma własne zadania i funkcje. Niektóre dostarczają schronienia i cienia, inne dzielą się swoimi owocami i pięknem oraz innymi użytecznymi darami. (……). Wiele ludów świata uznaje Drzewo za symbol pokoju i siły. Zjednoczeni myślą pozdrawiamy Drzewa i dziękujemy im za ich życie.”
Cytat powyższy pochodzi z książki „Pieśń Ziemi” napisanej przez Robin Wall Kimmerer , wydanej w Polsce nakładem krakowskiego wydawnictwa „ZNAK litera nova” w 2020 roku.
Autorka jest profesorem botaniki i członkinią plemienia Potawatomi.
Polecam ją wszystkim, którzy przyrodę wokół nas traktują jak NASZEGO PARTNERA, a nie jak coś, co przeszkadza… np. w „biznesie”!
Można jeszcze spotkać jej egzemplarze w księgarniach.
Kontynuując opowieści z 1996 roku chciałem wspomnieć o naszych pracach w Ogrodzie Botanicznym w Łodzi. 8 lipca 1996 roku przeszedł nad Łodzią cyklon, który powalił wiele drzew, nie tylko tych osłabionych, ale i zupełnie zdrowe. Mieliśmy w związku z tym sporo roboty z ich porządkowaniem. Przy czym robiliśmy głównie te prace, które były zbyt trudne (i niebezpieczne!), przekraczające możliwości brygady własnej Ogrodu.
W lipcu, zostałem zaproszony na Słowację przez Stefana Danko, Dyrektora Słowackiego PIENAPU (już o nim wcześniej pisałem), aby wspólnie z kilkoma innymi kolegami z Polski wypowiedzieć się nt. stanu niektórych ich drzew pomnikowych, znajdujących się na przygranicznych terenach, w jurysdykcji Parku Narodowego. Nie mieli jeszcze wtedy specjalistów w tej dziedzinie, stąd korzystali z wiedzy i doświadczenia „zaprzyjaźnionych sąsiadów”. W swoim archiwum znalazłem jedno zdjęcie z tego krótkiego wypadu, zrobione po słowackiej stronie Tatr, we wsi Ošturnia.
Pisałem wcześniej, że wykonywaliśmy prace pielęgnacyjne drzewostanu na terenie ogrodu przy tzw. Willi Herbsta – muzeum mieszczącym się przy ul. Przędzalnianej w Łodzi.
Uważam, że w okresie gdy prowadzono w tym obiekcie pierwsze prace remontowe (lata 70-te i 80-te XX w.) i wygradzano otaczający willę ogród, popełniono błąd w „sztuce”, pozostawiając poza ogrodzeniem kilka wspaniałych okazów rzadkich i cennych drzew, pozbawiając je w ten sposób praktycznie opieki. Kilka z nich rośnie jeszcze pomiędzy ogrodzeniem ogrodu i stawem, ale części z tych cennych drzew już niestety nie ma!
Poza ogrodem pozostawiono m.in. największy znany mi okaz kłęka amerykańskiego (kanadyjskiego), przynajmniej z tych nielicznych znajdujących w Łodzi i jej okolicach, o obwodzie 170 cm.
Kłęk z uwagi na późny rozwój liści na krótkich grubych pędach, na tle innych rozwiniętych już koron drzew sprawia wrażanie jakby drzewo było …osmolone. Stąd spotykana jest też taka nazwa – „spalone drzewo”!
Dobrze, że ogrodzeniem objęto bardzo rzadki okaz klona mieszańca – klona pospolitego z klonem ściętolistnym (Acer platanoides var. truncatum (Bunge) Gams).
Podobny jest nieco pokrojem do dużego klona pospolitego odm. kulistej, jednak ma znacznie różniące się liście.
Poprzez to moim zdaniem niefortunne rozdzielenie tej roślinności wytworzono dwa zupełnie różne byty przyrodnicze, o których postaram się napisać w jednym z kolejnych odcinków.
Pisałem już, że „pomorska filia” naszej firmy wykonywała m.in. prace w Szczecinku.
Jesienią rozpoczęliśmy tam pielęgnację alei topolowej rosnącej przy ul. Mickiewicza, równolegle położonej do parku miejskiego, rozciągającego się wzdłuż brzegu J. Trzęsiecko. Rosło tam wtedy 97 szt. topól włoskich posadzonych jeszcze przed II wojną światową. Stanowiły charakterystyczny i historyczny jednocześnie element szczecinieckiego zadrzewienia przyulicznego. Prace polegały na usuwaniu suszu oraz skracaniu ich z wysokości, były bowiem mocno wyrośnięte wzwyż i łamiące się gałęzie oraz konary tych drzew narażonych na silne wiatry od strony jeziora stwarzały duże zagrożenie dla otoczenia (ruchliwa ulica).
Jednocześnie zaproponowałem przedstawicielowi Urzędu Miasta, który z nami wtedy współpracował (był młodym, ambitnym i otwartym na różne propozycje człowiekiem, m.in. uczestniczył wcześniej w kursach, na których byłem wykładowcą), aby rozważyć możliwość podsadzania młodymi okazami tych starych drzew (ze względu na starzenie się i pogarszanie ich stanu część z nich była usuwana z ulicy i tworzyły się „luki”). Pozwoli to odmłodzić zadrzewienie, zachowując jednocześnie jego historyczny charakter. Po pewnym czasie zaczęły się pojawiać tam podsadzone młode drzewka topoli włoskiej.
Po zaprzestaniu naszej długoletniej współpracy przez wiele następnych lat nie byłem w Szczecinku. Odwiedziłem go niedawno w maju br. i zastałem tą ulicę nadal obsadzoną topolami, ale zdecydowanie młodszymi!
Inne przykłady wykonanych prac i współpracy z UM w Szczecinku będę wspominał również w następnych odcinkach moich opowieści.
Na koniec tego odcinka chciałbym pokazać „znak czasu” oraz zwrócić uwagę na pewną nieprofesjonalność cechującą obecnie spotykane przeze mnie działania związane z wydawaniem dużych pieniędzy z różnych dotacji (głównie unijnych), bez uwzględniania skutków takich działań.
Przygotowując kolejne odcinki moich wspomnień, przy okazji różnych wizyt w terenie, staram się odwiedzić miejsca (jeśli są w pobliżu) gdzie coś robiliśmy. W ten sposób trafiłem niedawno do Parku w Belzatce na granicach Piotrkowa Trybunalskiego, niedaleko przebudowywanej starej trasy tzw. „gierkówki” na nową autostradę A1. Miało to związek min. z odnalezionym slajdem z 1993 roku (poniżej) na którym widoczna jest rosnąca tam, wielopniowa piękna stara wierzba, będąca wtedy pomnikiem przyrody, która była w tamtym czasie pielęgnowana przez nas wraz z innymi drzewami pomnikowym rosnącymi w parku.
Najprawdopodobniej czas zrobił swoje i tego drzewa już nie ma. Odnalazłem jedynie pniak po jego ścięciu, z którego wyrosły nowe, spore już, odrosty.
Niestety zastałem ten obiekt ogrodzony z uwagi na prowadzone tam prace rewaloryzacyjne, stąd nie mogłem odszukać pozostałych drzew, przy których onegdaj prowadziliśmy prace.
Na ogrodzeniu wisiały banery, na których Prezydent Miasta przepraszał mieszkańców za utrudnienia!
Niby fajnie, ale…
Uczono mnie kiedyś – powiem więcej, praktykowałem to w swojej karierze zawodowej również, że tzw. szlamowanie zbiorników wodnych w parkach bądź w obiektach, które otoczone są starymi drzewami należy robić w okresie spoczynku wegetacyjnego drzew, tj. w okresie jesienno-zimowym!!! A tutaj w środku maja, dwie koparki w opróżnionym zbiorniku pracują nad gromadzeniem i usuwaniem z niego szlamu, a jedynie maleńka struga przepływa przez jego środek. W okresie, gdy drzewa mają największe zapotrzebowanie na wodę, gdy ich od kilkudziesięciu lat wytworzone systemy korzeniowe „wiedziały” gdzie jej szukać, zdecydowano o prowadzeniu tych prac?
Zaraz usłyszę, że się czepiam i znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, iż te prace są prowadzone bardzo sprawnie, nie będą trwały długo i że zaraz po zakończeniu napełni się ponownie ten zbiornik (jak długo będzie trwało to napełnianie?) i że nie zaszkodzi to drzewom, bo była opracowana specjalna dokumentacja to stwierdzająca (!) itp. itd. I pewnie bym usłyszał sakramentalne zdanie…- Ale czego Pan chce, nawet jak jakieś drzewa wypadną, to posadzi się duuuużo.. nowych!
A ja poczekam i za kilka lat (jak Bozia pozwoli), zajrzę do „zrewaloryzowanego” Parku w Belzatce, zobaczyć jak te stare drzewa to przetrwały i czy aby wszystkie?
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.