Rozpocznę od tematu, który mnie od pewnego czasu nurtuje, a który z pewnością należy do kontrowersyjnych, może nawet bardzo kontrowersyjnych. Przynajmniej dla mnie.

Ostatnio mam wrażenie, że różne osoby, organizacje, stowarzyszenia i „instytuty” (napisałem to słowo świadomie w cudzysłowie, bo kiedyś pod tą nazwą można było znaleźć jedynie jednostki naukowo-badawcze, obecnie nie jest to dla mnie tak jednoznaczne, co się kryje pod taką nazwą?), starają się odnaleźć „złotą formułę” dotycząca drzew.

Te badania naukowe, docierające do nas głównie z Europy i ze Świata (szczerze mówiąc nie znam takich badań robionych w Polsce, ale może w ten sposób wykazuję swoją niewiedzę?), dotyczące różnych „zintegrowanych systemów oceny” i komputerowe tworzenie „modeli drzewa idealnego” mnie, klasycznemu praktykowi z 35-letnim doświadczeniem pracy przy drzewach, jakoś bardzo „niedobrze pachną”.

Wiem, że narażam się teraz na krytykę ze strony zwolenników tych działań, może nawet ze strony części środowiska naukowego? Mimo to pozwolę sobie na przedstawienie mojego poglądu na ten problem! Oczywiście „konserwatywnego” poglądu!

Trwająca od ponad roku na całym świecie pandemia, przytłumiła temat, jakim świat żył przed jej pojawieniem się, czyli istotne dla istnienia ludzkości gwałtowne zmiany klimatyczne, jakie następują w szybkim tempie na naszym globie!

Mimo wielu sceptyków i różnych sprzecznych teorii, wiemy już z bardzo dużą pewnością, że za tymi zmianami stoi … człowiek!

Człowiek bardzo wyedukowany, zaopatrzony w coraz lepsze urządzenia badawcze, ale i coraz lepsze urządzenia do czynienia coraz większych szkód w otaczającym go środowisku!

Mało tego – człowiek, który tworzy nowe prawa celem ułatwienia sobie powodowania tych szkód bez konsekwencji, albo inaczej – człowiek który przestaje przestrzegać obowiązujące dotychczas prawa i kanony moralne, które to środowisko chroniły!

Przykładem na naszym podwórku była słynna (na szczęście już nieobowiązująca?) ustawa zwana „lex Szyszko”, ale przecież nadal trwa niszczenie prawnej ochrony naszego środowiska (patrz zmiany w ustawie o lasach, czy brak oczekiwanych zmian w prawach o planowaniu przestrzennym mających powstrzymać „żarłoczność developerską” etc. etc.)!

Perfidią polityków „niszczących” to prawo jest mówienie, że to wszystko dla naszego dobra, bo cytując klasyka z TVP… „ ciemny naród to kupi”!

Wracam teraz na moje poletko, czyli do jednego z elementów otaczającej nas przyrody, ale jakże ważnego – tego, bez którego nie pojawilibyśmy się jako ludzie na tym świecie i tego, którego jeśli zabraknie, to i my znikniemy z tego świata! Chodzi oczywiście o DRZEWA!

Tworzy się komputerowe modele, opracowuje różnorodne tabele i przeliczniki mające na celu  stwierdzić bardzo „naukowo”, że dane drzewo zagraża i trzeba je usunąć.

Jeżeli dołożymy do tego specjalistyczne nowoczesne oprzyrządowanie?

Żaden urzędnik tego nie podważy! Proste? Proste!

Uśrednianie różnych parametrów wynikających z powstawania zjawisk atmosferycznych i innych procesów, z których nie wszystkie zresztą w ogóle jeszcze odkryliśmy i zbadali, zakrawa dla mnie trochę „szamanizmem”. I w oparciu o te „uśrednienia” wycinamy drzewa!

A gdzie danie szansy drzewom? Przecież mają one naturalne zdolności wykształcone w wyniku ewolucji do poprawiania swojego stanu – muszą mieć tylko możliwość ich „uruchomienia”.

Powie ktoś, że zmiany zachodzą zbyt gwałtownie i roślina nie ma możliwości szybkiego przystosowywania się do nich. To trzeba od razu ją usuwać? A może jednak spróbować jej pomóc w takiej sytuacji? Tym bardziej, że my – Ludzie, mamy szereg możliwości, aby im pomagać. Więcej powiem, mamy wręcz obowiązek im pomagać!

A, że ta pomoc (czytaj ich profesjonalna pielęgnacja) więcej kosztuje niż ich usunięcie? Jednak czy w obliczu tego, co nam takie drzewa zaofiarują „w rewanżu za pomoc”, w ramach tzw. usług ekosystemowych, to koszty te nie będą kropelką w wielkim morzu!?

Co rozumiem przez pomoc dla drzew? Wg mnie ta pomoc znajduje się na wielu frontach, np.:

– realne i szybkie zmiany w prawie ochrony przyrody;

– właściwe planowanie przestrzenne, z zastosowaniem priorytetów dla już istniejących   w terenie drzew i zadrzewień, oparte o dokładne rozeznanie zasobów (inwentaryzacja);

– większa akceptacja spontanicznych zjawisk zachodzących w miejskiej przyrodzie   (tzw. „czwartej przyrody”) w planowaniu zielonych przestrzeni;

– tworzenie i odtwarzanie lepszych warunków dla życia roślin (np. „odbetonowanie” miast);

– zdecydowane i konsekwentne przestrzeganie przepisów chroniących drzewa w procesach   inwestycyjnych;

– stosowanie wszelkich znanych i dostępnych technik związanych z pielęgnacją i ochroną   drzew, często z niezrozumiałych powodów zarzuconych, w tym również (o zgrozo!) cięć, profesjonalnie wykonywanych i uzasadnionych faktycznymi potrzebami.

No tak, ale dzięki tej „naukowo uzasadnionej” metodyce wycinania starszych drzew jako inwestorzy, zarządcy i właściciele miast, dróg, osiedli, centrów logistycznych mamy mniej problemów. W to miejsce sadzimy ( w ramach prawnie usankcjonowanej tzw. rekompensaty) drzewa nowe, młode, ładnie uformowane w szkółkach (np. rozciągnięte na bambusowych stelażach), wielobarwne, wielogatunkowe i wieloodmianowe (mam ostatnio problemy z rozpoznaniem niektórych pojawiających się na ulicach naszych miast roślin!).

Nie mogę zrozumieć, dlaczego decydentów nie rażą koszty sztucznego nawadniania, koszty zdecydowanie więcej wymagającej pielęgnacji i niemałe przecież koszty ich zakupu i koszty posadzenia? Natomiast „przerażają” koszty zachowania,  utrzymania i pielęgnacji istniejących już starszych drzew!

Chciałbym być dobrze zrozumianym. Nie mam nic przeciwko nowym nasadzeniom.

Jeśli nas stać to, sadźmy jak najwięcej! Byle żywot tych nowo posadzonych drzew nie zależał od długości trwania ich okresu gwarancyjnego!

A jak już zredukujemy sobie środowisko naturalne do minimum, to mimo cudownych rozwiązań technicznych jako ludzkość nie przetrwamy na tej Ziemi, w przeciwieństwie do drzew.

Obserwuję prawie codziennie brzozę, która od kilkunastu lat rośnie na balkonie ruiny kamienicy, w centrum naszego miasta, kilka metrów od ul. Piotrkowskiej.

Nawet w tak skrajnej swojej sytuacji życiowej, poprawia cały czas nam, ludziom, warunki życia w mieście!

Samosiejki
Gdzieś w centrum Łodzi trwa walka o przetrwanie.

Ponad dwadzieścia lat temu „mądrzy ludzie” orzekli, w oparciu o bardzo skomplikowane, naukowo opracowane badania, że jeden z okazałych dębów rosnących w pobliżu wtedy nowobudowanej Palmiarni, na terenie Parku Źródliska I w Łodzi, należy pilnie usunąć, bowiem w porównaniu z „modelem wzorcowym” nie spełnia warunków bezpieczeństwa!

Całe szczęście, że znaleźli się wtedy wśród decydentów inni mądrzy ludzie i dzięki nim drzewo do dzisiaj rośnie, zachwycając swoim okazałym wyglądem, i mimo niewątpliwych swoich słabości nie poddało się w tym czasie różnym zjawiskom, m.in. atmosferycznym, na które było wielokrotnie narażone (zdjęcia poniżej).

Dąb przy Palmiarni
Dąb przy Palmiarni nadal cieszy oko i to nie jako piękna dębowa deska, ale żywe drzewo! Powyżej zdjęcia z kilku poprzednich lat…
Dąb przy Palmiarni
…i widok tego drzewa z początku m-ca czerwca 2021 r.

W czerwcu 1986 lub 1987 roku (dokładnie nie pamiętam, ale na pewno nie mieliśmy jeszcze wtedy zatrudnionych pracowników) krótkotrwała acz gwałtowna wichura powaliła, rosnącego na terenie łódzkiej „tytoniówki”, czyli Łódzkiej Wytwórni Papierosów mieszczących się przy ul. Kopernika 62, okazałego dęba, który wpadł do basenu p.poż. Drzewo padło w całości, wywrócone zostało z korzeniami, przy czym bryła korzeniowa została poza basenem. Poproszono na o usunięcie tego wykrotu z basenu. Klimek balansował na linie, na zatopionym pniu i po kawałku odcinał najpierw części korony, a później pnia, podwiązywał do liny, którą ja wyciągałem je z wody na brzeg basenu. Było co robić, bo dąb był super zdrowy, a jego pień do samego spodu bez żadnych wewnętrznych ubytków. Były wtedy upalne dni.

Któregoś razu, w trakcie przerwy w pracy, schroniliśmy się do cienia, które dawało kilka brzóz rosnących parę metrów od powalonego dęba. W pewnym momencie oparłem się o jedną z nich, a ona pod wpływem mojego ciężaru wywróciła się na ziemię!

Ciekawe jak to wytłumaczyć „modelowo”? Które drzewo powinno się było wywrócić podczas tej gwałtownej burzy wg „zintegrowanego systemu oceny ich statyki”?

Reasumując! Nie mam nic przeciwko naukowym poszukiwaniom rozwiązań, nawet w tematach tak „niedookreślonych”, jestem natomiast zdecydowanie przeciwny usuwaniu z naszych miejskich środowisk (i nie tylko miejskich) starych drzew jedynie dlatego, że nie odpowiadają „modelowym” parametrom wg „zintegrowanych systemów” oceny ich stanu!

Moja (nienaukowa oczywiście, czyli…gorsza) teoria jest prosta!

Dbajmy o stare drzewa, nie żałujmy na nie środków, a odpłacą się nam z nawiązką. Jednocześnie dzięki tej opiece będą zdecydowanie mniej niebezpieczne dla otoczenia, co jest  pretekstem do ich usuwania. I jako doświadczony chirurg drzew nie przyjmuję do wiadomości poglądu, że drzewa powinny sobie same radzić, bo jak nie to je wymienimy na nowe! W normalnych warunkach tak, ale nie w środowisku szybko zachodzących zmian, jakim z pewnością są nasze miasta, wsie, osiedla!

Wracając do moich wspomnień z roku 1997, to jeszcze wiosną otrzymałem zaproszenie do przyjazdu do Witowa koło Piątku. Dzwonił ogrodnik, który w owym czasie zajmował się

na co dzień opieką nad parkiem otaczającym tamtejszy dwór. Po przyjeździe okazało się, że chodzi o usunięcie połamanych drzew oraz konarów i gałęzi, wiszących na drzewach parkowych. „Sprawcą” był ten sam huragan, który narobił tyle zniszczeń przed Wielkanocą.

Ot, robota jak robota, gdyby nie fakt, że właścicielem obiektu był Maestro Konstanty Andrzej Kulka, światowej sławy wirtuoz skrzypiec. Nasze prace w tym parku zostały dodatkowo poszerzone o pielęgnację niektórych dużych drzew. Nigdy więcej nie byłem już w tym miejscu, a w archiwum zostało jedynie kilka zdjęć!

Dwór w Witowie
Dwór w Witowie k. Piątku. Czerwiec 1997 r.
Park w Witowie
Park przy dworze w Witowie k. Piątku. Czerwiec 1997 r. Usuwanie szkód w drzewostanie parkowym spowodowanym przez wichurę. Pośród drzew widoczna „brama”.
Park w Witowie
Park przy dworze w Witowie k. Piątku. Czerwiec 1997 r. Skutki wichury widoczne na jednaj z największych topól w parku.

Drzewo, topola, pokazane na powyższym zdjęciu, nie zostało usunięte z parku, tylko mocno skrócono jej wysokość.  W odnalezionej notatce z czerwca 1997 roku miałem zanotowane, że w trakcie prac w Witowie, usunęliśmy m.in. drzewo zagrażające bezpieczeństwu, tzw. „bramę”, czyli drzewo (widać je pośród innych drzew na jednym z powyższych zdjęć), które padając zawiesiło się na sąsiednich drzewach. Ci, co kiedykolwiek mieli „przyjemność” ścinać takie drzewo wiedzą, że skala trudności oscyluje wokół „maxa” i dopóki drzewo w całości nie leży na ziemi, póty trzeba zachować szczególną ostrożność również w promieniu kilkunastu metrów od ścinanego drzewa!

Brygadzie „Polanów” trafiło się m.in. ścinanie kilku sporych drzew, przy których również trzeba było wykazać się dużymi umiejętnościami, nie tyko z uwagi na ich rozmiary, ale i na ich położenie (np. skarpa nad drogą).

Ścinanie jaworu
Lato 1997. Gdzieś na Pomorzu Środkowym. Ścinka suchego klona jawora o obwodzie ponad 400 cm.
Ścinanie jaworu
Ścinanie jaworu
I po robocie… Może to niezbyt efektownie wygląda, ale ścięte drzewo było suche. Zawadiacko założone czapki dobitnie wskazują na zadowolenie z wykonanej pracy.

Pośród wielu „spektakularnych” bądź dużych zleceń trafiały się również prace przy pojedynczych drzewach rosnących np. przy ulicy. I nie były to żadne drzewa pomnikowe, a po prostu takie „zwykłe” drzewa, na których komuś zależało, żeby ich nie usuwać, a wręcz przeciwnie, żeby im pomóc, jeżeli jest to możliwe. Takim przykładem było zlecenie nam we wrześniu prac przy drzewie, rosnącym na ul. Wigury przy nr 28 w Łodzi. Rosło, a w zasadzie nadal rośnie, po północnej stronie ulicy w szpalerze starych drzew. Drzewo to, klon srebrzysty, miało pęknięty wzdłużnie pień i otwarty ubytek po wyłamanym grubym konarze. Poza cięciami związanymi z korektą korony dla poprawy statyki oczyściliśmy i zaimpregnowali ten ubytek, a pień został wzmocniony wiązaniami sztywnymi. Ponieważ drzewo to rośnie niedaleko mojego miejsca zamieszkania, miałem przez te lata możliwość obserwowania, jak sobie „radzi” po tych zabiegach. Docierały do mnie sygnały, że były próby jego usunięcia, ale jak na razie się „obronił” przed zakusami…. Tylko właśnie, kogo?

Być może kogoś, komuś to drzewo z pustym pniem i otwartym ubytkiem nie zgadzało się z tabelarycznymi wskaźnikami jego „modelowej” wytrzymałości. Jego aktualny stan przedstawiają zdjęcia poniżej, zrobione kilkanaście dni temu.

Klon srebrzysty
Łódź ul. Wigury 28. Czerwiec 2021 r. Klon srebrzysty.
Klon srebrzysty
Klon srebrzysty
Łódź ul. Wigury 28. Czerwiec 2021 r. Klon srebrzysty. Wprawne oko wypatrzy blizny po wiązaniach sztywnych (z lewej) oraz efekt tych „niedobrych” zabiegów przy ubytkach (z prawej).
Nowe drzewa
Łódź ul. Wigury naprzeciwko nr 28. Czerwiec 2021 r. A tak wygląda „wymiana pokoleniowa” nasadzeń ulicznych. W tym miejscu również kiedyś rosły dorodne klony srebrzyste, dopóki nie zaczęły przeszkadzać… tzn. uschły!
Nowe drzewa
Łódź ul. Wigury naprzeciwko nr 28. Czerwiec 2021 r. Tak wyglądają „nowe nasadzenia”! Po drugiej stronie ulicy „w pełni witalny” szpaler starych drzew z opisywanym klonem.

Ten obfitujący w ciekawe prace rok 1997 przyszło nam kończyć równie nietypowym zadaniem. Już jesienią otrzymaliśmy zlecenie na przesadzenie dwóch lip, które kolidowały z rozbudowującą się prywatną galerią handlową znajdującą się przy ul. Zwycięstwa w centrum Koszalina. Zleceniodawcą był właściciel galerii, który uzyskał zgodę na przesadzenie tych drzew, a miasto wskazało miejsce, gdzie mają być przesadzone. Zarówno miejsce ich „pozyskania”, jak i miejsce ich posadzenia do łatwych nie należały. Drzewa rosły w załamaniu istniejącego już budynku (to miejsce miało być „odzyskane dla handlu”), a przesadzone miały być na… skarpę (!)  położoną poniżej ul. Niepodległości od strony wejścia do obecnej „Sportowej Doliny”, przy budynku restauracji „Fregata”. Był to po prostu kawałek wolnego terenu w centrum miasta. Jeszcze wtedy przesadzarki były poza zasięgiem naszych możliwości. Można je jedynie było ewentualnie zamówić z Niemiec, ale… za jakie pieniądze! Dlatego postanowiliśmy z Klimkiem, że zrobimy to starą metodą, czyli przesadzimy je zimą, z zamrożoną bryłą korzeniową.

W październiku drzewa zostały przygotowane do przesadzenia. Okopaliśmy ich bryły korzeniowe i „otuliliśmy” je warstwą liści. Pozwalało to zarówno na „gwarantowane” zamrożenie całych brył korzeniowych w momencie nadejścia mrozów, a także ich swobodne wyjęcie za pomocą dźwigu  po zmrożeniu. Zostały też zmniejszone znacznie ich korony, aby po przesadzeniu, w momencie wchodzenia w pierwszy sezon wegetacyjny, ich zmniejszone systemy korzeniowe, a co za tym idzie mniejsze siły witalne, swobodnie zasiliły skorygowane korony  w potrzebne składniki pokarmowe i wodę!

W miejscu docelowym przygotowane zostały również doły pod przesadzane drzewa, dostosowane wymiarami do uformowanych brył korzeniowych drzew, również przykryte grubą warstwą liści, aby nie dopuścić do zupełnego zamrożenia gleby, zwłaszcza w ich dolnych warstwach. Dopiero przed samym wsadzeniem do nich drzew, nasypaliśmy na ich dno warstwy torfu, aby ograniczyć „stres mrozowy” w momencie odmarzania bryły no i oczywiście zasilić w ten sposób glebę w dołkach.

Dźwig do przesadzenia mieliśmy zamówiony na 17 grudnia, ale nie dojechał, bo mróz w tym dniu osiągnął minus 20°C! Grudzień tamtego roku był mroźny, ale praktycznie bezśnieżny, co widać na załączonych zdjęciach. Dopiero w dwóch następnych dniach 18 i 19 grudnia, kiedy mróz zelżał do minus 7°C, wykonaliśmy te prace.

Lipy w Koszalinie
Wczesny b. mroźny poranek 17.12. 1997 r. w Koszalinie. Jedna z lip w oczekiwaniu na przyjazd dźwigu, który … nie dojechał!
Lipa w Koszalinie
Dzień kolejny 18.12.1997 r. Robimy! Dźwig odmarzł i dojedzie. Odkopywanie zamrożonej bryły, a w zasadzie to jej odkrywanie z liści…
Lipa w Koszalinie
… i balotowanie.
Przesadzanie lipy
Wyjmujemy drzewo! W lewym dolnym narożniku zdjęcia widoczna korba, którą operator stabilizował dźwig, „Wot tiechnika”!
Przesadzanie lipy
Gotowa do przewozu.
Przesadzanie lipy
Dołek w oczekiwaniu…
Przesadzanie lipy
Dojechała na miejsce.
Przesadzanie lipy
Wstawiamy lipę na nowe miejsce, oby jej nowego długiego życia…
Przesadzanie lipy
Dzień drugi 19.12.1997 r. Stabilizujemy drzewa i uzupełniamy dołki ziemią.
Przesadzanie lipy
Ponieważ to skarpa, to i „stabilizator” musi być solidny!
Przesadzone lipy
I po robocie!

Drzewa po przesadzeniu były przez nas pielęgnowane przez trzy sezony, ale nie wymagały zbytnio pracy.

Lipy w Koszalinie
Pierwsza wiosna na nowym miejscu. Czerwiec 1998 r.
Lipy w Koszalinie
Lipy w Koszalinie
I trzeci rok po przesadzeniu. Już bez stabilizatorów!

Obie lipy świetnie zniosły ten zabieg i rosną wspaniale do dzisiaj, a przynajmniej do sierpnia 2020 roku, kiedy je widziałem ostatnio!

Lipy w Koszalinie
Koszalin, sierpień 2020 r. Autor pośród „swoich lip”, po 23 latach od ich przesadzenia.

Jak widać „stara” metoda zdała bardzo dobrze egzamin. Czy w dobie przesadzarek ktoś ją jeszcze stosuje? Oglądając efekty tych niektórych „maszynowych” przesadzeń śmiem twierdzić, że udatność jest zdecydowanie po tradycyjnej stronie. No ale czy obecne zimy pozwalają na stosowanie takich sposobów? A do przesadzania drzew za pomocą maszyn jeszcze wrócę, bo sami je stosowaliśmy do pewnego czasu. Przesadzarki do drzew są  niewątpliwie maszynami potrzebnymi i dobrze, że się pojawiły, bo dzięki nim sporo dużych drzew uratowano przed inną doskonałą maszyną wymyśloną prze człowieka, czyli pilarką!

Ale jak to mawia pewien mój znajomy, zawsze jest jakieś ale….

Takim oto akcentem zakończyliśmy kolejny rok naszej firmowej działalności. Oczywiście, że przytoczone w moich opowieściach prace to jedynie ułamek tego, co nasza firma wykonała w ciągu kalendarzowego roku 1997, ale opowiadanie o wielu z nich byłoby powielaniem historii już wcześniej opowiedzianych!

I na koniec zachęta dla miłośników drzew i ciekawych miejsc.

W ostatnich dniach miałem okazję zobaczyć największego mamutowca olbrzymiego, jaki obecnie rośnie na terenie naszego kraju. To ten sam gatunek, do którego należą największe żyjące obecnie na świecie drzewa, rosnące w Kalifornii! Drzew tych na terenie Polski jest dosłownie kilka, no może kilkanaście. Ten największy rośnie w m. Brwice koło Chojny w woj. zachodniopomorskim. Miejsce urokliwe, choć nieco tak na uboczu „ruchliwego świata”. Polecam wszystkim, np. w trakcie urlopowych peregrynacji.

Mamutowiec
Info o mamutowcu
Informacja zamieszczona na tablicy w pobliżu drzewa.

PS. Wg moich pomiarów dokonanych w trakcie tego pobytu drzewo „przytyło” od 2012 roku i przekroczyło już 380 cm w obwodzie!

Tekst i zdjęcia (prawie wszystkie): Marek Kubacki

Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *