Ten odcinek chciałbym prawie w całości poświęcić tzw. „złym drzewom”,choć dla mnie nie ma takiego pojęcia! Chodzi o drzewa, które w czymś nam ludziom przeszkadzają, albo o zgrozo, doszło przy ich udziale do jakiegoś wypadku!
Przypomnę, że drzewa to organizmy, które żyją przez dziesięcio…, stu…, a nawet tysiąc…lecia, nie zmieniając przy tym swego pierwotnego „miejsca zamieszkania”, zwiększając przez lata swoje rozmiary, ale przez to stają się jeszcze bardziej widoczne dla wszystkich! Oczywiście wszystkich tych, którzy chcą je zauważać!
Przyznajcie Moi Szanowni Czytelnicy, że obowiązują u nas pewne typowe metody postępowania z drzewami. Jeżeli stwierdza się, że drzewo stwarza zagrożenie to…wycinamy, a nie np. wykonujemy przy nim prace, aby te zagrożenia usunąć i drzewo trwało wśród nas nadal!
Z mojej praktyki wiem, że w zdecydowanej ilości takich przypadków jest to możliwe do wykonania z bardzo dobrym skutkiem.
I druga typowa sytuacja. Drzewo przeszkadza w projektowaniu obiektu (często bardzo „prymitywnym” projektowaniu), to… wycinamy. Jeśli nie od razu, to po wybudowaniu, bo przecież uniemożliwia np. wjazd (patrz klon na ul. Żeromskiego w Łodzi).
A może by bardziej twórczo myśleć i projektować tak, aby stare drzewo (drzewa) stało się wartościowym elementem nowego obiektu?
Jestem przekonany, że w zdecydowanej ilości takich przypadków to bardziej przemyślane projektowanie jest możliwe!
Znam kilku architektów czy developerów, którzy swoje prywatne domy zaprojektowali i wybudowali w zadrzewionych terenach, zachowując obok stare drzewa.
Wiem o tym, bo wielokrotnie je im pielęgnowałem i … zabezpieczałem przed ewentualnymi zagrożeniami.
A jednocześnie na obiektach przez nich realizowanych dla innych najlepiej gdyby było tylko równe pole, pozbawione drzew!
Za każdym razem, kiedy dowiaduję się za pośrednictwem mediów czy też jestem przypadkowym świadkiem wypadku z udziałem drzew (częstych ostatnio m.in. za przyczyną gwałtownych wichur i burz, gdy następują upadki odłamanych konarów lub całych drzew), natychmiast wyobrażam sobie reakcję dotkniętych nimi ludzi…
Wyciąć!
Natychmiast wyciąć!
Jeżeli jeszcze w ich wyniku doszło do tragedii ludzkiej to… Bez litości! Wycinać, co się da.
Mając przez wiele lat bliskie kontakty z ludźmi ze służb odpowiedzialnych m.in. za drogi i ich utrzymanie nie raz byłem świadkiem, jak cynicznie wykorzystywali takie sytuacje i od ręki otrzymywali zgody na usunięcie drzew, które akurat wcale nie stwarzały zagrożenia, ale… tak na przyszłość.
To samo w miastach, zwłaszcza na terenach intensywnie zamieszkanych.
Niestety łatwiej uzyskać zgodę i znaleźć pieniądze na usuwanie starszych drzew niż na ich monitorowanie, pielęgnowanie i utrzymywanie w stanie niezagrażającym otoczeniu!
W niektórych z tych wydarzeń uczestniczyłem już po ich zaistnieniu, oczywiście jako ekspert, rzeczoznawca. Najczęściej są to przypadki szkód w mieniu, jakie czynią te „złe drzewa”, upadając na parkujące pod nimi samochody czy dachy stojących obok domów.
W takich wypadkach z udziałem drzew spór stron dotyczy spraw odszkodowawczych za zaistniałe zniszczenia. Strona odpowiedzialna za stan drzew zawsze jest zdania, że przyczyną są nieokreślone „siły wyższe”, bo ich drzewa były oczywiście… systematycznie monitorowane, pielęgnowane i w ogóle w super kondycji!
Doświadczony ekspert jest w stanie bardzo często udowodnić, że tak pięknie nie było i to nawet, gdy administratorzy terenu starają się szybko usunąć „dowody deliktowe”.
Boć w Kodeksie Cywilnym, w jego artykule 415 napisano przecie…
„Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia”.
Ponieważ obecnie praktycznie wszyscy zarządcy nieruchomości i inni administratorzy terenów, na których rosną drzewa, ubezpieczają się od różnych takich „niespodziewajek”, stroną, z którą przychodzi stawać do sporu są towarzystwa ubezpieczeniowe i zatrudniani przez nie wyspecjalizowani prawnicy.
Wyspecjalizowani oczywiście w odrzucaniu takich roszczeń!
Z wieloletniej praktyki rzeczoznawcy (doświadczyłem tego kilkakrotnie w sądzie) wiem, że zebrane rzetelne dowody są jednak argumentem trudnym do obalenia.
Dlatego ważne jest – tu rada dla ewentualnych poszkodowanych (czego nikomu nie życzę) – aby robili zdjęcia, nagrywali filmiki, zbierali każde dowody natychmiast po zaistnieniu zdarzenia, co w dobie, gdy praktycznie każdy ma przy sobie telefon z aparatem fotograficznym nie jest trudne (ważne tylko, żeby występujące w takich sytuacjach emocje nas nie zdominowały).
No i jeżeli przewidywany jest udział rzeczoznawcy, to dobrze, aby znalazł się on na miejscu wydarzenia jak najwcześniej. Zdarzało mi się, co prawda (i to z dobrym skutkiem dla poszkodowanej strony), udowodnić winę nawet po dłuższym czasie od zdarzenia (kilka, kilkanaście miesięcy), gdy do dyspozycji miałem zarówno zebrane „w czasie akcji” dowody, czy to przez poszkodowanego, czy np. przez interweniujące służby (Straż Pożarną, Policję, Straż Miejską) oraz pozostałe w terenie namacalne dowody, często nawet szczątkowe!
Dużo trudniej jest w sytuacji, gdy w wyniku takiego zdarzenia doszło do tragedii ludzkiej (uszczerbek na zdrowiu, a czasami śmierć)! W jednym z poprzednich odcinków wspomniałem już o tragicznym udziale „złego drzewa” w śmierci młodej tomaszowianki.
W takich przypadkach obie strony powinny wykazywać daleko idącą odpowiedzialność za swoje postępowanie, w tym i uczestniczący w tym rzeczoznawca-ekspert.
Ponieważ określam się jako rzeczoznawca niezależny, mam taką zasadę, że w początkowej fazie rozmów z potencjalnym klientem proszę – o ile są takie możliwości – o przesłanie (za pomocą MMS lub Internetu) posiadanych zdjęć, ewentualnie protokołu interweniujących służb etc. etc. Pozwala mi to na wstępną ocenę sytuacji i podjęcie decyzji o przyjęciu bądź odrzuceniu zlecenia. Jednocześnie uprzedzam potencjalnego klienta, że moje stanowisko będzie oparte na rzetelnej ocenie sytuacji i może być niezgodne z określonymi oczekiwaniami tegoż klienta. Przyznam szczerze, że dużo rozmów na tym etapie się kończy. No cóż, nie zarabiam w ten sposób jakichś tam „pieniążków”, ale za to mam ten komfort, że patrząc w lustro nie spuszczam wzroku!
W wypadkach z udziałem drzew, drzewa są zawsze na straconej pozycji, gdyż ich sposób porozumiewania się z nami jest „bezsłowny”, zrozumiały jedynie dla bardzo doświadczonych ludzi. Nie są w stanie we własnej obronie wypowiedzieć kwestii, która pewnie cisnęłaby się na ich „drzewne usta”:
– „ przecież ja tu stałem od tylu lat i nie widzieliście mnie?”
lub
– „przez tyle lat nie dbaliście o mnie, a teraz macie do mnie pretensje?”.
Dopóki nas to nie dotknie, nie zwracamy uwagi na stan drzew, które rosną wokół nas, a często sami przyczyniamy się do ich stanu np. przez parkowanie na korzeniach czy uszkadzanie pni. Wiem, wiem. Brak miejsc parkingowych, zwłaszcza na starych osiedlach mieszkaniowych, co nie znaczy, że nie należy rosnących tam drzew chronić.
Naprawdę nie wierzę, że w budżetach spółdzielni mieszkaniowych, wspólnot czy TBS-ów nie znajdzie się raz na dwa, trzy lata „trochę pieniążków” dla specjalisty! No a jeśli mamy pośród nas „znawcę”, to trzeba mu wpisać do obowiązków taki okresowy przegląd drzew. Zresztą na dobrą sprawę to taki wstępny „ogląd” drzew, wokół nas rosnących, może zrobić każdy z nas, a jeśli coś wzbudzi nasze obawy, to wtedy doprosić zawodowca. Koszty poniesione na wcześniej wykryte i usunięte zagrożenie mogące doprowadzić do czyjegoś nieszczęścia zwrócą się z nawiązką, porównując je z kosztami spowodowanymi wypadkiem.
Tyle wstępu do tego niewątpliwie trudnego tematu, a teraz chciałem przedstawić kilka przykładów z mojej praktyki rzeczoznawcy-eksperta w tym zakresie.
Najczęstszymi, jak już wyżej wspomniałem, są wypadki, gdy łamiące się elementy drzew lub nawet całe drzewa uszkadzają lub nawet całkowicie niszczą parkujące pod nimi lub w niedalekiej odległości samochody.
W tego typu przypadkach chodzi o stwierdzenie, w jakim stanie wcześniej było „złe drzewo” oraz czy można było uniknąć tego typu zdarzenia? Czy za zaistniałą sytuację odpowiedzialne są tylko nieokiełznane siły natury, czy też być może są i inne przyczyny np. „ludzkie”?
I tutaj pozwolę sobie wrócić do mojego pierwszego kontaktu osobistego z przedstawicielem „zielonych służb” ze Stuttgartu p. Wernerem Kochem, opisanym kilka odcinków wcześniej.
Powiedział mi wtedy, że gdy stawali (jako miasto) przed sądem w pierwszych takich procesach, to zawsze najpierw otrzymywali pytanie od sądu, czy drzewo było poddawane przeglądom, jak często i kiedy ostatnio? (teraz nazywamy to monitoringiem) oraz jakie mają na to dowody? Jeżeli nie byli w stanie tego udowodnić, to na tym rozprawa się kończyła z korzyścią dla poszkodowanej strony. To ich zmusiło do wprowadzenia okresowych kart monitoringu drzewa (pokazywano nam takie karty, gdy byliśmy tam z kolegami z PTChD) oraz zatrudnienia inspektorów odpowiedzialnych za ten nadzór nad drzewami dla poszczególnych rejonów miasta. Z czasem wprowadzono system komputerowego wprowadzania i katalogowania efektów tych okresowych przeglądów drzew.
Tak sobie myślę, że gdyby polskie sądy były konsekwentne i żądały tego typu dowodów, a nie dały się prowadzić przez prawników „zagmatwanymi ścieżkami wyjaśnień” oraz różnych, często bardzo przypadkowych „ekspertów”, to może byłby to ten właściwy argument do jednoznacznego uporządkowania tych spraw w naszym kraju!
Takim klasyczny przykładem tego, o czym wyżej napisałem, był przypadek, jaki miał miejsce pod koniec grudnia 2018 r. na jednym z łódzkich osiedli, w północnej części miasta (świadomie unikam szczegółów sprawy). Na parkujące przed blokiem dwa samochody upadło drzewo, klon jesionolistny, a pech chciał, że oba należały do małżeństwa młodych ludzi zamieszkujących w jednym z pobliskich budynków.
Mimo, że na miejscu zdarzenia pojawiłem się kilka miesięcy później (w marcu następnego roku), zastałem tam „resztówkę” pnia oraz hałdę leżących obok konarów i gałęzi, pozostałość po „sprawcy”, czyli klonie jesionolistnym.
Ocena zastanych pozostałości po złamanym drzewie wraz z analizą zdjęć z dnia zdarzenia pozwoliły mi jednoznacznie stwierdzić, że drzewo to, klon jesionolistny, przed złamaniem miało bardzo mocno rozbudowaną koronę z duża ilością gałęzi i konarów, stąd duży był jej ciężar. To wszystko „wisiało na włosku”, czyli rosło na mocno pochylonym i bardzo osłabionym pniu. Jego stan musiał być widoczny nawet dla „nieprofesjonalnego” oka. Wystarczyło zobaczyć pozbawiony korowiny i próchniejący pień od strony jego pochylenia. Po złamaniu ujawnił się daleko posunięty proces rozkładu z warstwami grzybni między słojami drewna, świadczący, że pień drzewa miał już od dawna bardzo osłabioną wytrzymałość. „Zwodniczo” mogła wyglądać jedynie jego korona, gęsta i pewnie w pełni zielona w okresie wegetacyjnym, ale mocne wychylenie jego pnia od pionu oraz odpadanie korowiny na dużej powierzchni powinny były budzić obawy zarządcy terenu i spowodować jego dokładne oględziny! Biorąc pod uwagę powyższe dowody nie zgodziłem się w swej opinii ze stwierdzeniem, że drzewo było monitorowane i przed złamaniem było w dobrej kondycji zdrowotnej. Klasyczny przykład zaniedbań opiekuna terenu, na którym drzewo rosło, skutkujący szkodami poniesionymi przez mieszkańców. Myślę jednak, że dla wielu postronnych tym „złym” pozostało jednak złamane drzewo!
Kolejnymi miejscami, gdzie pojawia się pojęcie „złego drzewa”, są nasze drogi i ulice. Jeżdżąc po Polsce zauważam w wielu miejscach ślady po tragicznych wydarzeniach w postaci postawionych na poboczu krzyży, położonych wiązankach czy nawet palących się lub już wypalonych zniczach. Świadczą one, że w miejscach tych doszło do wypadków i to często bardzo tragicznych!
Tylko jaka jest wina tych drzew, które od kilkuset lat rosną w tym miejscu w silnym zwarciu, bezpośrednio przy jezdni! Coraz częściej można spotkać na naszych drogach obrośniętych starymi drzewami tablice ostrzegawcze, takie jak ta poniżej. I co? W kilka chwil, po zrobieniu tego zdjęcia, minął mnie młody człowiek (w starym bmw), który na moje oko miał na liczniku dobrze ponad 100 km/h!
Ale gdy dojdzie do tragedii, to niejeden z decydentów zastanowi się, czy aby nie należy powycinać te „paskudne drzewa” rosnące przy drogach? Bo to najprościej! Dlatego m.in. z naszych krajobrazów znikają na potęgę przydrożne drzewa, często bardzo stare, w tym m.in. urokliwe i bardzo cenne przyrodniczo aleje. Leżące „pokotem” drzewa i to w większości żywe, w pełni wypełniające dotąd „usługi” na rzecz ludzi, to obecnie typowy obrazek modernizacji naszych polskich dróg!
Takich przykładów jak opisane mógłbym przytaczać wiele, bo w ciągu tych ponad 30 lat pracy, uzbierało się ich, oj uzbierało.
Temat ten chciałbym zakończyć trochę lżej, choć na początku wypadek ten wyglądał super groźnie dla sprawcy! Żeby oddać klimat tego zdarzenia pozwoliłem sobie zaczerpnąć poniższe zdjęcie i tekst notatki ze strony facebook.com/tvaleksandrow.
„Niebezpieczny wypadek
Policjanci wyjaśniają okoliczności zdarzenia, do którego doszło w niedzielę po godz. 18:00 w miejscowości Rąbień. 41-letni kierujący wjechał na nasyp ronda i wzbił się autem „lądując” na terenie posesji, gdzie uderzył w zabudowania przykościelne.
– Zakleszczonego z pojazdu pomogli wyciągnąć strażacy. Został przetransportowany do szpitala. Od mężczyzny była wyczuwalna woń alkoholu – informuje Policja Województwa Łódzkiego.
– Samochód osobowy marki Suzuki Swift na rondzie wyleciał w powietrze, ściął sosnę, przeleciał nad pomnikiem Papieża i zatrzymał się na budynku gospodarczym należącym do Parafii Zwiastowania Pańskiego w Rąbieniu. Przytomnego kierowcę trzeba było wycinać z samochodu – informuje Ochotnicza Straż Pożarna Rąbień.
Bądźcie ostrożni!”
Nim przejdę do mojego komentarza, zwracam uwagę Szanownym Czytelnikom na ostatnie dwa słowa tej notatki! Do kogo są one skierowane? Kierowców? Co taka jazda ma wspólnego z ostrożną jazdą innych kierowców? Pieszych? Toć nad ich głowami ten pojazd leciał! Na pewno zaś nie jest skierowane do rosnących obok ronda drzew, a zwłaszcza jednego, które najbardziej ucierpiało. Pozwoliłem sobie po roku od zdarzenia obejrzeć to miejsce, chodziło mi oczywiście o drzewo, które jak się potem okazało najbardziej ucierpiało, bo straciło definitywnie dużą część swojej przez lata tworzonej korony! A z drugiej strony, czy to nie temu drzewu kierowca zawdzięcza swoje życie?
I na koniec przykład „złych drzew” znajdujących się bezpośrednio przy moim miejscu zamieszkania, a w zasadzie potencjalnie „złych drzew”, bo do tragedii z ich udziałem jeszcze nie doszło. Miejsce: ul. Piotrkowska 204/210 bezpośrednio przy ulicy w pobliżu przystanku tramwajowego i wjazdu na parking ogólnodostępny, na przeciwko Kina „Charlie”.
Zarządca terenu: Miasto Łódź.
Kilka dni temu moja żona zauważyła młodego człowieka, który odciągał potężny konar na bok w pobliże rosnącej tam topoli. Odłamał się właśnie od niej. W miejscu tym, wzdłuż chodnika, rosną różne gatunkowo kilkudziesięcioletnie drzewa, o których nikt w mieście nie pamięta, a przynajmniej ja nie widziałem nikogo, kto wykonywałby przy nich jakiekolwiek prace pielęgnacyjne na przestrzeni wielu, wielu ostatnich lat. Postanowiłem przyjrzeć się im bliżej po tej informacji od mojej żony. Prezentuję poniżej kilka „gorących” (nomen omen) zdjęć! Obok topoli z odłamanym konarem znajduje się inna duża topola z bardzo grubym i zupełnie suchym konarem, ”czekającym” na wyłamanie się. Zresztą i na innych rosnących tam drzewach jest sporo grubego suszu!
Ciekawe co usłyszymy z ust decydentów od zieleni miejskiej, gdy w końcu dojdzie do jakiegoś wypadku (oby bez ludzkich ofiar)? Że nie ma ludzi, pieniędzy? Może trzeba po prostu przesunąć kilka tysięcy z „bambusowych” drzewek na pielęgnację starszych drzew, a przede wszystkim na zagwarantowanie bezpieczeństwa wokół nich. Tylko, na Boga, nie za pomocą metody „na drwala”, czyli poprzez ich eliminację z miejskiego środowiska !
No to „ponarzekałem” sobie na te moje ukochane drzewa, a teraz czas wrócić do wspomnień z naszych prac i innych wydarzeń, jakie przyniósł kolejny, 1998 rok.
Styczeń to już tradycyjnie prace na cmentarzach w Radomsku oraz od niedawna (co też miało się na wiele lat stać tradycją), w Piotrkowie Trybunalskim. A od lutego doszły jeszcze prace na cmentarzu w Tomaszowie Mazowieckim. Jak widać, prace na cmentarzach były naszą „specjalnością”. Otrzymaliśmy także zlecenie na wykonanie prac przy kilkudziesięciu drzewach na terenie Rawy Mazowieckiej, w tym m.in. dwóch dębach na obecnym Placu im. J. Piłsudskiego, a w Łodzi pracowaliśmy na terenie ZOO, ścinając i poddając pielęgnacji kolejne drzewa. Piszę kolejne, bo na terenie Ogrodu Zoologicznego rozpoczęliśmy prace jeszcze w poprzednim roku. W I kwartale łącznie zrobiliśmy w ZOO 62 pielęgnacje i 5 ścinek. O specyfice prac w tym miejscu miałem już okazję pisać. Za każdym razem były to ciekawe doznania, głównie z uwagi na reakcję zwierząt na nasze prace, związane przecież z nietypowym dla nich hałasem pracujących pilarek lub rębarki czy frezarki. Istniało jeszcze wtedy w naszym łódzkim ZOO stado pawianów, które reagowały na prace w pobliżu ich wybiegu niesamowitym wspólnym wrzaskiem!
W lutym i marcu robiliśmy też pielęgnację starodrzewia w parku-ogrodzie otaczającym Szpital na ul. Milionowej w Łodzi. Łącznie „padło naszym łupem” 111 szt. drzew. Były to same pielęgnacje. Robiliśmy w tym obiekcie i inne prace, m.in. renowację trawników w m-cu maju, ale to jako taka usługa „przy okazji”.
Od czasu, do czasu moje opowieści i wspomnienia zahaczają również o historie z życia Polskiego Towarzystwa Chirurgów Drzew – NOT. Moi Szanowni i Cierpliwi Czytelnicy wiedzą już, że razem z Klimkiem byliśmy aktywnymi członkami tego Stowarzyszenia.
Rok 1998 zapisał się w jego annałach wielkim i pionierskim zarazem wydarzeniem.
Szanowna Pani Prezes A. Szczocarz zaproponowała wyjazd do Anglii w ramach konferencji „Ogrody Londynu – pięć wieków tradycji”! Odpowiedzią na ten pomysł było zgłoszenie się tak wielu chętnych, że w efekcie do Londynu, 23 kwietnia, wyjechały dwa pełne autokary. Prawie 100 osób! W tym Klimek i ja. Przypomnę młodszym Czytelnikom, że wtedy jeszcze nie byliśmy w Unii i do W. Brytanii wjeżdżało się na paszport z wizą i z ograniczoną ilością dewiz! Wyjazd trwał do 1 maja i w jego trakcie wydarzyło się wiele bardzo ciekawych spraw, ale to nadaje się bardziej do kroniki Towarzystwa. Z zawodowych doznań, a było ich wiele, poza sztandarowymi obiektami Londynu, jakie mieliśmy możliwość zobaczyć, czyli St. James Park, Kensington Garden, Hyde Park, Regent’s Park czy Hampton Court były niewątpliwie dwa szczególne. To wizyty w University Botanic Garden w Cambridge oraz oczywiście… Royal Botanicy Gardens KEW! Wrażeń z tego wyjazdu starczyło na opowiadanie przez wiele tygodni(w historii PTChD-NOT uchodzi ta konferencja za „legendarną”), a slajdy, zdjęcia oraz inne pamiątki z niej nadal przechowuję i od czasu do czasu oglądam z wielką przyjemnością! Pewnie Młodsi Czytelnicy, przyjmą to z lekkim politowaniem {… tyle razy tam byłam (-łem), co to za „mecyje”?}. No cóż, to było raptem 23 lata temu!
A o warunkach, na jakich traktowano wjeżdżających wtedy z takich krajów jak Polska do Królestwa, niech świadczy ta krótka notatka z komunikatu do uczestników tego wyjazdu.
„Londyn 98” zapoczątkował tradycję takich międzynarodowych wyjazdów zawodowych naszego Towarzystwa, które organizowane były z reguły co dwa lata i cieszyły się zawsze dużym zainteresowaniem, aż do czasu…. pandemii!
Wspomnienia niektórych z tych wyjazdów znajdą się w moich kolejnych opowieściach.
Tekst i zdjęcia (prawie wszystkie): Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.