Wydaje mi się, że każdy znajdzie gdzieś w historii z własnego życia, jakieś „swoje drzewo”.

Takie, które pamiętamy, nawet, gdy go już fizycznie nie ma, albo gdy jest, ale my z jakiś powodów je „porzuciliśmy” i widujemy już bardzo rzadko, albo w ogóle, ale cały czas o nim pamiętamy!  Czasami nie jest to jedno drzewo, ale kilka, a nawet kilkanaście drzew, które pojawiają się na przykład. w różnych okresach naszego życia i z jakiegoś powodu je zapamiętujemy bardziej od innych, nawet tych codziennie spotykanych w swoim otoczeniu.

Nim opowiem o „moich drzewach”i nie będą to te, przy których pracowałem, bo o nich wspominam regularnie już od kilku miesięcy – przytoczę fragment rozmowy, przeprowadzonej z Prof. Romualdem Olaczkiem w jesieni 1998 roku.

PTChD-NOT zaczęło wtedy wydawać czasopismo „DRZEWA, KRZEWY, PARK” i  jako jego redaktor prowadzący, na potrzeby drugiego numeru, przeprowadziłem rozmowę, której krótki fragment zacytuję:

„P. Czy ma Pan Profesor „swoje drzewo”? Takie, do którego lubi wracać, z którym są związane jakieś wspomnienia, drzewo, które ogląda Pan za każdym razem, gdy jest w pobliżu?

O. Mam, a jakże i to nie jest jedno drzewo! Na przestrzeni mojego życia było ich wiele, lecz najmilej wspominam z okresu dzieciństwa aleję składającą się najpierw z drzew morwowych, następnie przechodzącą w aleję ze starych wierzb i na końcu dorodnych wiekowych lip. Rosła ona na trasie z Łowicza, mojego miasta rodzinnego, do Nieborowa.

W samym Łowiczu na przeciwko dworca kolejowego znajduje się stary kasztanowiec, który był znakomitym miejscem do ciekawych obserwacji, gdy czasami wagarując, chowałem się w jego koronie.

Obecnie bardzo lubię przechadzać się z wnukami po parku Źródliska i obserwować stare pomnikowe dęby. Bardzo lubię również odwiedzać rezerwat „Wiączyń” w pobliżu Łodzi i podziwiać rosnące tam okazałe, stare buki!”

A teraz kilka zdań, dlaczego ten temat znalazł się w moich wspomnieniach?

Niedawno odwiedziłem swój rodzinny dom w Krakowie. Jest to blok na przedwojennym osiedlu zwanym za moich czasów „Osiedlem Robotniczym” albo po prostu „Blokami”.

Dawniej, w moim wczesnym dzieciństwie, mieściło się ono przy ul. Czarodziejskiej, później przemianowanej na obecną ul. Praską. Osiedle było wybudowane ze składek i dla członków przedwojennego PPS (zamieszkiwane min. przez „legionistów” J. Piłsudskiego). Pomiędzy blokami, a tzw. „skałkami Twardowskiego” znajdował się nasz „Park”, miejsce zabaw dzieci i młodzieży z całego osiedla. Tam właśnie rosły pierwsze „moje drzewa”!

Większe miały „dziwnie” pokrzywione pnie, ale świetnie się na nie wchodziło i zasiadało do obserwacji w gęstwinie korony. Później dowiedziałem się, że były to klony jesionolistne. Były w tym parku i nieco mniejsze drzewa, ale o nich wiedzieliśmy, że nazywają się głogi. Głogi były łatwiejsze do wchodzenia, stąd miały bardzo „gładkie” gałęzie i konary od częstego kontaktu z naszymi dłoniami i stopami. Na jednym z tych głogów miałem pierwsze i jedyne jak dotychczas spotkanie „twarzą w twarz” z rzekotką, zieloną żabką nadrzewną.

Rzekotka drzewna
zdjęcie: www.edukator.pl/resources/page/rzekotka-drzewna/4089

Do dzisiaj nie wiem, które z nas mało bardziej zdziwione oczy na widok sąsiada na drzewie?

W czasie mojej wiosennej wizyty w Krakowie w 1998 roku zrobiłem zdjęcia tych klonów. Niestety, gdy byłem tam ostatnio w czerwcu br. drzew tych już nie było. Zostały wycięte.

Głogi usunięto jeszcze wcześniej, tak, że z tych pierwszych „moich drzew” pozostały wspomnienia i… te dwa zdjęcia.

Klon jesionolistny
Klon jesionolistny

Kiedy wspinałem się na te „moje drzewa” i doznawałem na nich „niespodziewanych spotkań”( np. jajka lub pisklęta w gniazdach) nie przypuszczałem, że właśnie drzewa wypełnią w przyszłości treścią prawie całe moje zawodowe (i nie tylko zawodowe) życie!

 I że tak, jak w przypadku Pana prof. Romualda Olaczka, jedne „moje drzewa” zostaną zastąpione kolejnymi. Ważne by ciągle mieć obok siebie jakieś „swoje drzewo”!

Aktualnie za jedno z takich „moich drzew” uważam kasztanowca rosnącego na trawniku przy ul. Piotrkowskiej 204/210, przed jednym z wieżowców tzw. „Manhattanu”. To okazałe stare drzewo wygląda przepięknie o każdej porze roku. Widuję go codziennie i drżę w obawie o jego los. Czy nie znajdzie się taka ręka, która podpisze na niego wyrok, gdy pojawi się chętny, (np. bezlitosny „developer”), na kupno działki, na której on rośnie? Taki (nie)normalny, który nie będzie chciał go zachować, tworząc np. wokół starego drzewa piękny skwer?

Kasztanowiec
Kasztanowiec

Kontynuując „firmowe” wspomnienia z 1998 roku chciałbym zacząć od nietypowego zdarzenia. Któregoś sobotniego majowego popołudnia (dokładnie 23.05) zadzwoniła do mnie Pani Dyrektor Grażyna Ojrzyńska z informacją i jednocześnie prośbą o pomoc. W Parku Matejki, zaraz za zabudowaniami dawnego ŁPO (domku ogrodnika) paliła się rosnąca tam duża wierzba. Nie była sucha. Została podpalona przez wrzucenie do jej wnętrza niedopałka papierosa lub w jakiś inny sposób.

Straż pożarna interweniowała, ale z uwagi na fakt, że była ona pusta w środku i mocno spróchniała, nie byli jej w stanie dogasić. Zagrażało to stojącym obok budynkom. Należało ją położyć, bo inaczej cały czas funkcjonował …„komin”. Być może, że obecnie straż dałaby sobie z tym radę, ale wtedy widać nie mogli. Po kilku telefonach trafiłem na jednego z naszych ówczesnych pracowników, który wyraził „chęć” wykonania ze mną tej pracy. Był to „Benek”. Od 15.30 do 20.00 ścinaliśmy drzewo. A nie było ono małe! Po jej ścięciu, zadzwoniliśmy po straż pożarną, która dogasiła tlący się nadal, ale już leżący pień.

Udało się i nie doszło do gorszej sytuacji.  Dopiero w poniedziałek, podczas porządkowania miejsca, sfotografowałem leżące resztki wierzby.

Spalona wierzba
Łódź, Park im. J. Matejki. 25.05.1998 r. Ścięty pień podpalonej wierzby.
Podpalona wierzba

Na Pomorzu, wykonywaliśmy prace m.in. w Cieszynie Drawskim, w ośrodku kolonijno-wypoczynkowym Zakładów Energetycznych. Był to ładnie położony nad jeziorem obiekt, zaadaptowany poniemiecki pałac z otaczającym go parkiem. Park co prawda był już fazie bardzo „szczątkowej”, choć było w nim nadal sporo okazałych drzew.  Miejsce to utkwiło mi w pamięci za przyczyną wiązu górskiego, formy zwisłej. Trzeba dodać  ….suchego wiązu. Bardzo suchego! Mimo swojego stanu, trwał w pobliżu pałacu i zachwycał swoim „rzeźbiarskim” pokrojem. Nikt z ówczesnego kierownictwo ośrodka, nie myślał o jego usunięciu. Nie wiem jak długo tak trwał, bo od tego czasu nie dane mi było tam być, a przypomniałem sobie o nim za przyczyną poniższego zdjęcia, jakie odnalazłem w swoich albumach.

Wiąz górski
Rok 1998. Uschnięty wiąz górski w Cieszynie Drawskim.

Na początku czerwca Klimek wraz z brygadą pojechał na kilka dni do Łańska. Wtedy jeszcze był to ośrodek rządowy. Miał tam wykonać prace pielęgnacyjne przy starych dębach. Zadzwoniono do nas, trochę po znajomości, żeby pilnie, tuż przed sezonem urlopowym, zrobić porządek z tymi drzewami.

Wtedy jeszcze obowiązywały tam pewne zasady bezpieczeństwa, które powodowały, że nie mogli oni wyjeżdżać poza ośrodek w trakcie tych prac. Całe szczęście, że mieli zapewniony całodzienny wikt, a na miejscu była też kantyna! W tym okresie mój Przyjaciel jeszcze sporo „popalał” i nie wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby miał z powodu tych trudności problem z zakupem papierosów. Ci, co Klimka znali, widzą, co mam na myśli!

Łańsk
Łańsk. Niektóre z pielęgnowanych przez nas drzew w roku 1998.

W lipcu 1998 roku rozpoczęło się jedno z ciekawszych wydarzeń w historii naszej firmy.

Rozpoczęliśmy prace na Cmentarzu Żydowskim w Łodzi przy ul. Brackiej. A tak po prawdzie, to przejęliśmy je od Ogrodu Botanicznego, któremu miejskie władze poleciły je przyjąć od Fundacji Monumentum Iudaicum Lodzense. W jednym z poprzednich odcinków wspominałem, że była już wcześniej przymiarka do tego, aby to nasza firma je wykonywała.

A kulisy sprawy wyglądały tak!

Zadzwoniła do nas Dyrektor Ogrodu Botanicznego Pani Dr Janina Krzemińska-Freda z prośbą o spotkanie, bo chciała z nami coś przegadać. Pojechaliśmy do niej z Klimkiem przekonani, że chodzi o jakieś zlecenie na kolejne prace w Ogrodzie Botanicznym, z którym współpracowaliśmy już od kilkunastu lat. Toteż byliśmy mocno zdziwienie, kiedy poprosiła nas o przejęcie od nich robót na Cmentarzu Żydowskim. Chodziło na początek o dokończenie prac z porządkowaniem tzw. ”pola gettowego”.

Janeczka (mam od lat zaszczyt być z nią na TY), zaoferowała nam „na zachętę” przekazanie jednej ze swoich pracownic, która tam pracowała od początku i wiedziała „co i jak”. Przyczyną tejże propozycji był fakt, że prace na cmentarzu odciągały jej pracowników od prac w Ogrodzie, a na nadmiar siły roboczej nigdy nie narzekała. No i te naciski na szybsze i w większym zakresie wykonywanie prac na cmentarzu powodowały, że w Ogrodzie tworzyły się zaległości, na które nie mogła sobie pozwolić!

Roboty polegały głównie na odchwaszczaniu kwater oraz usuwaniu samosiewów krzewów i drzew, a dotyczyły głównie kwater znajdujących się na „polu gettowym”.

Z czasem mały się one przenieść i na inne kwatery cmentarza. Długo się nie zastanawialiśmy i wyraziliśmy zgodę, tym bardziej, że sprawa była uzgodniona z Fundacją zlecającą te prace.

Brama cmentarza
Lato 1998 r. Główna wewnętrzna brama Cmentarza Żydowskiego w Łodzi.
Cmentarz żydowski
Rok 1998 r. Cmentarz Żydowski w Łodzi. „Pole gettowe” przed pracami. Kwatery obrośnięte były głównie nawłocią kanadyjską.
Cmentarz żydowski
Rok 1998 r. Cmentarz Żydowski w Łodzi. „Pole gettowe” po pracach porządkowych.

Po wielu latach nie ważne są różne „niuanse” tej sprawy. Dość powiedzieć, że taki był początek naszych kilkuletnich prac na tym największym Cmentarzu Żydowskim w Europie.

Jednocześnie początek trudnej i „wielobarwnej” współpracy z Fundacją (a w tle również z władzami miasta). W zasadzie to nie tyle z Fundacją, ile z jej przedstawicielami, którzy różnili się między sobą w potrzebach, zakresie oraz ocenie prac wykonywanych w kolejnych latach przez naszą firmę! Pamiętam, że w pewnym momencie musiałem zdawać sprawozdanie z wykonanych prac oraz przedstawić ich dalszy program przed Zarządem Miasta. W swoim archiwum przechowywałem nawet przez lata dokument przygotowany dla potrzeb tego spotkania z władzami. Być może uda mi się jeszcze go odnaleźć i zaprezentować w tych moich wspomnieniach.

W jednym z numerów wspominanego już czasopisma „DRZEWA, KRZEWY, PARK” z roku 1999 (kolejnego roku naszych prac na cmentarzu) poświęciłem im artykuł zatytułowany „Dendroflora Cmentarza Żydowskiego w Łodzi”. Na potrzeby tego artykułu oraz ze względów dokumentacyjnych naszych prac serię zdjęć wykonał wtedy dla nas łódzki fotograf Artur Michalski. Pośród nich są m.in. „przeurocze” zdjęcia ciekawej ze względów zdobniczych (i bardzo rzadkiej) macewy z motywami roślinnymi, na której, na kamiennej gałązce dębu, uwił sobie gniazdko jakiś ptaszek. Zdjęcia te poza walorami artystyczno-przyrodniczymi świadczą również o tym, jaki spokój musiał panować wokół. 

Macewa
Macewa
Rok 1999. Cmentarz Żydowski w Łodzi. Macewa z uwitym na niej gniazdkiem. (zdjęcia Artur Michalski)

A skoro ponownie przywołałem tytuł czasopisma wydawanego od 1998 roku przez PTChD-NOT, „DRZEWA, KRZEWY, PARK”, to kolejnych kilka ciepłych słów należy się ówczesnym władzom miasta Łodzi, przede wszystkim w osobie Pani Dyrektor dr Grażyny Ojrzyńskiej, która wniosła ważny wkład w jego powstanie, „załatwiając” dofinansowanie pierwszego numeru z Gminnego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (taki fundusz kiedyś istniał!). Dlatego nie może dziwić fakt, że jego prezentacja odbyła się w Łodzi, w siedzibie Ogrodu Botanicznego. Na zdjęciu poniżej prezentuję okładki pierwszego numeru.

Czasopismo

Tutaj muszę zrobić tzw. dygresję – wyjaśnienie!

W miejscu tym miałem zamieścić zdjęcie z mojego archiwum przedstawiające moment prezentacji tego pierwszego numeru i ludzi, dzięki którym m.in. się on ukazał.

Zwrócono mi ostatnio uwagę, że w dobie RODO nieuważnie sięgam po zdjęcia z wizerunkiem ludzi, którzy być może nie chcieliby, aby się one ukazały i powinienem za każdym razem uzyskiwać ich zgodę! Nie znam się tak bardzo na tych przepisach, ale nie wyobrażam sobie, abym teraz szukał kontaktu z tymi osobami, często po latach, bez znajomości ich aktualnych adresów, czy jeszcze żyją czy nie, kto po ich śmierci decyduje o tym etc. etc. Postanowiłem w związku z tym pokazywać, poza wizerunkiem moim i ew. mojej rodziny, jedynie drzewa, krajobrazy, przyrodę etc. Jakoś nie mogę przyjąć do wiadomości, aby na twarzach ludzi, często mi kiedyś bliskich, których szanowałem i szanuję, lubiłem i lubię, nakładać „mgiełkę”, gdy nie zdobyłem odpowiedniej zgody!

Czasopismo zmieniało swój „czasokres” wychodzenia, osiągnęło „zawrotną liczbę” 16-tu numerów i wydawane było do 2009 roku. Podkreślić trzeba, że poza tym pierwszym numerem, wszystkie kolejne (bez reklam) wychodziły sumptem PTChD, czyli z naszych składek. Na plus tej inicjatywie (był to pomysł Prezes A. Szczocarz) trzeba zapisać, że na jego łamach ukazało się wiele ciekawych artykułów, których autorami byli m.in. naukowcy polskich uczelni, piszący w nim za … przysłowiowe ”dziękuję”!

Wracając do wykonywanych prac, to pojawił się w naszym „portfolio” nowy park, park im. Legionów. Nazwę tę nosił od niedawna, bo onegdaj zwał się parkiem im. W. Hibnera.

W miesiącach wrzesień-październik 1998 roku zrobiliśmy w nim pielęgnację 191 szt. drzew.

Wczesną wiosną 1998 roku oglądałem aleje pomnikową bukowo-lipową w Glinniku w Gminie Zgierz, pod kątem koniecznych do wykonanie prac pielęgnacyjnych. Prace zlecono nam wczesną jesienią i wykonywaliśmy je we wrześniu i październiku 1998 roku oraz wiosną 1999 roku. Rosło tam wtedy kilkadziesiąt okazałych drzew, przy czym największymi było kilka buków, w tym jeden kilkupniowy. A obok niej, albo inaczej jakby na jej początku (jadąc od strony Zgierza), lekko odsunięty od jezdni w głąb drogi gruntowej prowadzącej stronę stawów i pól, rósł bardzo duży pomnikowy okaz dęba – myślę, że jeden z większych w okolicy Łodzi. O ile tego największego buka już niestety nie ma, to dąb ma się w najlepsze! Prace w alei w Glinniku wykonywaliśmy kilkukrotnie w różnym zakresie. Z mojego archiwum fotograficznego prezentuję aleje na starych zdjęciach (skany slajdów) z jesieni 1998 r. i wiosny 1999 roku, w tym wspomnianego buka oraz dęba.

Aleja w Glinniku
Wiosna 1998 r. Aleja bukowo-lipowa w Glinniku.
Aleja w Glinniku
Wiosna 1998 r. Aleja bukowo-lipowa w Glinniku. Nieistniejący już okaz wielopniowego buka.
Dąb w Glinniku
Wiosna 1998 r. Dąb pomnikowy w Glinniku.
Aleja w Glinniku
Wrzesień 1998 r. Prace na alei w Glinniku.
Aleja w Glinniku
Wiosna 1999 r. Prace na alei bukowo-lipowej w Glinniku.

Czas oraz od wielu lat zdecydowanie bardziej intensywne użytkowanie drogi, przy której znajduje się ta aleja, doprowadziły do znacznego jej „przetrzebienia” i osłabienia kondycji pozostałych przy niej drzew. Z ponad dwudziestu dorodnych buków, które tam rosły, zostało jedynie kilka i to w złej kondycji. W czasie ulistnienia koron, wyglądają jeszcze, jako tako, ale po ich zrzuceniu „prawda wychodzi na jaw”!

Aleja w Glinniku

Jedynie odcinek porośnięty lipami powoduje, że zachowała ona nadal swój pomnikowy charakter.  Pośród nich kryje się jeszcze jeden dorodny dąb. Gmina stara się reagować na istniejące zagrożenia, ale pewnych zjawisk niestety nie da się już powstrzymać. Powstały w jej rzędach po obu stronach duże puste odcinki, wynik wykrotów oraz usunięcia wielu drzew. W kilku przypadkach był to efekt tzw. „domina” charakterystyczny dla alei, gdy jedno łamiące się lub padające drzewo uszkadzało sąsiednie.

Aleja w Glinniku
Aleja w Glinniku, widok z lipca 2020 r. Odcinek porośnięty lipami.

Z czasem aleja ta podzieli los wielu innych alei przydrożnych, które poddały się presji „cywilizacji technicznej” i tylko pojedyncze okazy świadczyć będą, (jeśli się obronią) jak tu kiedyś było pięknie! Natomiast w niezłym stanie jest wspomniany wyżej pomnikowy dąb, wokół którego zmieniło się znacznie otoczenie. Wymaga jedynie profesjonalnej pielęgnacji.

Dąb w Glinniku
Dąb pomnikowy w Glinniku. Widok z lipca 2020 r.

I jeszcze na koniec tego odcinka zdjęcia z moich aktualnych terenowych wypadów po województwie łódzkim zrobione, w m. Srock przy „starej” trasie do Piotrkowa Trybunalskiego, kilkanaście dni temu.  Pokazuje „pielęgnację drzew” w miejscu kultu religijnego i z przykrością stwierdzam, że nie jest to odosobniony przypadek. Niestety bardzo często spotykam ostatnio takie widoki na cmentarzach parafialnych i przy świątyniach.

Zniszczone drzewa
Trudno tutaj o sensowny komentarz…
Zniszczone drzewa
…???

Muszę jednocześnie wspomnieć, że za tym kościołem w Srocku „ukryty” jest jeden z najpiękniejszych dębów w naszym województwie – pomnik przyrody. Niewidoczny od strony trasy samochodowej, ale wart zatrzymania i obejrzenia!

Znajduje się w bardzo dobrej kondycji jak na takie okazałe i wiekowe drzewo. Mam nadzieję, że w niczyjej „główce” nie urodzi się pomysł, aby go tak „wypielęgnować”, jak drzewa przed kościołem! Tym bardziej jest dla mnie niezrozumiałe takie traktowanie drzew, gdyż to część podróżnych „zniechęca” do zatrzymania. A warto to zrobić nie tylko przez wzgląd na wspomniany pomnik przyrody, ale również dla samej świątyni oraz bardzo ciekawej kaplicy stojącej po jej prawej stronie, wewnątrz ogrodzenia przykościelnego, z ciekawym napisem.

Kaplica w Srocku
Dąb w Srocku
Srock. Dąb –pomnik przyrody.
Dąb w Srocku

Tekst i zdjęcia (prawie wszystkie): Marek Kubacki

Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *