Witam Wszystkich Czytających, po przerwie wakacyjnej!
Chciałbym kontynuować swoje opowieści, w których powspominam o kolejnych wykonywanych onegdaj pracach, dzieląc się w ten sposób swoim doświadczeniem, jak i pewnie będę odnosił się trochę do otaczającej nas rzeczywistości.
Oczywiście wszystko to kręcić się będzie wokół drzew, ale … nie tylko!
Może jedynie intensywność tych wspomnień będzie trochę mniejsza.
Ten odcinek nietypowo poświęcam tylko dwóm tematom. Pierwszy jest związany z nietuzinkowym Człowiekiem, drugi z problemem, który od wielu lat, mniej więcej o tej porze roku, wywołuje zainteresowanie w różnych mediach i niezmiennie od lat powoduje moje zadziwienie … swoją „świeżością i naiwnością” oraz zadziwiającą niewiedzą wielu osób zabierających w tym temacie głos!
Kiedyś już napisałem, że „bonusem” mojej pracy przy drzewach jest możliwość poznawania coraz to innych miejsc, często takich, o których w ogóle nie wiedziałem, że istnieją i…- a może przede wszystkim – możliwość poznawania bardzo różnych ludzi. Pośród nich wiele nietuzinkowych, barwnych postaci, czasami z ciekawymi pasjami. Wiele z tych znajomości, zawartych wiele lat temu, trwa do dzisiaj, może niezbyt często są one „uruchamiane”, ale zawsze wiem, że gdy do pewnych ludzi pojadę, będę przez nich przyjęty miło, bez „udawanej grzeczności”. Sam też, gdy poproszą mnie o spotkanie, choćby tylko po to, aby pogadać przy przysłowiowej „kawie”, jadę do nich z autentyczną radością!
Jedną z takich osób jest Jerzy Bajerowski, któremu chciałbym poświęcić kilka zdań, bo ze wszech miar na to zasługuje!
Jerzego wspominałem już wcześniej, w jednym z poprzednich odcinków. To on spowodował niejako, że na kilkanaście lat „wylądowaliśmy” z firmą w Piotrkowie Trybunalskim, ale głównie na piotrkowskich cmentarzach.
Prowadzi od wielu lat rodzinną firmę wykonując m.in. usługi z zakresu ogrodnictwa oraz produkcję szkółkarską, choć nie tylko. Ale nie jego działalność „zarobkowa” jest przedmiotem tej opowieści.
Wręcz przeciwnie!
Kilka miesięcy temu, Jerzy wręczył mi wydaną własnym sumptem (moim skromnym zdaniem edytorsko i merytorycznie na wysokim poziomie), książkę „Libiszów i okolice dawniej i dziś”. Praca zbiorowa pod redakcją Marcina Łuczkowskiego. Opoczno 2019. Wydawca: Jerzy Bajerowski.
Prezent „grzecznościowo” przekartkowałem po powrocie do domu i odłożyłem na bok.
Jest to niewątpliwie ciekawa publikacja, ale głównie dla osób związanych z opisywanymi w niej terenami, np. rodzinnie, bądź dla historyków, etnografów czy miłośników takich lokalnych „opowieści”. Szczerze mówiąc nie przypuszczałem, że będzie ciąg dalszy tej historii, który spowoduje, że jeszcze raz sięgnę po tę książkę, poświęcając jej tym razem więcej uwagi!
Kilka tygodni temu Jerzy zaproponował, byśmy pojechali do wspomnianego Libiszowa, gdyż chciał mi pokazać okazałe drzewo tam rosnące i poradzić się w sprawie jego ewentualnej pielęgnacji. Uzgodniliśmy dogodny dla nas termin i wyruszyliśmy we dwóch w teren.
W trakcie tej kilkugodzinnej wycieczki poznałem innego Jurka, a znam go już kilkadziesiąt lat!
Człowieka przejętego historią i współczesnością miejscowości związanych z jego dzieciństwem.
Człowieka, który własnym kosztem postanowił upamiętnić historię wsi i ludzi w nich mieszkających. Wsi, które już nie istnieją!
Postawił kapliczki-krzyże, z odpowiednimi historycznymi informacjami dotyczącymi tych miejsc, wydarzeń z nimi związanych oraz wspominające zasłużonych ludzi!
Każda z tych kapliczek – krzyży zaopatrzona jest w wizerunek obrazu Św. Rodziny znajdującego się w Sanktuarium w Studziannej. Wykonał też prace pielęgnacyjne przy kilku starych drzewach. Powtarzam jeszcze raz! To wszystko zrobił własnym kosztem!
A mógł przecież pojechać np. na Zanzibar.
W trakcie tego wspólnego wyjazdu wykonałem sporo zdjęć, a ponieważ „królują” w nich drzewa, tym chętniej niektóre z nich prezentuję, mimo że dzień był pochmurny, a ich kolory nie są zbyt intensywne.



Jurek w trakcie tej wycieczki bardzo emocjonalnie opowiadał mi o historii tych miejsc i pokazywał rzeczy, które gdyby nie jego wyjaśnienia nigdy nie byłyby dla mnie dostępne, nawet gdybym przypadkowo trafił w te miejsca!
Wiele z dawnych tamtejszych wsi pokrywa już kilkudziesięcioletni las.
Dzięki Jurkowi mogłem dojrzeć w nim dawne drogi i pozostałości po budynkach czy piecach chlebowych oraz poznać zupełnie nowe pojęcie w mojej dendrologii praktycznej, czyli – „drzewo miedzowe”!
Odnosi się ono do drzew, które onegdaj rosły na śródpolnych miedzach, a obecnie zostały „wchłonięte” przez posadzony na tych dawnych polach las.
Stało się to w momencie, gdy ludzie oddawali państwu swoje pola w zamian za emeryturę czy rentę, w momencie, gdy już nie byli w stanie utrzymać się z rolnictwa, bądź gdy ze względów rodzinnych opuszczali te tereny.
Osoba obca dla tych miejsc, taka jak ja, przemieszczając się po tych lasach, np. w ramach grzybobrania (podobno są to grzybne tereny!) wielu z tych rzeczy nie dostrzega, czasami tylko może się zastanowić skąd stara grusza, kilkudziesięcioletni lilak czy też samotny okazały pojedynczy stary dąb, rosnące wewnątrz monokulturowego lasu sosnowego?
To są właśnie owe „miedzowe” oraz „zagrodowe” drzewa.








Jerzy opowiadał mi o tych terenach i swoim dzieciństwie oraz młodości tam spędzonych, tak sugestywnie i emocjonalnie, że „wciągnąłem się” w nie na tyle, że w pewnym momencie wydawało mi się, że widzę je jego oczami!
Na koniec tej krótkiej opowieści o nietuzinkowym człowieku dodam (zgodnie z RODO), że dostałem zgodę Jerzego na jej publikację, jak również publikację zdjęć z jego wizerunkiem.
Z obłoków na ziemię!
Do końca lata jeszcze kilkanaście dni, a do końca okresu wegetacyjnego jeszcze kilka tygodni więcej, natomiast niektóre drzewa wyglądają jakby lada moment miał już spaść u nas śnieg (co w obecnych czasach zmieniającego się radykalnie klimatu nie jest takie niemożliwe!). Domyślacie się Państwo, że chodzi mi o kasztanowce pospolite (k. białe, k. zwyczajne)!


Obserwuję uważnie kasztanowce, od kiedy zostały „dotknięte” przez małego motylka nazwanego bardzo pieszczotliwie przez naszych entomologów (ta „pieszczotliwość” w nazewnictwie owadów, często bardzo szkodliwych, jest dla nich typowa) – szrotówkiem kasztanowcowiaczkiem (Cameraria ohridella). Myślę sobie, że dlatego go tak u nas nazwano (ten drugi człon), że jest owadem o niewielkich rozmiarach?
Ten drugi człon w nazwie łacińskiej wywodzi się natomiast od nazwy Jeziora Ohrydzkiego w Albanii, gdzie po raz pierwszy w Europie został on odnaleziony w latach 80-tych XX w.
Wspomniałem już w poprzednim odcinku, że pojawił się on na terenie Polski w 1998 r., tzn. został wtedy po raz pierwszy „namierzony” w okolicach Wojsławic na Dolnym Śląsku.
Ponieważ literatura nt. tego owada pomieszczona w różnych mediach jest bardzo bogata i łatwa do znalezienia, nie mam zamiaru konkurować z tymi bardzo lub mniej naukowymi informacjami.
Problem szrotówka kasztanowcowiaczka od początku dzielił różne nasze środowiska, w tym również środowisko mi najbliższe, czyli kolegów skupionych w PTChD-NOT, dlatego pozwolę sobie poświęcić mu tutaj sporo miejsca.
Ale nie tylko z tego powodu to robię.
Jeden z moich znajomych, gdy, jak co roku z początkiem maja, drzewa te pięknie zakwitły, a później obrosły „dłoniastymi” ciemnozielonymi liśćmi, stwierdził… „ szrotówek jest w odwrocie!”. Kiedy miałem okazję niedawno go spotkać zapytałem …”no i co z tym „odwrotem”? Odpowiedzią było machnięcie ręką!
Jak niewielkich rozmiarów jest to owad niech świadczą poniższe zdjęcia. Ze względu na te rozmiary nie byłem nigdy w stanie zrobić zdjęcia owada doskonałego (imago) z rozwiniętymi skrzydełkami, a jedynie siedzące na pniu!




Nie jestem entomologiem ani naukowcem, więc to, co tutaj Państwu prezentuję, to jedynie moje refleksje wynikające z kilkunastoletniej obserwacji zjawiska oraz z obserwacji efektów pewnych zabiegów, jakie wykonywałem przy drzewach w ciągu tych lat. Prezentuję je mając świadomość, że przez wiele osób będą one traktowane jedynie jako swoiste opowiastki, gdyż nie mają one „wartości naukowej”. Nie wiem ile prób trzeba wykonać, aby móc powiedzieć, że dają one podstawy do wyciągania „ważnych” wniosków, ale oceniam, że wykonałem w ciągu 14 lat iniekcje na około 2 tys. drzew. I to własnymi rękami!
Ponieważ uważam się za empiryka to zacytuję tutaj pewne zdania …
– „ Prawdziwy empiryk odzwierciedla rzeczywistość najwierniej, jak to możliwe; człowiek honorowy nie przejmuje się tym, czy ludzie uznają go za dziwaka”.
– „Nie trzeba mieć laboratorium w piwnicy, żeby być empirykiem: to po prostu postawa, która uznaje pewien rodzaj wiedzy za lepszy od innych”.
(CZARNY ŁABĘDŹ. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem.Nassim Nicholas Taleb. Zysk i S-ka Wydawnictwo. Poznań 2020.)
Kiedy już widać silne „efekty” działania tego szkodnika, tak jak w ostatnich tygodniach (ja szukam i obserwuję tego motylka już od początku maja) pojawiają się kolejne wypowiedzi na jego temat.
I kolejny raz z wielkim ….”zdziwieniem”, że użyję tego określenia, żeby nie użyć mocniejszego, czytam, jakimi to metodami jest on zwalczany obecnie, a jakie to metody wręcz je zabijały, gdy były stosowane onegdaj!
Takie właśnie zdania znalazłem w ostatnich dniach w jednej z poczytnych lokalnych łódzkich gazet. Rozumiem, że dziennikarz nie ma obowiązku sprawdzać słów wypowiadanych wobec niego przez utytułowaną osobę, ale na Boga…. Panowie i Panie z tytułami…
Nie powielajcie bzdur… przepraszam… stwierdzeń… niepopartych żadnymi wieloletnimi badaniami!
Mimo, że metoda iniekcji kasztanowców została jakiś czas temu „storpedowana” przez pewne środowiska, to pozwolę sobie poświęcić jej sporo miejsca!
Metoda zwalczania szkodnika za pomocą iniekcji została opracowana przez prof. G. Łabanowskiego z Instytutu w Skierniewicach i od 2004 roku, po przeprowadzeniu szkoleń (osobiście w nich uczestniczyłem), zaczęto ją stosować.
Uważam się za osobę, która w Łodzi i okolicach, ale nie tylko … wykonała najwięcej iniekcji (szczepień) kasztanowców od 2004 roku, zarówno środkiem Treex w formie żelu (to ta z koreczkami na otworach w pniu) jak i wprowadzoną od 2008 roku jej modyfikację, czyli iniekcję środkiem Treex 200SL (tzn. ja zacząłem wiosną tego roku szczepić tą zmodyfikowaną metodą) podawaną do pnia za pomocą inżektora. Poza Łodzią i woj. łódzkim szczepiłem również drzewa w Koszalinie i okolicach oraz m.in. w Będzinie, a więc można powiedzieć, że zrobiłem to wzdłuż Polski.
Ponieważ intencją moją jest opisanie stosowanej metody i jej efektów, to wspomnę, że stosowany w iniekcji środek zaliczany do tzw. środków systemicznych powodował, że żerująca w liściu larwa pobierała go wraz z jego tkankami i na tym, mówiąc kolokwialnie…„kończyła swoje życie”.
Ponieważ wiele osób to czytających w ogóle się nie zetknęło z iniekcją, w dalszej części bardziej szczegółowo ją opiszę.
Tak, wiem! Powinienem być za to ukarany!
Wg słów jednego z „autorytetów dendrologicznych” naszego kraju, wszyscy, którzy szczepili kasztanowce powinni być ukarani!
Byłem świadkiem tych słów wypowiedzianych wobec słuchaczy zgromadzonych w gościnnej auli UŁ (gość był spoza naszego miasta) w połowie lat 2000-nych!
A ponadto jeszcze usłyszałem z tych samych ust, że …” jeżeli kasztanowce nie chcą z nami (ludźmi oczywiście) współżyć, to trudno.”!
No cóż, jestem wręcz recydywistą, bo gdy pod wpływem wielu nacisków producent środka do iniekcji kasztanowców nie otrzymał kolejnej zgody na produkcję dalszych jego partii, wykupiłem (nieformalnie oczywiście) zapasy z jego półki i do początku 2018 roku szczepiłem nimi kasztanowce.

Słyszałem i czytałem o tym, że iniekcja doprowadza do zatykania komórek przewodzących drzewa, a w konsekwencji do jego zamierania!
Jak już nieraz wspominałem, mam zwyczaj wracania do swoich ”pacjentów” i oglądania, co się z nim dzieje po latach od wykonanych przy nich zabiegów.
Żadne, ale to żadne z drzew, które szczepiłem nie uschło z tego powodu!
Natomiast te zaszczepione żelem, a tym bardziej doszczepione lub tylko zaszczepione Treexem200SL, na tle innych „kontrolnych” drzew, czy to w ogóle nieobjętych żadnymi zabiegami, czy też, na których stosowano „nieinwazyjne”, tzw. nieszkodliwe metody, wyglądają zdecydowanie lepiej.
Są ulistnione i często wręcz z zielonym liśćmi (zwłaszcza w górnych partiach koron), dzięki czemu przechodzą pełny sezon wegetacyjny, czyli co najmniej do połowy października!
Raz tylko miałem okazję pobrać próbkę z zaszczepionego drzewa metodą „na żel”, z drzewa, które zostało ścięte, jako drzewo żywe, dla celów inwestycyjnych. Dodam, że nie było szczepione przeze mnie.

Na przedstawionej powyżej próbce widać, że miejsce zalegania żelu zostało „obarierowane”, a drewno wokół jest zdrowe. Tak, tak, wiem. To tylko jedyna próbka niczego niedowodząca ?!
Obserwując i analizując te zabiegi zauważyłem, że efekt iniekcji był najbardziej widoczny od następnego sezonu wegetacyjnego po jej zastosowaniu, a przez następne 5-8 lat zaszczepione drzewa na tle „kontrolnych” wyglądały wręcz rewelacyjnie!
Zauważyłem też, że efekty zależały również od tego, w jakim okresie wegetacji drzewa wykonany został zabieg, w jakiej porze dnia i jaka pogoda była w dniu iniekcji! Natomiast przy starszych drzewach m.in. z ubytkami należało bardzo uważnie wybierać właściwe miejsce dla inżektora.
Trywializując naukowe sformułowania, trzeba było wybrać „dobrą żyłę dla zastrzyku”!
Przy stosowaniu Treexu 200SL w jeden otwór o średnicy 3 mm (niewidoczny dla niewprawnego oka i zarastany w okresie jednego sezonu wegetacyjnego), długości wynoszącej ok. 3-4 cm (wraz z korowiną) i wierconym co 70 cm po obwodzie drzewa, wkładany był inżektor z zawartością 18 g środka.

Rzadko kiedy trafiały się drzewa, na których zakładałem więcej niż trzy inżektory.
Drzewo taką zawartość „wchłaniało” w ciągu 15-30 minut, w zależności od opisywanych wyżej warunków (pora roku, pora dnia, warunki pogodowe) i natychmiast rozprowadzało w koronie!
Oczywiście, że i szczepione drzewa są poddane presji tego owada. Na liściach, głównie w dolnych partiach koron, można spotkać efekty ich działania, ale tak jak już wyżej nadmieniłem jest ich (bardziej przychodzi mi już pisać, że… było..) zdecydowanie mniej, a drzewa nie zrzucają liści już pod koniec lipca czy w sierpniu.

Jako zdeklarowany empiryk, zawsze zastanawiam się nad ludźmi, którzy nie wykonując sami żadnych działań, potrafią wyciągać daleko idące wnioski, opierając je często o zasłyszane pojedyncze przypadki (często nie do końca sprawdzone) o ile tylko zgadzają się z ich, z góry założoną, tezą!
Zadziwia mnie też spotykane dosyć często stwierdzenie, że szrotówek przecież nie zabija drzew, a głównym efektem jego działania jest „dyskomfort estetyczny”!!!!
Tak zgadzam się, że szrotówek nie zabija kasztanowca, tzn. nie zabija natychmiast, ale…
Zakłóca i spowalnia i ogranicza procesy fotosyntezy oraz skraca okres wegetacyjny drzew nawet o 30 % (odpadają dwa miesiące z, sześciu-siedmiu, bo tyle w naszych warunkach powinien trwać pełny okres wegetacyjny), drzewo zrzuca cały swój aparat asymilacyjny i kończy wegetację. Czasami nawet ponowne zakwita w m-cu wrześniu.
To wszystko znacznie osłabia kondycję drzew, stają się mniej przygotowane na warunki zimowe oraz stają się bardziej podatne na działania innych czynników chorobotwórczych, w tym zarówno tych biotycznych, jak i abiotycznych.
Mogę wskazać wiele miejsc w Łodzi, gdzie kasztanowce, i to wcale nie stare, usychały (i zostały usunięte), wg mojej oceny, właśnie za przyczyną takich corocznych „efektów” działania tego owada!

Poniżej przedstawiam zdjęcia z kilku miejsc w Polsce, gdzie wykonałem szczepienie kasztanowców zarówno metodą na żel, jaki i metodą iniekcji i efekty ich zastosowania po latach.
Jedynym kluczem, jaki zastosowałem przy ich wyborze była ich lokalizacja.
Chciałem pokazać przykłady również spoza Łodzi.
O ile początek szczepień w Łodzi to rok 2004, to np. w Koszalinie, z uwagi na fakt, iż owad ten dotarł tam kilka lat później, wykonywaliśmy je po raz pierwszy w 2006 roku.
Zdjęcia te prezentuję nie po to (jeszcze raz to mocno podkreślam), żeby cokolwiek udowodnić, tylko żeby obalić pewną tezę!





Z kilkuset drzew rosnących w Łodzi wybrałem jedno, rosnące na terenie zieleńca przy ul. Limanowskiego, w pobliżu kościoła pw. Św. Marka Ewangelisty, choć mógłbym pokazać jeszcze bardziej efektowne od niego! Powodem jest jego „sprawdzalność”, tzn. łatwość jego znalezienia w terenie i dostępność oraz możliwość obejrzenia nawet z jadącego tramwaju lub samochodu.
W pobliżu przy skrzyżowaniu z ul. Piekarską jest również widoczne drzewo kontrolne, które można obejrzeć jednocześnie ze szczepionym (dla porównania).
Drzewo to było zaszczepione żelem w 2005 roku, a następnie poddane iniekcji Treexem 200SL w 2015 roku.





Trzeba mieć również świadomość, że na to jak o tej porze wyglądają kasztanowce wpływ mają nie tylko działania samego szrotówka, ale również np. czekoladowej plamistości czy też efekt przesuszenia gleby i coraz dłuższych okresów nadmiernie wysokich temperatur (zmiany klimatyczne!), jakim poddane są drzewa, co ma zdwojone znaczenie dla drzew miejskich.


Nie wykluczam, że za niedługo kasztanowce pospolite (k. białe) z licznych i popularnych drzew ulicznych czy parkowych, staną się drzewami rzadkimi, występującymi jedynie w kolekcjach arboretów i ogrodów botanicznych, czy przydomowych ogrodach.
Tylko w tych miejscach bowiem proponowane obecnie metody ich ochrony będą mogły przynieść określone efekty, w oczekiwaniu na czas, gdy przyroda (czytaj ptaki i inne organizmy) doprowadzi do równowagi istnienie szrotówka kasztanowcowiaczka w naszym w środowisku, bez nadmiernej szkodliwości dla niego.
Bo o ich eliminacji nie ma mowy!
Znane są już przykłady żerowania tego owada na innych gatunkach naszych rodzimych drzew m.in. klonach pospolitych i klonach jaworach, które i tak należą do drzew najbardziej narażonych na zachodzące obecnie zmiany klimatyczne (każdy obserwator miejskich drzew zauważy to bez żadnego nadmiernego wysiłku i wiedzy) i „presję urbanizacyjną”!
W moim odczuciu, sposób podejścia do tego problemu (szrotówka kasztanowcowiaczka) nie tylko w naszym kraju, ale i w Europie, kolejny raz pokazuje, że brak pokory człowieka wobec przyrody oraz brak konsekwencji w postępowaniu (a może po prostu partykularne interesy różnych zainteresowanych grup), w momencie, gdy istnieje metoda zapobiegnięcia dalszemu rozwojowi problemu, powodują nieodwracalne zmiany przynoszące wielkie szkody w naturalnym środowisku przyrodniczym!
Być może niektórzy z Państwa zastanawiają się, dlaczego tak szczegółowo opisuję ten problem?
Tym bardziej, że od wielu lat iniekcja kasztanowców nie jest w Polsce formalnie wykonywana.
Otóż nie próbuję przedstawionymi tutaj moimi refleksjami i obserwacjami niczego udowodnić.
Nie piszę przecież nic o innych metodach oraz nie porównuję ich ze sobą!
Austriacki filozof K. P. Popper (1902-1994) stworzył pojęcie falsyfikacji – czyli dowodzenia błędności danej tezy.
W tym przypadku tezą, w moim odczuciu błędną, (a od wielu lat bezzasadnie powtarzaną) jest: – „ iniekcja do pnia drzewa, celem zwalczania szrotówka kasztanowcowiaczka, zabija kasztanowce”.
I na koniec, dla wszystkich Czytających, których nie znudził problem tego tak bardzo małego, a jednocześnie tak bardzo szkodliwego owada, kilka słów o pięknym drzewie!
Wiosną 2004 roku, po raz pierwszy zobaczyłem wspaniałe drzewo rosnące na przedmieściach Sianowa w woj. zachodniopomorskim. Był to kasztanowiec. Rósł w pobliżu kilku zabudowań gospodarczych, z dala od głównej drogi, stąd i niewidoczny dla „niewtajemniczonych”.
Drzewo o rzadko spotykanych u nas rozmiarach jak na ten gatunek (ponad 6,5 m obwodu), którego opisu nie znalazłem do tego czasu w żadnych ważnych i dostępnych publikacjach.
Był dla okolicznych mieszkańców miejscem zasłużonego wypoczynku, a dla drobnego inwentarza dodatkowo miejscem schronienia.
Przy drzewie tym wykonaliśmy najpierw zabiegi pielęgnacyjne, a w 2009 roku wykonałem jego iniekcję Treexem 200SL.
Później już tylko od czasu do czasu wpadałem przy okazji napawać się jego widokiem i oczywiście sprawdzić „jak mu się żyje”!
Poniższe zdjęcia najlepiej pokazują jego urodę i wyjątkowe rozmiary.




Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.
Mój kasztan jest zaszczepiony już 8 lat. Jest tuż koło Dębowej Alei w Prusinowicach. Może chce Pan go przebadać? Jak najbardziej zapraszam. Był szczepiony 9 lat temu żelem. Częś korony zaatakowana ale poza tym ok. Z roku na rok coraz większa część zjedzona. Czy pana zdaniem owoce, kwiaty i liście nadaja sie po tylu latach od szczepienia do wykorzystania zielarskiego? Czy są moze trujące dla ludzi?
Czy ma Pan może jeszcze preparat z abamektyną? Nie będę się oglądał na piorin i inne takie firmy, bo potrafią tylko się mądrzyć na temat paragrafów, a kasztanowce usychają. Nie wiem też, jak zdobyć choć jedną strzykawkę do iniekcji.
Czy może Pan jakoś pomóc?
I jeszcze: czy pułapki feromonowe choć trochę chronią kasztanowce, czy to jakaś ściema?
Witam. Nie ma już w sprzedaży środka Treex 200SL. Jaka substancja aktywna była w tym środku? Czy jest jakiś zamiennik ?
Witam. Treex zawierał abamektynę i środek przeciw brązowej plamistości liści propikonazol oba wycofywane przez „srunię”.
Witam Serdecznie.
Ja również poszukuje środka Treex 200SL jak wiemy jest już niedostępny niestety, czy jest jakiś preparat o podobnym, dobrym działaniu ?
Mam dwa kasztany jeszcze po dziadkach chciałbym je ratować !
wicha.radoslaw@onet.eu
Proszę o pomoc…
Dziękuje !
Mam kilka kasztanowców w moim ogrodzie – terenie ochronnym zabytku i chciałbym je zaszczepić. Metody „ekologiczne” nie dały rezultatu. Proszę o poradę jakim dostępnym środkiem , kiedy i jak dokonać iniekcji(ew. linki z instrukcją).
pozdrawiam
Piotr
Mam ponad stuletnie kasztanowce. Po zaszczepieniu przed laty (gmina nam to zafundowała) długo wyglądały świetnie. Niestety coraz bardziej chorują. A powtórzyć szczepienia nie można. Jacyś idioci postanowili pozbyć się kasztanów. Najskuteczniejsza metoda została zakazana. Zaczynam szukać preparatu w innych krajach. Moje kasztany urodzone w XIX wieku, przeżyły wiek XX a przyjdzie im umrzeć teraz.