Ten odcinek – kolejny nie chronologiczny, a tematyczny – w części związany jest z miejscami, które w ostatnich kilku tygodniach odwiedzaliśmy całymi Rodzinami, czyli cmentarzami.
Na początek chciałbym jednak wrócić do przedstawienia dwóch kolejnych przykładów nietypowych i jednostkowych prac z zakresu leczenia i chirurgii drzew, które wykonywaliśmy w historii naszej firmy. Jest to niejako kontynuacja odcinka poprzedniego (nr 45).
………….
Samobójstwo dębu.
Dąb samotnik spoglądał dokoła z pogardą!
Poznał życie, kto widział generacyj tyle!
Nagle zdjął z nieba piorun
Jak złocisty sztylet –
I wbił go sobie w pierś twardą.
[Maria Pawlikowska – Jasnorzewska]
Dąb „piorunowy”
Ponieważ drzewo rośnie na prywatnym terenie, pozwolę sobie pominąć jego dokładny adres. Można powiedzieć …gdzieś w Polsce, choć miejscowość leży niedaleko Łodzi.
Po raz pierwszy to drzewo – dorodny, pomnikowy okaz (ale nie pomnik przyrody!) dębu szypułkowego – zobaczyłem w kilkanaście dni po „tragedii” (takiego określenia użyła właścicielka terenu, która do mnie zadzwoniła i poprosiła o konsultację). Jadąc z nią na miejsce (w sierpniu 2012 r.) dowiedziałem się, że dla tego pięknego drzewa zdecydowali się z zakupić ten teren…, „ bo dąb dominował nad całą okolicą, miał przepiękną koronę i gruby prosty pień”.
Kilka dni wcześniej, w trakcie letniej, gwałtownej burzy z wyładowaniami, w dęba uderzył piorun. Kiedy dotarłem na miejsce, nie zdziwiło mnie, że mu się to przytrafiło.
Poza faktem jego dominacji nad innymi drzewami w okolicy, rósł w terenie mocno podmokłym (w pobliżu płynęła mała struga i były niewielkie stawy).
Efektem tego zdarzenia było zniszczenie („spalenie”) większej części korony drzewa oraz odspojenie dużej części drewna na pniu, mniej więcej od połowy jego wysokości.
Pani, z którą tam pojechałem, prosiła, aby zrobić wszystko, żeby tego dęba uratować, gdyż…„nie wyobraża sobie, aby trzeba go było wyciąć!”
Pozytywne podejście właścicieli terenu do podjęcia próby jego ratowania pozwoliło mi zaproponować długofalowy proces, mający na celu zachowanie żywotności drzewa i w efekcie pozostawienia go w terenie. Z góry jednak uprzedziłem, że nie ma praktycznie szans na utrzymanie rozbudowanej korony drzewa, a wręcz problemem będzie utrzymanie jego żywotności i – co bardzo ważne – stabilności. Niefortunnie bowiem efektem zaistniałego zdarzenia nie było jedynie powstanie listwy piorunowej biegnącej wzdłuż pnia (typowe zjawisko), ale złamanie się dużej części jego korony oraz owe (pokazane na zdjęciu powyżej) pęknięcie poprzeczne pnia i rozwarstwienie drewna w połowie jego wysokości. Jednocześnie nastąpiło zupełne odspojenie korowiny wraz z łykiem na dużej części pnia w jego dolnej partii. Zniszczenie to obejmowało ponad połowę jego powierzchni i prawie całe znajdowało się po jego stronie północnej.
Do prac przystąpiliśmy we wrześniu 2012 r. W pierwszej kolejności usunęliśmy części korony odłamane, wiszące i zagrażające bezpośrednio bezpieczeństwu otoczenia (w pobliżu trwał spory ruch związany z budową domu oraz krytego basenu obok niego). Musieliśmy również oczyścić teren wokół drzewa z samosiewów i podrostów. Raz – aby móc się tam w ogóle poruszać, dwa – aby w przyszłości regenerujące się drzewo nie miało konkurencji.
Na stojącej pozostałości po pierwotnym drzewie pozostawiliśmy wszystko to, co jeszcze wskazywało, że żyje i nie tworzy zagrożenia, choć (jak pokazują zdjęcia poniżej) niezbyt to było „urokliwe”.
Umówiłem się, że będę sukcesywnie doglądał tego „pacjenta” i w odpowiednim czasie proponował kolejne zabiegi przy nim. Ułatwiał mi to fakt, iż zostaliśmy jako firma wynajęci również do uporządkowania drzewostanu na całym tym terenie (łącznie ok. 20 ha, z tym że w większości był to teren porolniczy) i pracowaliśmy dla tego inwestora przez kilka kolejnych lat (zresztą nie tylko w tym miejscu).
Liczyłem na to, że z pozostawionych części korony w kolejnych sezonach wegetacyjnych „coś” jednak wyrośnie i będzie można próbować niejako „na nowo” ją formować. Początkowo wydawało się, że założenia te się zrealizują, bo na pozostawionej części korony w 2013 i wiosną 2014 roku pojawiło się ulistnienie.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że największa żywa część korony pozostała od strony powstającego budynku mieszkalnego, co „łagodziło” niejako widok na jej zdeformowany pokrój i – co tu dużo mówić – „nieciekawy” wygląd. Przewidywałem, że to będzie szansa, aby podtrzymywać we właścicielach obiektu chęć zachowania tego drzewa.
Niestety, drzewo musiało być bardzo osłabione (mocno spalone tkanki?), bo z roku na rok coraz bardziej „poświęcało” górną partię pozostawionej korony na rzecz silnego rozbudowywania jej dolnej partii, po tej „żywej” stronie pnia. Podjąłem jeszcze próbę ew. pobudzenia go, redukując mu wszystkie martwe części.
Jednak dąb nie podjął tam wegetacji, ale konsekwentnie wzmacniał i mocno rozbudowywał dół korony. Tak doprowadziliśmy go do wiosny 2018 r., kiedy dokonaliśmy definitywnej redukcji jego martwych części.
Po tym zabiegu, wiosną 2018 roku pozostałe na drzewie konary „obrzuciły się” mocno wybarwionym i gęstym ulistnieniem!
Ostatni raz z bliska widziałem to drzewo w jesieni 2019 roku. Nadal się zagęszczał, a na nowych pędach widać było zdrowe liście.
W kolejnym 2020 roku nastąpiła pandemia, i mimo wielokrotnych prób kontaktu z właścicielami niestety nie udało mi się uzyskać pozwolenia wejścia na ten teren (obiekt wygrodzony i całodobowo dozorowany). Jednak moja dusza „ rodzinnego chirurga drzew” (czytaj ciekawość!) cierpiała, co spowodowało, że przy użyciu nowoczesnych technik zobaczyłem latem 2021 roku, że ten „piorunowy dąb”, na etapie jaki osiągnęliśmy po 9 latach od jego zniszczenia w wyniku uderzenia pioruna, ma się „nieźle’!
Opisany powyżej przykład postępowania z drzewem nie zawiera może zbytniej różnorodności w zabiegach przy nim, ale pokazuje, że w tej dziedzinie ważna jest również konsekwencja w dążeniu do pewnego założonego celu, którym w tym przypadku było zachowanie tego drzewa w terenie. Żywego drzewa…!
I jeszcze jedno.
Dwa lata temu (tuż przed pandemią) otrzymałem do przejrzenia pewne wydawnictwo, były to jakieś materiały pokonferencyjne. Przeczytałem w nim, że pewien utytułowany specjalista z Holandii takie zbiegi, jak wyżej opisane w przypadku tego dęba, traktuje jako metodę „odzyskiwania” i poprawiania witalności starych drzew. Nawet została ona jakoś tak współcześnie nazwana. Heureka!, można by zakrzyknąć!
Podnoszenie korkowca amurskiego
O podnoszeniu drzew powalonych przez wiatr już pisałem (limba, sumak), ale to drzewo, o którym chcę teraz poopowiadać, jest szczególne, z co najmniej trzech powodów.
Po pierwsze bardzo rzadkie – korkowiec amurski – tzw. egzot, po drugie stare, jeszcze z okresu przedwojennego i po trzecie pomnik przyrody! Drzewo rosło, co ja piszę, drzewo rośnie (!) w Parku Książąt Pomorskich w Koszalinie, o którym już wielokrotnie wspominałem z uwagi na jego „dendrologiczne” bogactwo i z uwagi na to, że pracując w nim przez wiele lat wykonaliśmy szereg ciekawych prac przy rosnących tam drzewach.
Wielokrotnie w trakcie prac w tym parku przyglądałem się temu drzewu, przede wszystkim z powodu ciekawego, nietypowego pokroju, natomiast nigdy nie wykonywaliśmy przy nim prac, bo po prostu… ich nie potrzebował, będąc w bardzo dobrej kondycji zdrowotnej!
Stąd w moim archiwum znalazłem jedynie dwa zdjęcia tego drzewa – jedno z 1993 roku (skan ze slajdu) oraz z 2008 r. i to akurat wykonane niejako przy okazji, bo głównie chodziło mi wtedy o rosnącego obok niego buka czerwonolistnego, który zamierał za przyczyną flagowca olbrzymiego. Grzyb mocno rozrósł się u nasady jego pnia i zaatakował jego system korzeniowy.
Tak było do lata 2010 roku, kiedy to pod koniec m-ca lipca gwałtowna wichura powaliła starego korkowca.
Ponieważ w okresie wakacyjnym nie prowadziliśmy prac na terenie Koszalina i okolic (sezon wczasowo-urlopowy), po otrzymaniu telefonu od Zuzanny Sugier pojechałem specjalnie do Koszalina. W dniu 04.08.2010 roku (w kilka dni po zdarzeniu) zastałem drzewo z wyrwanym i odsłoniętym systemem korzeniowym, leżące na sąsiednich drzewach, z połamanymi konarami, głównie w wierzchołkowej partii, oraz nadłamanymi konarami przewodnimi.
Niestety nie istniała już „polanowska” brygada w naszej firmie, stąd do pracy przy drzewie musieli przyjechać pracownicy z Łodzi. Problemem w jej szybkim skompletowaniu był również okres urlopowy w naszej firmie.
Dlatego poprosiłem Zuzannę, aby do mojego ponownego przyjazdu z brygadą zupełnie nic nie robiono przy tym drzewie (za wyjątkiem zabezpieczenia miejsca wokół przed wejściem przypadkowych osób), a na ten okres jedynie przysłonili wyrwane korzenie matą lub brezentem. Szczęśliwie lato nie było najbardziej upalne i słoneczne.
Do prac związanych ze stawianiem drzewa przystąpiliśmy dnia 19.08.2010 r. (ok. trzech tygodni po tym nieszczęśliwym zdarzeniu). W międzyczasie zorganizowałem wszystko tak, aby wykorzystując długi letni dzień zamknąć główne prace w jednym roboczym dniu! Dlatego dzień wcześniej (18.08) obejrzeliśmy wspólnie leżące drzewo z pracownikami, „przegadali” temat i zgromadzili potrzebne materiały (chodziło o dobrą ziemię i różne jej „wspomagacze”).
Wymyślona przeze mnie technologia prac przy stawianiu tego korkowca amurskiego wyglądała następująco:
- – oczyścić dół po wyrwanej bryle korzeniowej z tego, co tam pozostało (m.in. z gruzu i kamieni) do takiej głębokości, aby przy stawianiu drzewa korzenie mogły się swobodnie układać, bez ich przygniatania i wyginania;
- – wypełnić dno tego dołu dobrą ziemią (do pracy przystąpiliśmy „o poranku” i nim przyjechał do parku dźwig p.1 i 2 zostały zrobione).
- – podwiązać drzewo do zawiesi dźwigu i lekko unieść celem odcinania połamanych jej elementów;
- – ustawić drzewo za pomocą dźwigu do pozycji zbliżonej do pierwotnej, uważając, aby nie doprowadzić do naderwania (ruchu) systemu korzeniowego w tej części, która pozostał pod powalonym drzewem i nie była wyrwana na powierzchnię gruntu;
- – ustabilizować podniesione drzewo za pomocą opasów i lin stalowych z zamontowanymi na nich śrubami rzymskimi (celem regulacji naprężeń lin) do stojącego pnia buka, który pozostał po ścięciu martwej korony;
- – wypełnić przestrzeń wokół drzewa dobrą ziemią;
- – kilkukrotnie podlać obficie drzewo;
- – wyrównać teren wokół drzewa po jego podlaniu (uzupełnić ew. zapadnięcia gruntu);
- – zamontować dwie podpory pod konarami przewodnimi (pniami) od strony jego pochylenia, ponieważ z uwagi na zachowanie warunków opisanych w p.4 nie zaryzykowaliśmy pełnego wypionowania drzewa.
Zdjęcia pokazują poszczególne czynności przy stawianiu drzewa. Podlewaliśmy drzewo w kolejnych dniach, a podpory zamówione w zakładzie ślusarskim zamontowano przy drzewie po upływie tygodnia. Wynikało to z faktu, że dopiero po podniesieniu drzewa, podwiązaniu do pnia buka, kilkukrotnym podlaniu i „osadzenia się” w gruncie, można było wykonać dokładnie pomiary do ich przygotowania i montażu.
Z uwagi na egzotyczny gatunek drzewa, jego wiek i skalę uszkodzenia miałem obawy, jak zareaguje ono po tych zabiegach i czy podejmie wegetację w następnym sezonie?
Ale był bardzo „dzielny”, podjął wegetację i z roku na rok jego kondycja się poprawiała!
Tylko ludzi mu tego nie ułatwiali. Kiedy oglądałem go ponownie wiosną 2011 roku był już pozbawiony jednej z podpór (zasługa „złomiarzy”?)
Potem przez kilka lat nie miałem możliwości obserwowania jego rozwoju z uwagi na zaprzestanie współpracy z Koszalinem. Kolejny raz zobaczyłem drzewo dopiero w sierpniu 2020 r., w trakcie prywatnego pobytu nad morzem. Zachwyciłem się jego wyglądem.
Miał bardzo rozbudowaną i gęstą koronę! Jednocześnie stwierdziłem, że jedna podpora, po wycięciu pnia buka (był mocno osłabiony przez grzyby) i eliminacji trzymających go odciągów, może nie dawać gwarancji jego statyki. Zgłosiłem tę wątpliwość do przedstawicielki Urzędu Miasta. Byłem bardzo ukontentowany, gdy na wiosnę 2021 r. (w trakcie mojego sanatoryjnego pobytu) zobaczyłem, że ta moja sugestia została uwzględniona i drzewo podparto drugą podporą!
Przy okazji pracy przy tym drzewie przekonałem się naocznie jakiej barwy jest drewno korkowca amurskiego oraz stwierdziłem, że jeden ze złamanych konarów w partii wierzchołkowej miał ponad 70 słoi przyrostowych.
I na koniec tej historii jeszcze jedno zdjęcie korkowca amurskiego „po przejściach”, które zatytułowałem…„Wieczorową porą” – zdjęcie pochodzące z listopada 2021 r.
Kolejne zdjęcie, które otrzymałem dzięki uprzejmości życzliwej mi osoby, Pani Katarzyny Formalewicz. Już kilka, wykonanych jej ręką, miałem okazję wykorzystać w moich wcześniejszych opowieściach (m.in. o drzewach w Parsowie).
Zwracam uwagę na „przytulony” u jego nasady cis pospolity. Drzewko wysiało się w 2014 roku (tzn. wtedy je zauważyłem po raz pierwszy)
To byłoby na tyle, jeżeli chodzi o rzadkie i nietypowe prace z zakresu chirurgii drzew w historii naszej firmy. Zaprezentowane 4 przykłady, dwa w odcinku 45 i dwa w obecnym, nie wyczerpują oczywiście tematu, ale…pokazują jak ja rozumiałem i rozumiem działania przy drzewach nazywane chirurgią drzew. Pokazują jednocześnie, że drzewa można „leczyć”, wbrew temu, co twierdzą przeciwnicy takiego sformułowania! Oczywiście słowo “leczyć” kryje w sobie działania (zabiegi) mające na celu poprawę kondycji drzewa i usuwanie zagrożeń z tego stanu wynikających zarówno dla otoczenia, jak i dla samego drzewa – a wszystko po to, żeby przedłużyć jego życie!
Odnosząc to do ludzi (wiele osób wzdryga się wręcz na takie porównania, mimo że dawno już udowodniono, iż są one uprawnione naukowo), to prawie każdy człowiek ma jakąś chorobę. Rolą lekarza jest powodować, aby te „lżejsze” wyeliminować jeśli się da, a te „cięższe” ograniczać w rozwoju oraz ich niekorzystnym wpływie na nasz organizm.
Wszystko po to abyśmy mogli dłużej żyć na tym pięknym globie (jeszcze pięknym) i oby jak najdłużej pośród… drzew!
……………
Teraz chciałbym poruszyć temat, który bardzo mi leży na sercu od dawna!
Kiedy oglądam miejsca znajdujące się na ziemi poświęconej (dosłownie!), czyli otoczenia kościołów, klasztorów czy cmentarze wyznaniowe, moje uczucia popadają ze skrajności w skrajność. Od tkliwości i radości do szczerej złości!
Oczywiście, chodzi mi o traktowanie, zwłaszcza w ostatnim okresie, rosnących tam drzew. Starych drzew.
Często b a r d z o starych drzew!
Spędziliśmy w tych miejscach, jako firma, wiele czasu wykonując prace przy pielęgnacji drzew, celem przedłużania ich życia. Tym bardziej nie mogę zrozumieć, dlaczego tamci starzy proboszczowie byli w stanie znajdować na te prace środki, głównie zabiegając o nie w różnych urzędach i instytucjach, czasami finansując je również z własnych funduszy, a obecni, jeśli już je znajdują (środki oczywiście), to po to, aby się tych starych drzew pozbyć!
I to w czasach, gdy cały świat podkreśla rolę i znaczenie przyrody w naszym otoczeniu, a Papież Franciszek poświęcił temu problemowi jedną ze swych Encyklik –Laudato si’ (2015r.)!
No, ale my mamy własne autorytety, (jak to mówi przysłowie… „bardziej święte od Papieża”), w tym ważnych ministrów, którzy twierdzą, że stare drzewa trzeba wycinać, bo są bez wartości w walce ze zmianami klimatu!
O ogołacaniu starych cmentarzy wiejskich z wszystkiego, co wyrasta nieco ponad najwyższy (i najcenniejszy oczywiście, ale nie z tytułu jego historyczności) grobowiec z „wypasionego” kamienia, już wspominałem, ale jeżdżąc po terenie widzę, że proceder ten nadal trwa.
Co więcej, chyba nawet przyśpieszył!
Do tego dochodzi teraz „oczyszczanie” ze starych, dużych drzew, również przestrzeni otaczających i przylegających do budowli sakralnych (kościołów, kaplic, dzwonnic etc.).
Tym bardziej mnie dziwi, że często dotyczy to obiektów wpisanych do rejestrów zabytków, a urzędy, również konserwatorskie, tak swobodnie i „lekką ręką” wydają na takie procedery zezwolenia i … niemałe pieniądze. Oczywiście – powie ktoś, że widać zachodzi tak potrzeba, np. ze względu na stan zachowania tych drzew. Czasami tak rzeczywiście jest, ale nawet wtedy potrzebne jest dogłębne zbadanie problemu, np. poprzez powołanie rzeczoznawcy z dużym doświadczeniem, czasami nawet zespołu takich ludzi etc. etc.
Ponieważ temat jest mi znany od tzw. „podszewki”, to powiem tylko, że niektóre protokoły komisji (?) decydujących o usunięciu drzew w takich miejscach wywoływały u mnie jedynie uczucie wstydu za tych, którzy się pod nimi popisywali, bo o ich zawartości merytorycznej nie warto w ogóle pisać!
Żyjemy w czasach, które potrzebują nowej wersji rozprawy w stylu Mikołaja Reja, bo siła przebicia opisanego w niej Plebana znacząco wzrosła, w tym przypadku ze szkodą dla otaczającego nas środowiska.
Tak, oczywiście spotykam i inne, pozytywne przykłady, ale niestety to te, powiem delikatnie, niewłaściwe postawy i działania, są bardziej widoczne oraz bardziej szkodliwe.
Kłania się tutaj kolejne przysłowie o psującej się rybie!
Nim przejdę do przykładów traktowania drzew rosnących na „ziemiach poświęconych”, jeszcze jedna uwaga.
To, co powyżej napisałem nie dotyczy jedynie obiektów związanych z dominującą u nas religią, ale wszystkich wyznań.
Tylko, że… „znaj proporcjum Mocium Panie”!
Zacznę jednak od przykładu, który mnie wprowadził w dobry nastrój!
Gdy pewnego wiosennego dnia 2021 r. penetrowałem pomorskie miejscowości, przy jednym z kościołów, dokładnie w m. Duninowo, znalazłem takie oto okazy drzew. W jednej z mocno wypróchniałych lip, rosnących przy wejściu na przykościelny plac, umieszczono posąg Matki Boskiej, „wzbogacając go” pnączem – zimozielonym bluszczem, obok zaś znalazłem rozczulający mnie widok, mocno wypróchniałej, acz bardzo żywotnej innej lipy, którą na te jej „ostatnie dni” wsparto stalową podporą! A przecież…można było wyciąć!
Najbardziej jednak boli mnie podejście do drzew rosnących na cmentarzach.
Wiem, wiem… korzenie niszczą nagrobki, silne wiatry, szkody, ubezpieczenie etc. etc. No cóż, każdy z tych argumentów można łatwo podważyć jednym znanym powiedzeniem – „dla chcącego nie ma nic trudnego”, tylko że… trzeba chcieć! A to okazuje się bardzo trudne. Łatwiej jest „przekonać” urząd (urzędnika), aby wydał zgodę na wycinkę tych „zagrażających wszystkim drzew” i po problemie. A na odczepne zasadzimy np. kilka żywotników lub innych małych drzewek i znowu będzie zielono. Wszyscy (?) zadowoleni, o co chodzi! A przy okazji wycinki dużego drzewa „odzyskamy” jeszcze kolejny plac do nowego pochówku lub rozbudowy starego grobowca. Można by strywializować ten temat słowami …”i biznes się kręci”, gdyby nie powaga miejsca i ważkość problemu, bo ew. szkody materialne (nagrobki) są policzalne i do naprawienia, ale te środowiskowe (drzewa) prawie nie policzalne i zupełnie nie do naprawienia. Prowadząc, obecnie już, co prawda sporadycznie, rozmowy z administratorami tych obiektów, poraża mnie ta ich „łatwość decyzyjna” i swobodne znajdowanie argumentów dla tych praktyk!
Dawniej mówiono mi o dużych kosztach tych ewentualnych prac, teraz, że… ludzie tak chcieli! No cóż… „vox populi”, ale czy na pewno… „vox Dei”?
Kilka lat temu, pod koniec lipca 2016 roku, zadzwoniono do mnie z pewnego urzędu w sprawie wykonania opinii nt. drzew rosnących na terenie gminy. Usłyszałem, że coś „nierozważnie uczyniono z drzewami na cmentarzu” i trzeba je ocenić. Powiedziałem, że obejrzę i się wypowiem. Mówi się czasami… ”pech chciał, że…”, no, więc pech chciał, że miejscowość, której nazwa padła w czasie tej rozmowy leży na trasie moich peregrynacji po naszym województwie, i do tego niezbyt daleko położona jest od Łodzi.
Tak się zdarzyło, że 1 lutego 2016 roku przez nią jechałem i widząc to, co uczyniono z drzewami na cmentarzu, zatrzymałem się i zrobiłem kilka zdjęć do swojego archiwum, nie myśląc, że będą mi do czegoś potrzebne. Często robię takie przerwy w podróży, których przyczyną są drzewa. Ot, takie zwichnięcie zawodowe!
A miejscowość nazywa się Pawlikowice w gm. Pabianice, cmentarz znajduje się w pobliżu zjazdu z trasy S8.
Pokojarzyłem to, co widziałem przejazdem zimą, i pojechałem zobaczyć jak te drzewa wyglądają obecnie. Było to 3 sierpnia 2016 r. Niestety już do mnie nie zadzwoniono w tej sprawie. Widać znaleziono innego specjalistę, który się wypowiedział na temat postepowania z tymi drzewami.
Ponieważ jednak wielokrotnie tą trasą przejeżdżałem, co jakiś czas fotografowałem dla własnych potrzeb, jak się rozwija „pielęgnacja drzew” na tym cmentarzu.
Poszukałem też w zasobach internetowych zdjęć sprzed laty. Ciekawiło mnie jak wyglądały te drzewa wcześniej, bo w mojej pamięci miałem jedynie zakodowane, że rosły tam m.in. duże okazy dębów, widoczne z drogi prowadzącej z Pabianic w kierunku Bełchatowa.
Prezentowane poniżej zdjęcie pochodzi z września 2013 roku i pozyskałem je z platformy Google Earth, niestety nie zapisałem sobie, w jakim dniu je skopiowałem (zrobiłem to kilka lat temu).
W kolejnych latach nadal trwało „porządkowanie” starodrzewia na cmentarzu w Pawlikowicach, co widać na kolejnych moich zdjęciach.
Mam wrażenie, że jeszcze tylko zabytkowe obiekty i to głównie w większych ośrodkach miejskich „bronią się” przed swoistą cmentarną betonozą. Już chyba tylko na nich można zobaczyć takie widoki jak na poniższym zdjęciu!
Miałem okazję wysłuchać ostatnio, w trakcie mojego pobytu w Poznaniu, na wystawie ogrodniczej GARDENIA, ciekawego wystąpienia nt. „Betonoza cmentarna”, Pana Ernesta Rudnickiego z Radomska.
Pan Ernest, którego mam przyjemność znać osobiście, zajmuje się od lat drzewami na kilku cmentarzach, tak, że jak to się mówi „zna temat od podszewki”. Do tego, darzę Pana Ernesta szczególną sympatią, bo mimo że… sporo młodszym człowiekiem jest…, to reprezentuje podobny sposób myślenia i postępowania z drzewami jak mój. Czyli taki bardziej zahaczający o chirurgię drzew, a nie tylko arborystyczny! Dobrze byłoby gdyby te jego doświadczenia, przemyślenia i wnikające z nich wnioski znane były większemu ogółowi naszego społeczeństwa.
Pan Ernest jest również „fanem” i znawcą topól. Napisał ciekawą książkę na ich temat pt. „Topole w krajobrazie Polski”, wydaną przez Powszechne Wydawnictwo Rolnicze i Leśne w 2020 r. Polecam!
A do tematu „oczyszczania” ze starych drzew innych świętych miejsc (i to również za państwowe, czyli nasze, podatników, pieniądze), mam zamiar jeszcze wrócić w swoich opowieściach.
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.