Przystępując do pisania tego odcinka zastanawiałem się, czy nie „ubarwić” go jakoś specjalnie, ale doszedłem do wniosku, że będzie taki, jak inne. Zrobię jedynie na początku pewne podsumowanie.
Odcinek ten ma numer kolejny – 50-ty. Od ukazania się pierwszego, na „gościnnych łamach” ZIELNIKA ŁÓDZKIEGO, gdzie zaproszony zostałem przez Małgosię Godlewską, upłynęło 18 miesięcy (tj. 1,5 roku)! Nie policzyłem, ile zajęło to dokładnie internetowych stron, ale zakładając, że pliki, jakie przekazuję Pani Redaktor Naczelnej zawierają ok. 15-18 stron w Wordzie, to wychodzi, iż było tych stron ok. 900, a wśród nich kilkaset fotografii, pochodzących głównie z mojego archiwum, (jeżeli tak nie jest, to staram się prezentować ich źródło pochodzenia, o ile jest mi znane). Uff!
Mnie samemu trudno w to uwierzyć, tym bardziej, że (już chyba o tym pisałem, ale powtórzę to raz jeszcze) długo opierałem się namowom Małgosi, bo nie bardzo wierzyłem, iż poza przysłowiową „rodziną królika” kogoś jeszcze te moje opowieści będą interesowały. Trochę tak na „odczepne”, a trochę tak dla sprawdzenia samego siebie, dałem się w końcu namówić, zakładając, że skończy się to na kilku „podejściach”. No cóż, mylić się jest rzeczą ludzką, a w tym przypadku ma to nawet lekki posmak przyjemności i mam cichą nadzieję, że nie tylko z mojej strony?
W pierwotnym moim zamyśle, miały to być jedynie opowieści, głównie „historyczne”,
o drzewach i pracach, jakie przy nich wykonywaliśmy przez te minione lata. Trudno jednak pisać tylko o drzewach, bowiem nie rosną one samotnie, w próżni. Duża część z tych okazów rosła (i najczęściej nadal rosną) w przepięknym otoczeniu, a bardzo często ich losy splatały się (i splatają nadal) z historią miejsca i losami ludzi! Stąd te „towarzyszące” drzewom różne historyjki i anegdoty.
Ponadto będąc mocno zaangażowanym w to, co robiłem przez kilkadziesiąt lat przy drzewach, jako CHIRURG DRZEW (mój zawód był jednocześnie moją pasją) i widząc to, co dzieje się aktualnie wokół, powoduje, że rozszerzam je o współczesne „odnośniki”. Docierające do mnie komentarze pokazują, że formuła ta zostało przez Moich Szanownych Czytelników życzliwie przyjęta.
Nie wiem na jak długo starczy mi jeszcze „paliwa” na kolejne opowieści. Na początku moje opowieści ukazywały się w cyklu tygodniowym (poza oficjalnymi i nieoficjalnymi przerwami), stąd w tym pierwszym „sezonie” zebrało się ich aż 40 odcinków!
Obecnie staram się, po uzgodnieniu z Małgosią, utrzymywać „dwutygodnik”.
Za każdym razem staram się wynaleźć w historii firmy te z naszych prac, czy też wydarzeń z naszym uczestnictwem, które wydaje mi się, że mogą być interesujące również dla innych. Jednak taki wybór zawsze jest obarczony „wadą subiektywizmu”, stąd liczę na dalszą wyrozumiałość i życzliwość ze strony Szanownych Czytających, z czym zresztą spotykam się jak dotychczas i za co serdecznie dziękuję!
I to byłoby na tyle, z tej okazji…
………………………………………………………………………………………………………………………………..
Wydaje mi się czasami, że w mojej branży nic mnie już nie jest w stanie zaskoczyć, jeśli chodzi, powiem wprost o… ludzką głupotę! Jednak kolejne spotykane przykłady zmuszają mnie do stwierdzenia, że niestety nie ma szansy, abym dożył takiego momentu.
Myślę, że wiele osób to czytających rozpozna bezbłędnie miejsce, drzewo i to, co z nim uczyniono, dlatego kilka poniższych zdjęć pozostawię bez komentarza.
Dodam tylko, że zrobiłem je w dniu 18 stycznia 2022 roku. Obejrzyjcie Państwo zatem nowoczesną wersję świątecznego drzewka!



Patrząc na coś takiego można zrozumieć sens przysłowia – „GŁUPOTA JEST MATKĄ UGORU”.
Aha! Ewentualnych zwolenników tego rozwiązania proszę o niepodejmowanie polemiki ze mną. Drzewo znam od lat, również jego stan sprzed tych „zabiegów” i aktualny.
PS. Kiedy kilka dni temu przejeżdżałem obok zauważyłem, że te niewątpliwie „bardzo estetyczne” ozdoby zostały zlikwidowane. Czy teraz przyjdzie kolej na to co pozostało z drzewa?
…………………………………………………………………………………………………………………………..
A wracając do firmowego kalendarza, nim przejdę do kolejnego roku 2001, wspomnę jeszcze kilka prac z roku 2000, tych, które odbiegały nieco od obarczonych nazwą prac „rutynowych”. Często było to spowodowane np. miejscem, w jakich były wykonywane.
Niewątpliwie do takich należały prace przy drzewach we wsi Kościernica (woj. zachodniopomorskie) wykonywane przez „polanowską” część naszej firmy. Znajduje się tam zabytkowy kościółek o średniowiecznej proweniencji, otoczony starodrzewem. Rósł tam wtedy m.in. pomnikowy klon pospolity, który poddaliśmy zabiegom pielęgnacyjnym, (zleceniodawcą był Konserwator Przyrody). Niestety zdjęcia z prac przy klonie z tamtego okresu nie mam, natomiast znalazłem zdjęcie tej urokliwej niewielkiej budowli położonej na górce wznoszącej się nad niewielką strugą. Mimo, że kościół stoi stosunkowo blisko od ruchliwej drogi krajowej, to z uwagi na otaczające go drzewa (zwłaszcza przy ich ulistnieniu), jest niewidoczny dla przejeżdżających nią, a wart niewątpliwie choćby krótkiej przerwy, np. w trakcie wakacyjnej podróży. Przy niedużym szczęściu można również obejrzeć jego wnętrze, gdyż kluczem (jest to kościół filialny) do niego dysponuje mieszkająca obok miła Pani (przynajmniej tak było jeszcze kilka lat temu).

Z prawej strony kościoła za krzyżem, widoczny stary klon, przed pielęgnacją
Kiedy po kilkunastu latach ponownie odwiedziłem to miejsce, zobaczyłem niestety resztkę tego drzewa (kikut pnia) zachowaną chyba tylko dlatego, że wisiał na niej krucyfiks.

Miejsce to zapamiętałem jeszcze z jednego powodu. Otóż znajduje się w tej wsi (zresztą niedaleko owego kościoła) zaniedbany i zdewastowany poniemiecki cmentarz.
Może kiedyś zdobędę się na opisanie takich miejsc, których wiele miałem okazję zobaczyć na tamtych terenach. Widząc ich stan, wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego do tego dopuszczono, i doszedłem do wniosku, że stały się one miejscem swoistego „odreagowania” wojennych przeżyć oraz powojennych doświadczeń „nowych” mieszkańców tych terenów. Na Pomorzu takich miejsc są setki, a na wielu z nich rosną (-ły?) ciekawe okazy drzew różnorodnych gatunków, osiągających niekiedy niespotykane w centralnych rejonach Polski rozmiary (wpływ klimatu atlantyckiego oraz kultury ogrodniczej dawnych zarządców).
Ten cmentarz w Kościernicy zwrócił moją uwagę zrujnowaną już co prawda, ale bardzo ciekawą budowlą – dawną kaplicą grobową (domyślam się, że pochowano w niej dawnych właścicieli tych posiadłości, być może i tych, których tablice nagrobne można zobaczyć we wnętrzu kościoła).

Znalazłem zdjęcia z mojego pierwszego pobytu tam, wczesną wiosną 1994 roku, gdzie trafiłem zupełnie przypadkowo, widząc poprzez bezlistne jeszcze wtedy drzewa zarys tej budowli. Kaplica miała wtedy resztki dachu w kształcie kopuły oraz nietuzinkowe, kolorowo ozdobione ściany zewnętrzne.

Przy ostatnim moim pobycie można już jedynie było podziwiać resztki jej ścian oraz widoczne na tle nieba (zupełny brak dawnej kopuły) korony dorodnych pobliskich drzew.

A rosło tych okazałych drzew sporo na tym cmentarzu i w jego pobliżu. M.in. stare wielopniowe klony srebrzyste z wirusowymi, ale bardzo „malowniczymi” naroślami na pniach, dorodne topole, lipy, klony pospolite, jesiony wyniosłe, olchy oraz pozostałość po bardzo starej alei grabowej, prowadzącej onegdaj z drogi do cmentarza.



Odwiedzając takie miejsca staram się zrozumieć przyczyny ich aktualnego stanu, ale zawsze jednocześnie pozostaje we mnie uczucie nieokreślonego smutku wywołane tym ich widokiem!
A, tak a’ propos! Kilka lat temu czytałem przejmujący, krytyczny reportaż o polskich cmentarzach pozostawionych za naszą wschodnią granicą i aktualnym złym stanie ich zachowania. Dziennikarz nie pozostawił „suchej nitki” na obecnych zarządcach tych terenów…
Wracając na nasze łódzkie podwórko, trafiła nam się możliwość obejrzenia pięknych (wtedy) wnętrz i w tym ciekawego witraża w willi L. Allarta, położonej przy ul. Wróblewskiego nr 38. Stało się to za sprawą prac przy drzewach rosnących obok (żadne cymesy), których pielęgnację zlecili nam ówcześni (prywatni już) właściciele obiektu (była to chyba jakaś firma). Niestety cały obiekt od lat stoi opuszczony!
A z cenniejszych drzew na terenie miasta wykonywaliśmy prace przy dębach rosnących wokół dworku na ul. Rzgowskiej 235 oraz przy skrzyżowaniu z ul. Kosynierów Gdyńskich.
Jednym z nich było drzewo rosnące do dnia dzisiejszego na samym skrzyżowaniu tych ulic i mające się bardzo dobrze, mimo mocno obciążonego ruchem samochodowym miejsca.


W listopadzie wykonywaliśmy pielęgnację 2 szt. topól rosnących przy wjeździe na posesję przy ul. Żeromskiego 73. Była to kolejna posesja „przechodząca” w tamtych czasach w prywatne ręce. Wykonaliśmy m.in. silną redukcję ich koron. Kiedy odnalazłem w swoich zapiskach tę informację, postanowiłem zobaczyć, czy są i jak one aktualnie wyglądają?
Otóż są i mają się zupełnie nieźle. Czasami tamtędy przejeżdżając widziałem, że w tzw. międzyczasie ktoś jeszcze coś tam robił. W tym przypadku chodzi mi jednak o to, że nie zostały one usunięte, mimo takiej powszechnej dotychczasowej niechęci do tego gatunku, zwłaszcza w mieście, i mimo stosunkowo łatwego uzyskiwanie zgody na ich wycinanie (zwłaszcza dla osób i firm prywatnych). Zresztą również obok, przy posesji nr 71, rośnie równie dorodna topola (zdjęcie poniżej), tak jak i niedaleko przy posesji nr 65. Co ciekawe, rosną one w bliskiej odległości od słynnego marketu, dla budowy którego nasze miasto „poświęciło” starego klona srebrzystego (w moim prywatnym plebiscycie – „najgłośniejsze drzewo roku 2021” w Łodzi).

…………………………………………………………………………………………………………………………
Rozpoczynający XXI wiek rok 2001 wywoływał w ludziach oczekiwania na coś nowego, może lepszego?
Przynajmniej we mnie i wśród moich najbliższych. Pozwalało mi to nareszcie zrozumieć i „poczuć”, co niosą za sobą pewne określenia, które w moich szkolnych czasach (na różnych ich etapach) powodowały we mnie uczucia szacunku do ludzi i zdarzeń.
A określeniami tymi były np. „żył w ubiegłym wieku” czy „stało się to w ubiegłym wieku” etc.etc. Od tego momentu mogłem już mówić (choć wtedy tego nie robiłem tak często jak robię to obecnie, i to z dużą, przekorną nieco, lubością!), że … „urodziłem się w połowie ubiegłego wieku”.
I w oparciu o pierwsze lata tego nowego wieku można było mieć nadzieję, że tak będzie! No ale parafrazując stare przysłowie … „ Im dalej upływał czas, tym bardzie malał nasz polski (i nie tylko) las (czytaj ubyło dramatycznie drzew na świecie i to nie tylko w lasach)”.
W 2001 roku trwały już mocno zaawansowane prace przy przebudowie Palmiarni w Parku Źródliska I (teraz nazywa się on chyba „parkiem miliona świateł”?).
Wspominam o tym dlatego, że jako członek Towarzystwa Przyjaciół Ogrodu Botanicznego byłem wspólnie z innymi zacnymi osobami z tego grona zaangażowany w „zatrzymanie” dla Łodzi kolekcji starych kaktusów, będących własnością rodziny po zmarłym ogrodniku i kolekcjonerze Lechosławie Piekaczu. Jednocześnie Pani Ogrodnik Miasta, Dr Grażyna Ojrzyńska, prowadziła z nami (na razie wstępne i rozpoznawcze) rozmowy, czy ewentualnie podejmiemy się, jako firma, ich przesadzenia do nowobudowanego obiektu, gdy uda się załatwić ich odkupienie od spadkobierców zmarłego?
Efektem tych działań było pozostawienie kolekcji w Łodzi oraz nasza decyzja o przyjęciu ewentualnego przyszłego zlecenia od UMŁ. Ale o tym więcej, gdy nastąpi „kalendarzowo” właściwy moment tych opowieści (przygotowanie roślin i ich przesadzenie miało bowiem miejsce w 2002 r.), a prezentowane poniżej zdjęcia proszę potraktować jako tzw. „zwiastun”.

Od pierwszych dni nowego roku pracowaliśmy na terenie Placu Zwycięstwa, w jego części zwanej obecnie „Skwerem Leona Niemczyka”. Poddane zostało tam zabiegom (cięcia sanitarne) ponad 50 szt. drzew. Kontynuowaliśmy współpracę z Politechniką Łódzką. Na jej kilku obiektach w styczniu i lutym wykonaliśmy prace przy 230 szt. drzew. Były to głównie cięcia pielęgnacyjne, ale zlecono nam również trochę ścinek. Podstawowym terenem tych prac był kwartał (kampus) zawarty pomiędzy ulicami Żwirki, Wólczańskiej, Radwańskiej i Żeromskiego.
Postanowiłem zajrzeć po tych 20-tu latach na ww. kampus i odszukać, jeśli jeszcze były, niektóre drzewa, które poddawaliśmy pielęgnacji. Okazuje się, że wiele z nich jest i nadal nieźle wyglądają, tak jak te z poniższej fotografii.

Do ciekawszych prywatnych prac należy zaliczyć przycinanie i formowanie koron kilku platanów i dębów błotnych (!) w prywatnym ogrodzie. Nawiązała z nami kontakt Pani, której życzeniem było, aby kontynuować przycinanie koron tych drzew na tzw. „grzybka”, czyli tworzenie formy parasolowatej ich koron, poprzez jej „wypłaszczanie” i pozbawianie pędów wyrastających pionowo do góry (wilków). Były to już drzewa kilkunastoletnie i były tak prowadzone wcześniej, ale przez kilka ostatnich lat zostały „zapuszczone” z uwagi na śmierć męża tej Pani, bo to on się tym zajmował, tzn. zlecał te prace. Ta nawiązana w 2001 roku współpraca trwała przez kilkanaście lat, z częstotliwością cięć raz na 1-3 lata.
Gdy za pierwszym razem tam się zjawiliśmy, drzewa były już we wstępnej fazie ulistnienia (młode omszone listki na platanach, a dęby w fazie kwitnienia).




W trakcie cięcia koron pracownicy oraz osoby towarzyszące (w tym piszący te słowa), dostali zbiorowego kaszlu i kichania. Przyczyną tego było, że od listków platana odrywały się włoski pokrywające liście (tworzące ów meszek), wpadały do nosa i ust, wywołując ich podrażnienie. Po tym doświadczeniu staraliśmy się umawiać na kolejne cięcia w okresie, gdy drzewa były jeszcze w stanie bezlistnym, choć nie zawsze to się udawało, ale o ewentualności „kichania” już wiedzieliśmy. Niektórzy z moich pracowników uprzedzeni o tym zaopatrywali się w maseczki p. pyłowe. Ot, kolejne doświadczenie, o którym w książkach nie napisali!
Z ciekawszych prac w Koszalinie i okolicach wspomnę prace na miejskiej Górze Chełmskiej, obrośniętej bukowo-sosnowym lasem, na której znajduje się Sanktuarium MB oraz wieża widokowa pochodząca z 1888 roku, z której widać było… „pięć miast Pomorza Środkowego: Sławno, Darłowo, Sianów, Kołobrzeg, Białogard, a przy dobrej pogodzie i użyciu lornety zarys Wyspy Bornholm.” Cytat pochodzi z wydawnictwa „Góra Chełmska. Miejsce dawnych kultów i Sanktuarium Maryjne” H. W. Janocha, F. J. Lachowicz. KTSK. 1991, wydanego z okazji wizyty Papieża Jana Pawła II w Koszalinie.


Na terenie sanktuarium miały się odbyć uroczystości kościelne w 10 rocznicę pobytu Papieża, stąd poproszona nas o uporządkowanie drzewostanu (głównie sosnowego) wokół stojącej tam kaplicy oraz polany ją otaczającej.

Wykonywaliśmy również prace na Cmentarzu Komunalnym w Koszalinie, utworzonym z dużym rozmachem i w oparciu o ciekawy projekt w 1897 roku.
Założono w nim, że obiekt poza grzebalnymi, ma również pełnić funkcje parkowe, stąd m.in. zaplanowano szerokie aleje spacerowe oraz obsadzony został bardzo różnorodnym i ciekawym gatunkowo drzewostanem. Po powiększeniu go w latach 90-tych XX w. cmentarz obejmuje aktualnie ok. 40 ha powierzchni. Znajduje się tam m.in. aleja dębów szypułkowych odmiany piramidalnej, mocno wyrośniętych na wysokość, które obniżaliśmy w trakcie prac (usuwany był również susz z ich koron) bez naruszania ich stożkowatego pokroju. Jak się później okazało, był to początek naszych wieloletnich prac na tym cmentarzu.


Z ciekawych innych wydarzeń w roku 2001 był dla mnie niewątpliwie kilkudniowy wyjazd, wspólnie z prof. Romualdem Olaczkiem i jego dwiema doktorantkami, w miesiącu lipcu, właśnie na Pomorze. Zarówno to „moje” Środkowe, jak i Zachodnie (m.in. delta Odry).
Pan Profesor był wtedy członkiem Państwowej Rady Ochrony Przyrody i w ramach tego wyjazdu miał uczestniczyć w spotkaniu Rady na terenach uprawianych przez hodowców trzciny. Problemem, który był przyczyną tego spotkania, było rozrastanie się na terenach uprawowych stanowisk rośliny objętej ścisłą ochroną, tj. krzewu – woskownicy północnej (Myrica galeL.). Powodowało to konieczność wyłączania spod uprawy kolejnych powierzchni i narażało hodowców na straty finansowe. Rada po przeprowadzeniu wizji miała zaproponować ustawodawcy prawne rozwiązanie problemu.


Przemierzając trzcinowiska pieszo i specjalnymi pojazdami – coś jak amfibia, ale na bardzo dużych balonowych kołach – odwiedziliśmy również osadę mieszkalną, położoną w delcie Odry, jednego z hodowców trzciny, gdzie (jakżeby inaczej) głównym materiałem dekarskim była trzcina! Nadawało to budynkom niesamowitego kolorytu i uroku.

Przy okazji miałem szansę (robiłem głównie za kierowcę, ale momentami i za przewodnika) pokazać moim współtowarzyszom podróży kilka ciekawych obiektów, w tym aleję bukową Nacław-Jacinki. Profesor kończył wówczas swoje wspaniałe dzieło „Skarby Przyrody i Krajobrazu Polski” – i chciał niektóre z opisywanych w nim miejsc zobaczyć przy okazji tego wyjazdu, w czym mu mogłem pomóc, jako że od wielu lat po tym terenie się poruszałem zawodowo, o czym Pan Profesor wiedział. Nie raz bowiem w prywatnych rozmowach opowiadałem mu o tym.

Poza ww. aleją, którą Pan Profesor był zachwycony, pokazałem również mało znany obiekt (w dobrze znanych mi okolicach Polanowa), czyli pałac we wsi Wietrzno, znajdujący się
z dala od ruchliwych tras, można powiedzieć, że wręcz „ukryty”. W czasie II wojny był wykorzystywany przez stowarzyszenie „Lebensborn” firmowane przez SS. Obiekt jest położony w urokliwym miejscu, na wzgórzu, otoczony parkiem (niestety mocno zaniedbanym) z ciekawym starodrzewem.


Jak wiele z obiektów na tych terenach, po wielu powojennych „perturbacjach” pałac ten, który widziałem ostatnio w 2020 roku, stał zupełnie opuszczony, niszczejąc tak jak i jego „zielone” otoczenie.
Na resztę wspomnień z roku 2001 zapraszam do kolejnego odcinka.
Nie wiem, czy wypełniłem ten, „jubileuszowy” odcinek satysfakcjonującą Państwa treścią, ale jak zaznaczyłem na początku, miał on być typowym, jak wiele innych.
Kilka „armat”, pozostawiłem na kolejne odcinki, aby mogły jeszcze w przyszłości na tych łamach wystrzelić (w przenośni, ale i dosłownie!).
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki (jeśli nie podpisano zdjęć inaczej)
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.