Kiedyś, wiele lat temu, miałem okazję rozmawiać z osobą, która interesowała się „filozofią konfliktów” (albo inaczej to się jakoś nazywało?). Dowiedziałem się wtedy, że strona wywołująca świadomie konflikt, bez względu na to, czy to jest kłótnia rodzinna, spór sąsiedzki, konflikt zbrojny, pragnie wprowadzić drugą stronę w strefę „dyskomfortu mentalnego” (niepokój, chaos, rozdygotanie wewnętrzne, strach etc.). Dlatego strona nie dająca się doprowadzić do takiego stanu z reguły na końcu odnosi zwycięstwo!
Pokrzepiony wieloma wpisami i docierającymi do mnie informacjami o potrzebie kontynuowania „normalności”, mimo przytłaczającej nas rzeczywistości (a może właśnie dlatego!), pozwalam sobie zaproponować Państwu kolejny odcinek moich opowieści i wspomnień!
………………………………………
Myślę, że prawie każdy mieszkaniec dużego miasta, nawet ten z „dziada pradziada”, nie zna dokładnie miasta, w którym mieszka. No chyba, że wykonuje zawód taksówkarza albo… przewodnika miejskiego!
Jeżeli, jak to się kolokwialnie mówi „nie mamy interesu” (czytaj: nie mieszkamy w pobliżu, nie mamy tam rodziny albo dobrych znajomych, nie prowadzą nas tam drogi do pracy czy szkoły, albo do… marketów), to w niektóre rejony miasta możemy nie zaglądać przez wiele lat, a czasem w ogóle!
Choć nie jestem rodzonym łodzianinem, to dzięki pracy jaką wykonywałem przez kilkadziesiąt lat wydaje mi się, że nieźle poznałem Łódź. Mimo to często zdarza mi się, że przemieszczając się przez niektóre rzadko odwiedzane ulice czy osiedla, łapię się na tym, że ja tu kiedyś byłem, ale… dawno. Miasto, będąc organizmem dynamicznym, rozbudowuje się, nieustannie zmienia (nowe osiedla, remonty, modernizacje etc). Tym elementem, który pozwala mi mimo to rozpoznać pewne miejsca są oczywiście drzewa, jeżeli w wyniku tych ww. działań nie zostały usunięte. A jeśli jeszcze kiedyś były przez nas „dotykane”, to tym bardziej. Czasami są to dorodne okazy, pomniki przyrody albo i nie, ale z jakiś powodów były nam zlecone przy nich prace. Ostatnio przytrafiło mi się przejeżdżać przez Teofilów, w rejonie ul. Rojnej. Zauważyłem, że na trawniku, w szczycie wieżowca, na skrzyżowaniu z ul. S. Brynickiej rośnie grupa drzewek owocowych. „Szuflada pamięci” się otworzyła i po powrocie do domu odszukałem zdjęcia z tego miejsca, a także poszukałem w notatkach. Okazuje się, że wiosną 2001 r. dokonaliśmy przesadzenia tych drzew, z miejsca położonego kilkaset metrów dalej. Wiązało się to z budową pawilonu handlowo-usługowego. Przesadziliśmy wtedy dużo więcej drzew, ale fajnie, że i tych kilka uchowało się przez te ponad dwadzieścia lat.


Swoją drogą, że też wtedy UM Łodzi zmusił kogoś do ich przesadzenia, a nie pozwolił po prostu na wycięcie? Ot, jakieś tam drzewka owocowe!
Ponownie ciśnie mi się na usta pytanie ….Co poszło nie tak przez te lata?
A jeśli już jestem przy remanentach z 2001 roku (też wynikający z tych przejażdżek obok rzadko odwiedzanych miejsc), to pojawił się wtedy w naszym „portfolio” nowy zleceniodawca, z którym współpracowaliśmy przez wiele lat: łódzki Zakład Wodociągów i Kanalizacji. Pierwszą robotą, jaką dla nich wykonaliśmy, w listopadzie tegoż roku, była ścinka, wraz z uporządkowaniem urobku, 35 szt. drzew nad rzeką Jasień, na odcinku między Al. Politechniki a ul. Nowe Sady. Były to drzewa uschnięte albo takie, które się nadmiernie rozrosły, tworząc utrudnienia w niezakłóconym przepływie wody w rzece w trakcie ulewnych opadów i gwałtownych wezbrań.
W tej robocie najwięcej problemu było z usuwaniem powstałego urobku z tych trudno dostępnych miejsc. Po latach, kiedy miałem okazje się tam zatrzymać, zrobiłem kilka zdjęć tych samych miejsc, w których pracowaliśmy w 2001 r.
Gdy współpracowaliśmy ze ZWiK, dotyczyło to głównie prac przy drzewostanie rosnącym na ich newralgicznych obiektach jak: przepompownie, cieki rzek, czy zbiornik na Stokach. Były to prace z gatunku tych rutynowych, ale z uwagi na ich położenie wymagały sporego wysiłku z naszej strony – i to bez względu, czy były to ścinki, czy pielęgnacje.


………………………………………….
Mam z Moją Panią Redaktor Naczelną taką niepisaną umowę, że zaraz po przesłaniu kolejnego odcinka opowieści, do publikacji w Zielniku Łódzkim, otrzymuję od Niej pierwsze „gorące” uwagi na temat jego treści. Po odcinku nr 50, w którym opisałem m.in. cięcie na „grzybka” drzew w prywatnym ogrodzie, stwierdziła, że …”owszem ciekawe, ale nie lubię takich nienaturalnych form”. Wywołało to we mnie refleksję nt. jeszcze bardziej udziwnionych form zarówno tych historycznych (np. tzw. „topiary” w angielskich ogrodach, czy japońskie „bonsai”, które… same w sobie są sztuką), po te współczesne, widziane np. w holenderskich szkółkach, czy na wystawach ogrodniczych.
Jeżeli, klient sobie życzy, to … robić czy nie?
Uważam, że każda forma jest dopuszczalna, ale musi być dostosowana do miejsca, w jakim roślina się znajduje, oraz wykonywana przez profesjonalistów znających m.in. zdolność roślin do „akceptacji” takich działań. Oczywiście to nie ma nic wspólnego z naturą, a jest jedynie zaspokojeniem kolejnego ludzkiego „widzimisię” i często jakże złudnego poczucia dominacji człowieka nad naturą!



………………………………………………
Kolejny rok z historii, rok 2002, miał się okazać jednym z ciekawszych, zarówno w zakresie prac wykonywanych przez naszą firmę, ale również obfitującym w interesujące wydarzenia, w których mieliśmy okazję uczestniczyć.
Początek roku to głównie prace dla SM Chojny, na terenie której w okresie miesięcy styczeń-kwiecień wykonaliśmy pielęgnację 240 szt. drzew i 13 ścinek. Moim zdaniem jak na SM wynik imponujący, bo chciałbym przypomnieć, że jeszcze wtedy pielęgnacja drzewa nie obejmowała jedynie obcięcia dwóch czy trzech konarów czy gałęzi, ale prace w obrębie całej korony, łącznie z koniecznymi redukcjami wynikającym np. z kolizji z infrastrukturą, a także uwzględniała pewien „bufor czasowy” wynikający z rozwoju drzew!
Trwały też intensywne poszukiwania nowej lokalizacji na siedzibę naszej firmy w związku z pilną koniecznością opuszczenia jeszcze w I kw. dotychczasowej siedziby przy ul. Narutowicza. W ich efekcie w lutym 2002 r. przenieśliśmy się na ul. Gdańską 112, gdzie wynajęliśmy pomieszczenia od Biura Projektów Lasów Państwowych „Biprolas”, już wtedy sprywatyzowanego.
W stosunku do dotychczasowych lokalizacji zdecydowanie poprawił nam się komfort pobytu. Mieliśmy nie tylko wygodne pomieszczenie dla pracowników, magazyn oraz stanowisko garażowe dające możliwość np. napraw sprzętu we własnym zakresie, ale i kilka wiat pozwalających na przechowywanie naszych samochodów i sprzętu. Było też osobne pomieszczenie dla „szefów”, czyli nasze biuro. Całe to nasze gospodarstwo było zlokalizowane na końcu podwórka, dzięki czemu nie przeszkadzaliśmy innym użytkownikom tej posesji. Na samym końcu tego podwórka, czyli na naszym terenie, rosła duża, stara topola włoska, którą oczywiście zaraz oczyściliśmy z suszu i nieco skrócili, bo podobno… „pod latarnią najciemniej”. Byliśmy w samym centrum miasta. Było to i zaletą (łatwość dostępu do nas potencjalnych klientów oraz naszego poruszania się po mieście), jak i wadą (gdy np. w godzinach szczytów komunikacyjnych nasze brygady powracały z prac, a także z uwagi na „oganianie” się od niezliczonej ilości przedstawicieli różnych firmy oferujących „okazje” i „niesamowite promocje”). I do tego jeszcze przez kilka lat teren był chroniony przez firmę ochroniarską, która pilnowała jedynego wjazdu na tę posesję! Paradoksalnie, mimo rozwoju techniki (mieliśmy m.in. w telefonach komórkowych już pierwsze aparaty fotograficzne) nie mogłem odnaleźć zdjęć tych naszych pomieszczeń. Jedynie jakieś zdjęcie naszej „biurkowej korespondencji”, a zdjęcie topoli rosnącej na tym podwórku zrobiłem wiele lat po naszym wyprowadzeniu się pod inny adres! Widać nie było czasu na takie „zbyry”, jak mawiał śp. Klimuś!
Byliśmy pod tym adresem przez 10 lat, więc na ten czas temat przenosin naszej siedziby w inne miejsce przestał istnieć! Mogliśmy się skupić jedynie na zapewnianiu pracy dla naszego kilkunastoosobowego zespołu oraz na różnej innej aktywności.


Zdjęcie z czerwca 2020 r.
Coraz więcej prac zaczęliśmy wykonywać w u dwóch naszych sąsiadów tj. w ościennych miastach Pabianicach i Zgierzu, z którymi nawiązaliśmy kontakt pod koniec lat 90-tych, wykonując w tym czasie pojedyncze zlecenia. Od początku 2002 roku prac tych było coraz więcej, głównie były to zlecenia z MPGK w Zgierzu oraz ZDiZM w Pabianicach, choć nie tylko, bo również od SM czy ADM-ów. Prace były związane z pielęgnacją drzew ulicznych lub osiedlowych, ale trafiały się również ciekawsze, jak w parkach czy przy drzewach pomnikowych.
W styczniu robiliśmy w Zgierzu pielęgnację kilkunastu dużych drzew na Placu Kilińskiego, wokół pętli tramwajowej (kto jeszcze je pamięta?). Szukając zdjęć z tamtego okresu znalazłem jedynie widok tego placu z ul. Długiej (od str. zachodniej) i rosnącymi wtedy jeszcze na nim m.in. dużymi klonami srebrzystymi, lip, które rosły wzdłuż tej ulicy, oraz zdjęcie z widokiem pętli tramwajowej na tym placu. Obecnie, po przebudowie, plac jest „nowoczesny”. Zniknęły z niego prawie wszystkie duże drzewa, w to miejsce nasadzono wiele młodych drzew w ich odmianach kulistych. Pytania, jakie mi się nasuwają za każdym razem w takim przypadku to:
– Czy nowe drzewa wypełniły lukę po usuniętych drzewach?(moim zdaniem nie)
– Czy zastąpiły ich znaczący wpływ na stan środowiska w centrum miasta?(tym bardziej nie)
– Czy naprawdę wyglądają ładniej?(to oczywiście rzecz gustu… głównie decydentów).

W środku grupa dużych drzew rosnących przy pętli tramwajowej, w głębi ulicy Długiej rosnące jeszcze wtedy lipy.


Na pierwszym planie lipy, które rosły wokół placu, a które co roku były cięte w formie „na naczelnika” (niektórzy nazywają to „na szlachcica”).


Kiedy spotykam tego typu realizacje, często z wykorzystaniem tzw. funduszy unijnych, zastanawiam się, dlaczego za każdym razem ich głównymi przegranymi są stare drzewa, rosnące na tych przebudowywanych placach, ulicach czy w parkach?
Dlaczego mimo znanych i dostępnych możliwości technicznych ich ochrony, mimo wielokrotnie udokumentowanej naukowo ich ważnej roli w środowisku miejskim, nadal projektanci i decydenci, zamiast wysilić swoje zawodowe i urzędnicze umysły, lekką ręką skazują je na zagładę!!!
Ten niecny proceder, bo trudno mi to inaczej nazwać, trwa w najlepsze, i to w wielu polskich miastach. Kiedy słyszę, że gdzieś została „zrewitalizowana” jakaś miejska przestrzeń, wiem, że znajdę tam sterylne, nowocześnie zaprojektowane miejsce z wystylizowaną w szkółkach (często bardzo zagranicznych) zielenią, która będzie od teraz wymagała wielu nakładów na jej utrzymanie, jednocześnie pozbawione wszystkiego zielonego, co rosło tam wcześniej (czytaj stare, duże drzewa).
W marcu 2001 r. doszło do kuriozalnej sytuacji. Zostałem poproszony (jako rzeczoznawca) o wypowiedzenie się nt. poprawności wykonania prac przy kilkunastu drzewach, tworzących szpaler klonów srebrzystych. Znajdowały się one na terenie słynnych zgierskich zakładów chemicznych (nazwę specjalnie pomijam, aby nie być pociągniętym do odpowiedzialności za szarganie opinii, ale myślę, że znana jest mieszkańcom naszego województwa bardzo dobrze). Niestety nie zostałem wpuszczony na teren tych zakładów i pozostało mi jedynie zadowolić się widokiem zza płotu!

Jedną z ciekawszych prac w Pabianicach była pielęgnacja starodrzewu zlokalizowanego w parku położonym w centrum miasta, obok zabytkowego, renesansowego Dworu Kapituły Krakowskiej. Park ten, rozlokowany wzdłuż rzeczki Dobrzynki, zwany jest Parkiem im. J. Słowackiego. Pośród drzew rósł okazały platan, pomnik przyrody, o lekko pochylonym pniu, który wymagał wzmocnienia korony, utworzonej na bazie dwóch konarów. U ich nasady istniało pęknięcie wzdłużne (pionowe) grożące rozerwaniem pnia. Zamontowaliśmy na nim wiązanie linowe opasowe.

Z lewej widoczne dwa główne konary wzmocnione wiązaniem elastycznym oraz z prawej pęknięcie pnia.

Kiedy po wielu latach (latem 2021 r.) widziałem to drzewo, wyglądało dobrze. Zauważyłem, że poza naszym wiązaniem było na nim zamontowane dodatkowe wzmocnienie typu „cobra”. Nie było to pierwsze drzewo z tych, które kiedyś pielęgnowaliśmy, a które było poddawane ponownym pracom, w późniejszych okresach, przez inne firmy. Ważne, że o nim pamiętano!

Park natomiast zdecydowanie zmienił swoje oblicze. Został w międzyczasie poddany gruntownej rewaloryzacji. Prace na terenie Pabianic pewnie nie raz będę jeszcze wspominał, gdyż nasza współpraca z tym miastem trwała przez kilka lat.
Niemniej z przyjemnością zauważyłem podczas tego ostatniego pobytu w tym parku, że nadal rosną tam czerwonolistne wiśnie ozdobne, które posadziliśmy w 2004 r.
Pochodzą one, jak i wiele innych drzew, które w tamtych czasach sadziliśmy, ze szkółek J. Klauze. Natomiast nie ma już szpaleru okazałych topól włoskich, na których tle one rosły.




Dalsze wspomnienia z 2002 roku kojarzą mi się przede wszystkim z naszym (moim i Klimka) wyjazdem z PTChD-NOT na Światową Wystawę Ogrodniczą FLORIADA 2002 do Holandii. Tereny wystawy były zlokalizowane niedaleko Amsterdamu, w miejscowości Haarlamermeer. Ten 10-cio dniowy wyjazd był połączony ze zwiedzaniem również innych obiektów parkowych (i nie tylko parkowych) w Holandii, jak również w Niemczech oraz Szwajcarii. Był to jeden z tych wielu ciekawych wyjazdów, niezapomnianych zarówno z powodów zawodowo-poznawczych, jak i wielu ciekawych wydarzeń w jego trakcie, który z przyjemnością wspominam za każdym razem, gdy natykam się np. na zdjęcia wykonane w jego trakcie.
W późniejszych latach uczestniczyliśmy w wielu podobnych imprezach, ale ten wyjazd wspominam szczególnie, m.in. ze względu na to, że była to pierwsza tak duża impreza zagraniczna organizowana w całości przez Biuro naszego Towarzystwa w Łodzi, bez pomocy profesjonalnego biura podróży (i jak to się mówi… od A do Z). Towarzystwa, na Prezesa którego raptem rok wcześniej zostałem wybrany. Inne wcześniejsze imprezy organizowane były przez moją poprzedniczkę i Biuro ZG w Krakowie.
Ponadto po raz pierwszy miałem możliwość uczestniczyć w tak wielkiej, światowej imprezie ogrodniczej. W trakcie tego wyjazdu odwiedziliśmy również zaprzyjaźnione z Łodzią miasto Stuttgart (wspominałem o tym w jednym z wcześniejszych odcinków), a w nim m.in. historyczny i zabytkowy Park Wilhelma. W parku tym, o czym wcześniej wiedziałem, wyremontowano starą palmiarnię, do której przesadzono kilka dużych kaktusów. Ponieważ zaraz po powrocie z tego wyjazdu czekało na nas w Łodzi podobne zadanie, próbowałem się tam czegoś na ten temat dowiedzieć i zobaczyć jak oni to zrobili.
(O samej operacji przesadzania kilkunastu starych, okazałych sukulentów, w ramach przebudowy naszej łódzkiej palmiarni, więcej powspominam w jednym z następnych odcinków).
Wracając do wrażeń z FLORIADY 2002, można tam było zapoznać się – poza różnymi nowinkami technicznymi – z osiągnieciami szkółkarzy i producentów roślin, ciekawymi rozwiązaniami projektowymi, a także z zupełnie „egzotycznymi” kulturami ogrodniczymi z całego świata! Kilkaset stoisk i miejsc pokazowych przygotowane było przez wystawców pochodzących z wszystkich kontynentów, za wyjątkiem Antarktydy! Był to również „nowy” etap w moich potyczkach z fotografią. Zacząłem używać aparatu cyfrowego, ale nie był on najwyższych lotów (cena!) stąd jakość zdjęć (przede wszystkim ostrość, zwłaszcza przy powiększaniu kadrów) nie jest najlepsza.







Trudno było ochłonąć po powrocie z tej przeciekawej wyprawy na zachód Europy i przywyknąć do codzienności. Natychmiast po powrocie zajęliśmy się z Klimkiem „na poważnie” przygotowaniem do przesadzenia kaktusów ze szklarni pp. Piekacz do nowobudowanej Palmiarni w Parku Źródliska I. Prace przygotowawcze trwały już od miesiąca marca i zbliżała się finalna ich część, czyli transport i posadzenie w nowym miejscu.
Ale o tym już innym razem.
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.