W poprzednim odcinku wspominałem o miejscach w miastach, które rzadko odwiedzamy, albo w ogóle ich nie znamy, mimo, że zamieszkujemy w nich nawet kilkadziesiąt lat. Są też w naszych miastach takie miejsca, z którymi nie wiadomo co zrobić?
Za małe lub źle zlokalizowane, aby sprzedać je developerowi (np. nie ma w ich pobliżu Zabytkowych Parków czy Ogrodów Botanicznych – napisałem to specjalnie z dużej litery,
bo dotyczy to autentycznych miejsc w naszym mieście!), bądź w ich pobliżu albo wręcz pod nimi (w ziemi) znajdują się różnego rodzaju instalacje (wodne, ciepłownicze, elektryczne etc.etc.). Z tych to powodu zamieniają się w coś, co nazwałem – „miejsca z(a)gubione”.
Oczywiście mają one zawsze jakiegoś właściciela, tylko nikt się nimi od lat nie zajmuje!
Zamieniają się szybko w dzikie wysypiska i składowiska odpadów. Miejscowi (i nie tylko) szybko je namierzają i tam pozbywają się np. swoich niechcianych ”gabarytów”.
Bardzo często powraca do nich natura. Porastają roślinami, które z czasem „ukrywają” to, co tam się znalazło. Najpierw pojawiają się rośliny roczne i kilkuletnie (w tym i zioła), potem zaczynają być widoczne samosiewy krzewów (bez czarny) i drzew (brzoza, klon jesionolistny, robinia). Są to tzw. rośliny synantropijne, lubiące towarzystwo człowieka i dzięki niemu tam się zadomawiają. Rozkładające się resztki żywności czy inne odpady komunalne dostarczają im składników pokarmowych, z czasem użyźniając również podłoże, które zamieni się po latach w żyzną glebę. Tworzą się mikro „habitaty”, niewielkie nisze ekologiczne, tworzące warunki dla życia ptaków, owadów i innych żyjątek.
Przerobiłem to bardzo dokładnie, choć w dużo większej skali, kilka lat temu, gdy inwentaryzowałem pod – budzący duże kontrowersje – projekt „Zielonego Expo2024”(podobno pomysł ten nie został porzucony, tylko zmieniła się w nim data na 2029?).
Tym miejscem, które pozornie wyglądając na piękny zielony kwartał, ukrywa wiele „tajemnic”, również z historii naszego miasta, jest teren (park, zieleniec?) położony obok Centrum Kliniczno-Dydaktycznego Akademii Medycznej, między ulicami Pomorską, Konstytucyjną i Małachowskiego.
Od starszych Kolegów i Koleżanek, pracujących m.in. przy budowie Parku Baden-Powella, dowiedziałem się, że od lat 50-tych miejsce to służyło za składowisko odpadów budowlanych z powstających wtedy osiedli mieszkaniowych oraz pochodzących z remontów ulic dla całego miasta. Później służyło okolicznym ludziom za wysypisko odpadów komunalnych (stare meble, telewizory, pralki etc.), teraz (tzn., gdy wykonywaliśmy inwentaryzację) można tam znaleźć m.in. noclegowiska bezdomnych! Po ulistnieniu się porastających je roślin, nie radzę nikomu tam zaglądać, bo można, co nieco połamać ze swoich kończyn, albo po zmroku spotkać „nieciekawą” postać.
Natomiast jest ono rajem dla różnych żyjątek. Widziałem tam m.in. zające (króliki?), oraz różnorodne ptactwo! Od pewnego „penetratora” tych terenów dowiedziałem się również, że w licznych dziurach powstałych w kilkumetrowych hałdach gruzu, betonów i asfaltów mają ponoć swoje legowiska nietoperze. Nie wspominam już o różnych gatunkach roślin i grzybów, na jakie można się tam natknąć, w tym i te rzadziej spotykane. Poniżej prezentuję kilka zdjęć pokazujących, jakie „skarby” znajdują się na tym terenie, skutecznie ukryte przed wzrokiem „niewtajemniczonych” przez sukcesję różnej roślinności. Natura sama postanowiła „naprawić” to, co narozrabiał przez lata człowiek!
Kiedy spotykam takie miejsca, zarówno niewielkie (kilkanaście-kilkadziesiąt m2), czy kilkuhektarowe, marzy mi się, aby i u nas pojawiła się moda, która w wielu miastach na świecie trwa już od lat (od małych po wielkie metropolie typu Nowy Jork, Paryż, Londyn), na tzw. miejski farmy czy ogrody wspólnotowe, ogrody społeczne! Albo żeby na ich bazie oraz na bazie tego, co tam w międzyczasie wyrosło, utworzyć np. osiedlowe miejsce spotkań na wolnym powietrzu, zaopatrzone w kilka ławeczek i… kosze na śmieci.
Oczywiście wymaga to inicjatywy samych mieszkańców, ale także zrozumienia i wręcz zachęty ze strony władz miejskich, oraz samorządów wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych, poprzez stworzenie „furtek prawnych” umożliwiających ich powstawanie!
Jeżeli czytają to osoby mające moc sprawczą w naszym mieście, to niech może nie odrzucają tego pomysłu na zasadzie – „znowu coś im głupiego do głowy wpadło”– tylko niech na spokojnie to rozważą i … poznają… jak robią to (od lat) inni, aby znowu nie wymyślać przysłowiowego „prochu”! Zachęcam! Jestem przekonany, że dzięki temu nasze miasto tylko na tym zyska i oczywiście jego mieszkańcy (wyborcy!).
………………………………………………………………………………………………………..
Wracam teraz do moich wspomnień.
Wielokrotnie już nadmieniałem i sygnalizowałem, w kilku wcześniejszych odcinkach, że postanowiliśmy z Klimkiem podjąć się przesadzenia kilkudziesięcioletnich, dużych sukulentów, z kolekcji zmarłego ogrodnika i kolekcjonera Pana Lechosława Piekacza.
Kolekcja ta, odkupiona od jego spadkobierców ze środków, najpierw Towarzystwa Przyjaciół Ogrodu Botanicznego w Łodzi (żeby nie dopuścić do jej rozdrobnienia i odsprzedawania w częściach), a następnie sfinalizowana z funduszy Miasta Łodzi, miała być „zaczynem” kolekcji tych roślin w nowopowstałym pawilonie, przy przebudowywanej Palmiarni położonej w Parku Źródliska I.
Czas więc teraz opowiedzieć o tych pracach.
Naszym zadaniem, jako firmy Chirurgia Drzew, było przygotować, a następnie przewieźć i posadzić w nowym miejscu, kilkanaście największych okazów. Niektóre z nich, jak się okazało w trakcie ich wyjmowania przy użyciu dźwigu (czujnik ciężaru), miały wagę sięgająca 1,5 tony! Były to rośliny stare, mocno zakorzenione w gruncie wiekowej szklarni, zlokalizowanej przy ul. A. Książka na przedmieściach Łodzi.
Cała operacja trwała dwa miesiące. Rozpoczęliśmy przygotowywać i „pakować” rośliny 25 marca 2002 r., a ostatnie rośliny wstawiliśmy do nowego pawilonu 23 maja.
Później trwały jeszcze dalsze prace związane min. ze stabilizacją posadzonych roślin w ich nowym miejscu. Pracowało przy niej, w miarę potrzeb (ze strony tylko naszej firmy), od trzech do kilkunastu pracowników.
Była to żmudna i uciążliwa praca, i do tego nie mieliśmy żadnych wzorców. Ani w dostępnej nam literaturze nie znaleźliśmy nic na ten temat, ani werbalnie – nikt nam nie był w stanie pomóc. Posiłkując się wiedzą pracowników Ogrodu Botanicznego oraz naszym doświadczeniem z innych przesadzeń dużych drzew oraz oczywiście zawodową intuicją, nie unikając wielu, na szczęście drobnych błędów, pokonaliśmy wszelkie trudności i pułapki.
Prezentuję poniżej kilka zdjęć z tych prac. Zdjęcia te są w większości po raz pierwszy przeze mnie publikowane szerszej Publiczności.
Jednym z głównych problemów technicznych był fakt, że wszystkie przeznaczone do przesadzenia rośliny rosły bezpośrednio przy ścianach szklarni i wewnętrznych murkach, co bardzo ograniczało „podejście” do nich i powodowało wytworzenie specyficznie ukształtowanych brył korzeniowy.
Przesadzone przez nas w 2002 roku rośliny stały się podstawą kolekcji sukulentów, która po uzupełnieniu i odpowiednim zaaranżowaniu, została udostępniona wraz z otwarciem przebudowanej Palmiarni, w roku 2003.
Trudno jest, z tak ciekawej i jednostkowej operacji, wybrać wszystkie ważne momenty i właściwe zdjęcia. Starałem się pokazać te, moim zdaniem, najważniejsze.
Do dnia dzisiejszego nie jest mi wiadomym, aby w Polsce przeprowadzono na taką skalę podobne prace.
W roku 1998 miałem przyjemność zwiedzać Królewskie Ogrody KEW, a w tym min. szklarnię z kolekcją sukulentów zwaną Konserwatorium Księżnej Walii (Princess of Wales Conservatory). Pawilon ten został oddany do użytku w 1987 roku, a więc 11 lat przed moim tam pobytem. Zrobiłem w trakcie tego zwiedzania kilka zdjęć. Proponuję porównać widok znajdujących się tam roślin, z widokiem tych przez nas przesadzonych, które były „zaczynem” nowej kolekcji.
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.