Przeglądając to, co się działo w roku 2003, pod kątem interesujących prac, które mógłbym przytoczyć Szanownym Czytelnikom, chciałbym zacząć od prac w Pabianicach. Tym razem chodzi o aleję lipową, która rośnie na obecnym „Bulwarze Feliksa Kruschego” ciągnącym się wzdłuż rzeki Dobrzynki, od mostu na ul. Grobelnej. Aleja, o której chcę wspomnieć, rośnie równolegle do pierwszego tzw. „stawu na Pabiance”.
Piszę o niej nie dlatego, żeby się chwalić (a zresztą, dlaczego nie?), ale żeby pokazać różnicę w wykonywanych nasadzeniach dużych drzew w miastach, zależącą od miejsca i środowiska, w jakim są one sadzone!
W dobrym, naturalnym środowisku nie trzeba wiele robić, wystarczy rzetelna wiedza ogrodnicza, natomiast w przypadku (nazwijmy to eufemistycznie) „trudnego środowiska” jest to proces skomplikowany, kosztowny i mimo to niedający gwarancji udanego efektu końcowego, za jaki ja osobiście uważam rosnące zdrowe drzewo przynajmniej 15 lat po posadzeniu, bo dopiero wtedy zaczyna ono w pełni być efektywne dla środowiska. Zaczyna wypełniać wszystkie przypisane mu tzw. „usługi ekosystemowe”
…………………………………………..
Wczesną wiosną tegoż 2003 roku zlecono nam posadzenie kilkudziesięciu drzew gat. lipa, w formie alei, na skwerze wzdłuż rzeki. Skwer ten nie nosił jeszcze obecnej nazwy Bulwaru Kruschego. Rosło tam wtedy kilkanaście dużych starych drzew, m.in. wierzby, kilka topól włoskich oraz kilka starych lip na początku tego skweru, po dwóch stronach trawnika rozdzielającego alejki biegnące równolegle do rzeki, oraz kilka drzew w okolicach miejsca, gdzie ten skwer skręca w lewo, w stronę ul. Grota Roweckiego. Do tych starych lip należało się „dowiązać” z nowymi nasadzeniami. Trzeba było posadzić kilkadziesiąt drzew o wysokości min. 4 m. Nie pamiętam już, czy te stare rosnące tam lipy były resztką po dawnej alei, czy też zaczątkiem niedokończonego założenia. Nie sprawdzałem tego nigdy. Rosły tam również pojedyncze klony, które zostały włączone do tej alei.
Może to obecnie będzie nie do uwierzenia, ale jeszcze w tamtych latach nie było łatwo znaleźć w polskich szkółkach taki materiał (z „obcego kraju” nie chcieliśmy brać z uwagi głównie na ograniczone koszty przeznaczone na te prace) i do tego „gwarantowany”, dający pewną udatność nasadzenia.
Ale od czego są Koledzy? W tym przypadku pomógł nam (po raz kolejny) J. Klauze, pozwalając wybrać potrzebną liczbę drzew w jego szkółce, które następnie nam dostarczył na miejsce w kilku partiach!
Pierwsze drzewa posadziliśmy 05.05.2003 r., a całość alei (lipy dowożono nam w kilku partiach) skończyliśmy sadzić 16.05.2003 r.
Bardzo pomogła nam zawodowa Pabianicka Straż Pożarna, z którą mieliśmy wtedy „niezłe układy”! Dostarczyła nam na miejsce sadzenia duże ilości wody do podlewania drzew. I to kilka razy! Obecnie, głównie z uwagi na obowiązujące przepisy, chyba nie do zrealizowania taka współpraca?
Wnikliwy obserwator powyższych zdjęć zauważył z pewnością, że przy posadzonych drzewach nie ma „opalikowania”. Tak, to prawda nie zastosowaliśmy do tych drzew żadnych umocowań, bo… nie było takiej potrzeby. Bryły korzeniowe nie były też „stabilizowane” metodą ukrytych w ziemi pasów czy lin kotwiących.
Wystarczyło do osiągniecia dobrego efektu nasadzeń: zdrowy, dobrze ukształtowany materiał roślinny, mocne osadzenie brył korzeniowych w dobrej jakości oraz stabilnym gruncie i solidne, kilkukrotne ich podlanie!!!
Ale najważniejszym było to, że sadziliśmy te drzewa w dobrym podłożu, w dobrej jakości glebie o głębokim zaleganiu (rzeka w pobliżu), a nie w sztucznych podłożach, luźnych substratach, bądź „betonowych trumienkach”, jak to się obecnie czyni w miastach.
Efekty naszych prac można zobaczyć odwiedzając to miejsce, ale ponieważ przez kilka pierwszych lat obserwowaliśmy ich rozwój (gwarancja!), mam wiele zdjęć z tych pierwszych lat po posadzeniu, z których kilka poniżej prezentuję. W pierwszych dwóch-trzech latach zdarzyły się pojedyncze zdarzenia wandalizmu (złamania młodych drzewek) – później, w miarę rozwoju drzew, już tego nie stwierdziliśmy, choć przyznam, że po zakończeniu naszej „obowiązkowej” opieki nad tymi drzewami i zaprzestaniu naszej współpracy jako firma z miastem, rzadziej bywałem akurat w tym miejscu Pabianic.
Kiedy w 2011 roku oglądałem aleję, zauważyłem, że na jej początku przy ulicy Grobelnej pojawił się kamień z tablicą informującą, że jest to „Bulwar Feliksa Kruschego”.
W tzw. międzyczasie, w roku 2008, Rajcy Miejscy Pabianic nadali temu miejscu imię pabianickiego przemysłowca, właściciela fabryki wyrobów bawełnianych.
Odwiedzając, m.in. na potrzeby tych opowieści, na początku kwietnia to miejsce zauważyłem, że na końcu tej alei, nad rzeką Dobrzynką, utworzył się naturalny „most”. Powstał on w wyniku wykrotu potężnej topoli, rosnącej na drugim brzegu rzeki Dobrzynki. Domyślam się, że z uwagi na trudność miejsca i wielkość pni i konarów powalonego drzewa ograniczono uporządkowanie miejsca jedynie do obcięcia gałęzi i mniejszych konarów, a części drzewa pozostawione w terenie utworzyły ów most, dający możliwość przemieszczania się na drugą stronę rzeki zarówno zwierzętom, jak i odważniejszym (?) ludziom.
W jednym z wcześniejszych odcinków pisałem, że w naszej firmie zajmowaliśmy się praktycznie jedynie wszystkim tym, co wiązało się z drzewami, ale oczywiście zdarzały się odstępstwa od tej zasady. Sporadycznie, ale jednak przyjmowaliśmy czasami i inne prace ogrodnicze (Klimek był przecież wykwalifikowanym ogrodnikiem!). Tak było i w przypadku prac w Pabianicach. Kiedy podpisywaliśmy umowę na kilkuletnią współpracę z tym miastem, w tzw. „pakiecie” było również obsadzanie i utrzymanie kwietnych gazonów rozstawionych wtedy wzdłuż ul. Zamkowej, na odcinku od Starego Rynku do ul. Traugutta.
Nie była to jednak nasza „ulubiona” część działalności, stąd na początku ze strony osób nas nadzorujących były zastrzeżenia, że gazony nie są „efektowne”, że rośliny, co prawda ładne i zdrowe, ale takie „jakieś rzadkie”? Dopóki się tym nie zajmowałem, nie wiedziałem, że te gazony były świetnym punktem „zaopatrywania się” dla przechodzących obok nich ludzi! Zaraz po ich posadzeniu „znikało” wiele z nich i nawet bliskość straży miejskiej nie była przeszkodą dla „kolekcjonerów”. A my musieliśmy to uzupełniać!
Jednak po „lekcjach”, jakich nam udzielił zaprzyjaźniony „ogrodnik hodowca”, po pewnym czasie z obsadzanych przez nas gazonów kwiaty się wręcz „wylewały”!
Mimo tych „zdobytych doświadczeń” i mimo tego, że zatrudnialiśmy tam bardzo wykwalifikowanego pracownika, to kiedy skończył się nasz kontrakt na te prace, głęboko z Klimkiem odetchnęliśmy! Na drzewach było trudniej, ale… konkretniej!
Jeszcze nie raz zdarzało się, że „schodziliśmy na ziemię”, ale były to cały czas prace rzadko wykonywane, o niektórych będę starał się jeszcze opowiedzieć?
…………………………………………..
Mało ostatnio wspominałem o innych wydarzeniach i działaniach niezwiązanych z wykonywaniem naszych prac, ale mających niewątpliwy wpływ na funkcjonowanie firmy i jej „rangę” oraz postrzeganie w branży. A działo się, zwłaszcza w I połowie 2003 r., sporo!
W marcu zebrała się w siedzibie Wytwórni Filmów Oświatowych i Programów Edukacyjnych w Łodzi Rada Programowa Festiwalu Filmów Przyrodniczych im. Wł. Puchalskiego. W jej trakcie zgłosiłem pomysł na zorganizowanie, tzw. „kwiatowego corso”. Pomysł się spodobał m.in. ówczesnemu Dyrektorowi Wytwórni śp. Andrzejowi Traczykowskiemu i zyskał również aprobatę wśród „zainteresowanych”, czyli młodzieży szkolnej.
W efekcie w piątek 6 czerwca 2003 r., w czasie X Międzynarodowego Festiwalu Filmów Przyrodniczych, doszło do przejazdu (przemarszu) „corso” ulicą Piotrkowską, w którym poprzebierana młodzież, w otoczeniu przybranych kwiatami różnych pojazdów i w takt muzyki, zaprezentowała się mieszkańcom Łodzi! Imprezie towarzyszyła również wystawa kwiatów zorganizowana przez łódzkich ogrodników.
Sam przemarsz rozpoczął się odsłonięciem gwiazdy, poświęconej Włodzimierzowi Puchalskiemu, w Alei Gwiazd na ul. Piotrkowskiej. Dzięki Przyjaciołom z WFO mogę zaprezentować kilka zdjęć odnalezionych w archiwum wytwórni!
Muszę tutaj mocno podkreślić, że w historii Festiwalu, w każdym z jego odsłon, do momentu pandemii, udział młodzieży ze szkół i to nie tylko łódzkich, a w pewnych odsłonach nawet młodzieży z zagranicy, był ważnym jego elementem i w znaczny sposób ubogacał i ubarwiał tę imprezę.
Od pewnego czasu starałem się również się przekazywać swoje coraz większe doświadczenia innym. W kwietniu przeprowadziłem w Kaliszu szkolenie nt. Cięcia drzew ozdobnych, a także, nie ukrywam, że z wielką przyjemnością, wygłosiłem odczyt w Pałacu Herbsta dla Towarzystwa Przyjaciół nad Zabytkami w Łodzi nt. Ratowania starych drzew.
Sami też nie zapominaliśmy o poszerzaniu naszej wiedzy, uczestnicząc m.in. w jednej z pierwszych konferencji poświęconej „Roli grzybów mikoryzowych”.
Z innych zdarzeń, mających niewątpliwie wpływ na funkcjonowanie naszej firmy, wspomnę wydarzenie, jakie miało miejsce w maju.
Kupiliśmy do firmy nowy samochód dostawczy rodzimej produkcji m-ki LUBLIN, z 5-cio osobową kabiną, prosto z fabryki! Od pewnego czasu myśleliśmy z Klimkiem, aby zamontować w jednym z naszych samochodów podnośnik hydrauliczny skrzyni, który ułatwi i znacząco przyśpieszy rozładunki.
Przy okazji zakupu nowego samochodu postanowiliśmy ten pomysł w końcu zrealizować. Samochód oddaliśmy do specjalistycznego (poleconego nam!) warsztatu w jednej z podłódzkich miejscowości. W kilka dni później otrzymaliśmy wiadomość, że nasz nowiuteńki LUBLIN został…skradziony!
Oczywiście właściciel tego warsztatu zrekompensował nam finansową stratę (w oparciu o ugody prawnicze), co prawda na raty, ale za to regularnie, natomiast my (zniechęceni tym wydarzeniem) porzuciliśmy nasz pomysł!
Co ciekawe, policja, której kradzież została zgłoszona, nigdy nie wpadła na trop tego naszego pojazdu, mimo że był nowiutki i miał on karoserię w rzadko spotykanym, białym kolorze.
Widać został błyskawicznie przemalowany (?)…
Z ciekawszych sytuacji i miejsc mogę jeszcze wspomnieć rezerwat “Kamienne Kręgi”, położony w sosnowych lasach niedaleko Koszalina, w m. Grzybnica. Miałem okazję tam być kolejny raz właśnie wiosną 2003 r. Poproszono, abym zobaczył, czy nie trzeba tam wykonać przed sezonem turystycznym jakichś prac z naszego zakresu działania. Niczego takiego nie stwierdziłem, a jeżeli już, to były to ewentualnie prace z zakresu leśnictwa, ale moim zdaniem w tamtym czasie teren był dobrze utrzymany.
Miejsce to jest dużą atrakcją, zwłaszcza dla poszukiwaczy zamierzchłej przeszłości i trochę „nieziemskich” doznań. Powstanie tych kręgów datowane jest na I-III w. oraz przypisywane Gotom.
Zachęcam do zboczenia z głównej drogi w leśny dukt, celem ich obejrzenia, np. w trakcie wakacyjnych wyjazdów w tamte okolice!
Tekst: Marek Kubacki
Zdjęcia: Marek Kubacki (jeśli nie podpisano inaczej)
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.