II połowa 2003 roku upłynęła w firmie na kolejnych okresowych pracach w łódzkich parkach: parku Staszica, parku Piłsudskiego czy parku Źródliska I.
Prace w Pabianicach przeniosły się do parku Wolności, a w Koszalinie pracowaliśmy przez dłuższy czas na Cmentarzu Komunalnym.
Były to w zdecydowanej większości prace związane z pielęgnacją starodrzewia i to głównie skoncentrowane w koronach drzew. Sporadycznie, na tych najcenniejszych, pomnikowych drzewach, trafiały się zabiegi związane z zabezpieczaniem ubytków czy wykonywaniem wzmocnień.
Zaczęliśmy powoli zauważać, że coraz mniej zleceń obejmuje tego typu zabiegi przy drzewach, za to coraz więcej zapytań ofertowych związanych było z pracami przy drogach poza miastami. Coraz więcej pojawiało się również zleceń na przesadzanie drzew pod nowe inwestycje, głównie żeby odłożyć w czasie, obowiązujące jeszcze wtedy, opłaty za usuwanie drzew! Jako to się ładnie mówi, czuć już było „zmiany w powietrzu”, tylko nie można było określić jednoznacznie, w jakim kierunku one pójdą?
Uważny obserwator sceny politycznej zauważał, że powstawał powoli oficjalny „zawodowy lobbing”, dotychczas zjawisko niewystępujące u nas, a jeśli to w tzw. „podziemiu gospodarczym”. Lobbing, który – jak pokazały kolejne lata – doprowadził m.in. do „zepsucia prawa”, w tym najbardziej, moim zdaniem, prawa dotyczącego naszego środowiska naturalnego!
W ramach prac w parku Źródliska I było m.in. zabezpieczenie ubytków na pniach kilku dębów szypułkowych, rosnących w centralnej części tego parku. Część z nich to pomniki przyrody. Zresztą park ten w całości, jako zabytkowy, jest objęty ochroną konserwatorską. Był to już czas, że te „rutynowe”, choć coraz rzadziej wykonywane prace (co mogę stwierdzić przez pryzmat minionego czasu), nie stanowiły już obiektu mojego wielkiego zainteresowania, abym za każdym razem wykonywał ich dokumentację fotograficzną, dlatego brak mi zdjęć z tamtego okresu.
Kiedy ostatnio, w miesiącu marcu br., spacerowałem po tym parku, postanowiłem obejrzeć efekty tych zabiegów, prawie po 20 latach od ich wykonania, na jednym z drzew – dębie, rosnącym samotnie na środku centralnego trawnika.
Dodatkowe, mocne potraktowanie „z buta”, tego drewna wewnątrz ubytku, wywołało jedynie głuchy odgłos trwałego, twardego drewna! Nie ukrywam, że byłem zadowolony z tych oględzin, bo po raz kolejny przekonałem się, że to, co onegdaj robiliśmy, a co było tak wielokrotnie krytykowane przez „specjalistów”, miało sens!
We wrześniu miało miejsce kilka bardzo ważnych wydarzeń, w których uczestniczyliśmy. W dniu 12 września 2003 roku odbyło się uroczyste otwarcie Palmiarni po jej kilkuletnim remoncie. Odbyło się ono w obecności władz miejskich i zaproszonych gości.
Od tego momentu mieliśmy najnowocześniejszy obiekt tego typu w Polsce!
Na osobach, które miały przed oczami jeszcze starą palmiarnię, ta nowa robiła szczególnie wielkie wrażenie. Ponieważ i nasza firma miała udział w tych pracach (przesadzanie starych sukulentów), stąd część wygłaszanych komplementów była miła i dla nas!
Uroczystość otwarcia tego nowego obiektu wpisała się w Jubileusz XXX- lecia Ogrodu Botanicznego w Łodzi, który miał miejsce w dniu 16 września i odbywał się oczywiście na obiektach Jubilata. Zaproszeni goście mieli możliwość wysłuchać ciekawych wystąpień oraz zwiedzić Ogród oprowadzani przez Gospodarzy, a w zasadzie to głównie Gospodynie tego miejsca!
Jeszcze dobrze nie przebrzmiały uroczyste słowa pod adresem Jubilata, a my już w kolejnych dniach, od 17 do 20 września, wraz z Koleżeństwem z PTChD-NOT, uczestniczyliśmy w ciekawym wyjeździe wpisującym się w międzynarodową, polsko-niemiecką, imprezę „Ogród Europejski 2003” zorganizowaną przez miasta partnerskie Słubice oraz Frankfurt nad Odrą.
Po przekroczeniu mostu na Odrze, na terenie Frankfurtu, na wysepce, do której wchodziło się specjalnym mostkiem, czekał na nas m.in. „palmowy gaj”! Palmy zostały z okazji tego festiwalu sprowadzone (podarowane) z francuskiej Nicei. Niestety, jak można było przypuszczać, nie był to trwały element tego środowiska i nie przetrwał imprezy.
Ale atrakcja i owszem była… Można było przecież zobaczyć dorodne okazy rosnących palm nie wyjeżdżając daleko, np. nad Morze Śródziemne!
W ramach tego wyjazdu mieliśmy również okazję spędzić cały dzień w pięknym miejscu, w Parku Mużakowskim (Park von Muskau). Jego obecny wygląd jest efektem wspólnych działań konserwatorskich, po polskiej i niemieckiej stronie granicznej rzeki Nysy Łużyckiej, bo tam na kilkuset hektarach ten park się rozciąga.
To XIX wieczne założenie jest dziełem Księcia Hermanna Ludwiga Heinricha von Pücler-Muskau, łącząc obecniepolską Łęknicę i niemieckie Muskau (łużycki Mużaków).
Po polskiej stronie (znacznie większej powierzchniowo, w stylu krajobrazowym) znajduje się m.in. kilka kamiennych romantycznych budowli, wiele pomnikowych drzew oraz – na skarpie nadrzecznej – pomnik założyciela, a po stronie niemieckiej (mniejszej, bardziej „stylowo uporządkowanej”) część z dawnym pałacem założyciela i otaczającymi go ogrodami, bogatymi w różnorodne rzadkie rośliny, w tym m.in. stare okazy cypryśników błotnych, z licznymi, charakterystycznymi dla tego gatunku, korzeniami oddechowymi (powietrznymi), tzw. pneumatoforami.
Jednak największe wrażenie robił ten oto okaz – kasztanowiec drobnokwiatowy (Aesculus parviflora)! Jest to rzadko spotykany gatunek, toteż gdy odnalazłem to zdjęcie sprzed wielu lat, nie będąc pewnym, co ono przedstawia, konsultowałem oznaczenie tej rośliny z niezawodną znawczynią i „kronikarką” z naszego Towarzystwa, A. Kurek, uczestniczką tamtej wyprawy do Mużakowa!
W kilkanaście miesięcy po naszej wizycie, w dniu 02 lipca 2004 r. Park Mużakowski został wpisany na „ Listę światowego dziedzictwa UNESCO”.
Obecnie można korzystać z dwóch parkowych przepraw nad rzeką Nysą Łużycką, tzw. „podwójnego mostku” oraz „mostu angielskiego”, co znacznie ułatwia poruszanie się po terenie tego rozległego założenia. W trakcie naszego pobytu takich możliwości jeszcze nie było.
I na tym mogę właściwie zakończyć część wspomnieniową z kolejnego, 2003 roku, już 18-go w historii istnienia naszej firmy.
A rok 2004 od początku zapowiadał się bardzo ciekawie, przyniósł również, jak się później okazało, duże zmiany m.in. w zarządzaniu zielenią w naszym mieście! Ale po kolei…
W dniu 14 stycznia w Skierniewicach, w Hotelu Polonia, zorganizowano szkolenie mające na celu zaprezentowanie metody zwalczania szrotówka kasztanowcowiaczka przy pomocy iniekcji do pni drzew. Prezentującym tą metodę i szkolącym był prof. dr hab. Gabriel Łabanowski z Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach, który tę metodę opracował, a współorganizatorem była firma chemiczna, producent żelu do iniekcji. Uczestniczyło w tym szkoleniu kilkadziesiąt osób z całej Polski, wśród nich piszący te słowa.
…Mniej wtajemniczonym przypomnę, że ten niewielki motylek, szkodnik niszczący nasze piękne kasztanowce białe, pojawił się w Europie na masową skalę w 1984 roku w Macedonii nad Jeziorem Ochrydzkim. Stąd, gdy w 1986 roku został przez naukowców opisany i nazwany, w jego gatunkowej nazwie łacińskiej znalazło się odniesienie do miejsca jego pierwszego pojawu – C. ohridella. W Polsce został po raz pierwszy zaobserwowany w 1998 roku…
Ponieważ wymogiem do ew. stosowania w praktyce tej metody było posiadanie uprawnień do stosowania środków chemicznych w uprawach, idąc „za ciosem” jeszcze w tym samym miesiącu, styczniu 2004 r., wraz z jednym z naszych pracowników, odbyłem takowe szkolenie w ośrodku szkoleniowym w Zgierzu. Dzięki temu mogłem już od miesiąca marca zacząć wykonywanie szczepień kasztanowców w różnych miejscach w Łodzi i okolicy.
Przystępując do tego projektu nie przypuszczałem, że rozpoczyna się wielka batalia, nie tylko ze zwalczaniem tego szkodnika w Polsce, ale również „brutalna” batalia przeciwników tej metody, którzy nie czekając na jej skutki, od razu stwierdzili jej szkodliwość dla drzew! Nawet dość szybko wprowadzone jej modyfikacje nie zmieniły tego głoszonego przez niektóre „naukowe autorytety” poglądu. Na jednej z konferencji, która miała miejsce w szacownych murach UŁ, jeden z zaproszonych ważnych gości ze stolicy wręcz groził, że ci, co wykonują iniekcję kasztanowców powinni być ścigani przez prawo za „zabijanie drzew”!
Chyba już o tym wspominałem, ale bardzo mi to utkwiło w pamięci. Był to kolejny raz, gdy zwątpiłem w autorytety, co pozostało mi do dzisiaj.
Szanuję naukę, korzystam z jej osiągnięć, ale abym uznał kogoś za autorytet w jakiejś dziedzinie, nie wystarcza mi sam tytuł przed nazwiskiem.
Te bardzo „proekologiczne”, a moim zdaniem … demagogiczne opinie, doprowadziły w naszym kraju do wycofania się zarówno twórcy metody jak i producenta z „pola bitwy” o kasztanowce.
Ponieważ już wielokrotnie wspominałem tę historię oraz dosyć szczegółowo opisałem swoje doświadczenia i moje opinie, oparte o przeprowadzenie tysięcy iniekcji drzew, nie będę już kolejny raz do tego wracać. Zainteresowanych odsyłam do kilku wcześniejszych odcinków moich opowieści, w Zielniku Łódzkim. Dla tych, co pierwszy razsię z tym tematem spotykają przypominam na poniższym zdjęciu „narzędzia zbrodni”.
A efekty stosowania aktualnie „dopuszczalnych” metod zwalczania tego szkodnika, zainteresowani będą mogli zauważyć już niedługo, pod koniec czerwca, kiedy pojawią się pierwsze objawy m.in. przedwczesnego zasychania i zrzucania liści przez kasztanowce.
W miesiącu lutym, w Łącku koło Płocka (tam gdzie stadnina koni), miała miejsce kolejna ciekawa konferencja szkoleniowa zorganizowana przez PTChD, autorski projekt Kol. Zbigniewa Chachulskiego, wielokrotnie później (i obecnie) powielany przez innych organizatorów pt. „Rozpoznawanie drzew w stanie bezlistnym”!
Na drugi dzień uczestnicy mieli możliwość sprawdzenia wiedzy zdobytej na wykładach w terenie. Miejscem tym były m.in. parki skarpy nadwiślańskiej w Płocku. Poza urokliwymi krajobrazami (i ciekawymi drzewami oczywiście) można też było zobaczyć objawy ludzkiej… no właśnie? Czego?
Na jednym z ładnych dębów rosnących w pobliżu płockiej katedry , który nie tylko moim zdaniem nie wymagał żadnych wzmocnień, ktoś w „dobroci swej” zamontował kilka wiązań typu „cobra” wchodzących wtedy na nasz rynek. Chyba tylko dlatego, żeby pokazać, że wie gdzie je można zakupić! Bo nie miały one żadnego technicznego uzasadnienia, mogły natomiast zaszkodzić temu drzewu.
Z innych ciekawych prac wykonywanych w I połowie 2004 roku wspomnę Śmiłów koło Sandomierza. Znajduje się tam zabytkowe założenia dworsko-parkowe będące od lat w prywatnych rękach. Obecnie mieści się tam również chyba jakieś muzeum (prywatne?).
Klimek z ekipą spędził tam na przełomie maja i czerwca, prawie dwa tygodnie. Wykonali tam prace pielęgnacyjne przy kilkudziesięciu starych drzewach. Brak mi niestety dokumentacji fotograficznej z tego miejsca, ponieważ mój Przyjaciel „nie miał głowy na takie zbyry jak robienie zdjęć!”. Dlaczego więc o tym wspominam? Bo odzyskiwanie wynagrodzenia trwało wielokrotnie dłużej niż nasze prace i wymagało od nas wielkiej cierpliwości! Był to jeden z tych przykładów, gdzie nie zawsze „zasobność” człowieka idzie w parze z „klasą”!
W połowie m-ca czerwca natomiast wraz z brygadą trafiłem do przysiółka koło Sianowa w celu wykonania prac pielęgnacyjnych przy kasztanowcu. Kiedy tam dotarliśmy, okazało się, że mamy do czynienia z jednym z największych drzew tego gatunku w Polsce i jednocześnie do tego czasu w ogóle nieopisanym w literaturze! Ponieważ już o nim pisałem we wcześniejszych odcinkach, to pozwolę sobie jedynie wspomnieć, że wykonaliśmy wtedy wiązania elastyczne w koronie oraz cięcie pielęgnacyjne. Zamieszczam jednocześnie ostatnie zdjęcie tego drzewa, jaki mam w swoim archiwum. Mam jednocześnie nadzieję, że to wspaniałe drzewo nadal pięknie rośnie w dobrej kondycji!
„Miłośników” jadących w tamte strony np. na urlop, zachęcam do jego odnalezienia, bo naprawdę warto!
Kończące się I półrocze 2004 roku przyniosło informację, o której co prawda przebąkiwano, ale osobiście myślałem, że jednak jest to jedynie, używając współczesnego języka, tzw. ”fakenews”!
Z dniem 30 czerwca 2004 roku zakończyła pracę w UMŁ na stanowisku Ogrodnika Miasta w randze Z-cy Dyrektora Wydziału (przypomnę – pierwszego po wojnie powołanego w Polsce!) Dr Grażyna Ojrzyńska!
Pełniła tę funkcję przez 14 lat, od września 1990 roku. Podobno nie ma ludzi niezastąpionych, ale… ja wiem swoje, a z perspektywy lat twierdzę z wielkim przekonaniem, że tamten czas był… złotym okresem łódzkiej zieleni! Mam nadzieję, że tak jak niedawno dzięki inicjatywie Społecznych Opiekunów Drzew przypomniane zostały zasługi Stefana Rogowicza (patrz „Społeczny Rok Stefana Rogowicza” w 2021 roku), tak znajdzie się ktoś, kto opisze zasługi Grażyny (mam zaszczyt być z nią na TY) i dokonania pracowników UMŁ pod jej kierownictwem w tym okresie!
Pozostaje mieć nadzieję, że pośród młodego pokolenia pojawi się w końcu osoba z pasją, która często wbrew partyjnym układom, mimo braku „woli politycznej” zauważy, że miejska zieleń jest zdecydowanie ważniejsza dla jakości życia mieszkańców niż nawet najefektowniejsza… „industria”! I że nawet Książę J. Radziwiłł otaczał się „wielopokoleniową armią” ogrodników, bo w tej dziedzinie nie nowoczesna technika decyduje o efektach pracy (a przynajmniej nie tylko), ale również (a może nawet bardziej?) doświadczenie i… historia prac. I że dobrej, trwałej zieleni miejskiej, w pełni pełniącej swoją funkcję usługową wobec mieszkańców nie osiągnie się stosując jedynie „technologiczne nowinki”, „topowe” projekty, czy rozwiązania „pod kolejne wybory”!
I że w tej dziedzinie efekty przychodzą po latach, dlatego potrzebna jest również konsekwencja i cierpliwość!
Chciałbym na koniec zaprosić wszystkich miłośników poszukiwania ciekawostek przyrodniczych, do tzw. ogródka dydaktycznego przy naszej Palmiarni w Parku Źródliska I.
Zakwitła właśnie dawidia chińska zwana „drzewem chusteczkowym”. W tym roku wyjątkowo obficie obrzuciła się kuleczkowatymi kwiatami na pięknych białych podsadkach.
Zróbcie to Państwo szybko, bo nie jest to niestety widok trwający długo!
Tekst: Marek Kubacki
Zdjęcia: Marek Kubacki (jeśli nie podpisano inaczej)
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.