Szukając tematu, do kolejnego odcinka moich opowieści, zawsze się zastanawiam, czy to, co chcę w nim przekazać, znajdzie zainteresowanie wśród moich Szanownych Czytelników? Ponieważ nie mam żadnego podglądu na ich „czytelnictwo” (jest to świadome działanie z mojej strony, tylko Pani Redaktor Naczelna sporadycznie mi coś na ten temat przekaże), o reakcjach dowiaduję się dzięki przypadkowym rozmowom oraz sporadycznie, dzięki otrzymaniu jakiegoś listu na mojego prywatnego maila. I jak to zwykle w życiu bywa, czasami jestem zaskoczony różnicą oceny „atrakcyjności” przez czytających, a moją własną oceną!
Wspominałem już, że znajdywanie w moim archiwum ciekawych, nietypowych prac przy drzewach jest coraz trudniejsze. Praktycznie wszystkie te najbardziej „spektakularne” już zdążyłem w tych 60 odcinkach opisać. Pozostaje mi sięgać teraz do innych przykładów z mojej pracy i zasobów mojego doświadczenia, stąd zacząłem już w poprzednim odcinku sięgać do doświadczeń „doradczo-eksperckich”. Poniżej ich kontynuacja, ale …nie tylko.
+++++++++++
Niewątpliwym walorem mojej pracy przy drzewach była, i jest nadal, możliwość zobaczenia ciekawych, często mało znanych miejsc, a przede wszystkim poznawania nowych ludzi i niejako przy okazji wysłuchania czasami różnych historii, również tych „zielonych”.
Gdy interesujące mnie drzewa rosną na terenach prywatnych, to staram się nie naruszać „świętego prawa własności” bez zgody ich właścicieli. Jeśli takowego nie mam, ograniczam się z reguły do oględzin z zewnątrz (…no chyba, że czasami, gdy psy nie atakują…).
Zauważyłem jednak, że słowa dendrolog czy chirurg drzew, są dobrym kluczem otwierającym mi te miejsca, nawet gdy przybywam tam prywatnie.
Doświadczyłem tego ostatnio w czasie moich wakacyjnych, pomorskich peregrynacji.
Miało to miejsce w Jacinkach, wsi w gminie Polanów, woj. zachodniopomorskie.
Przy okazji przyznam się Państwu do pewnego błędu, jaki popełniłem, gdy opisywałem już w jednym z odcinków to miejsce. Było to wiosną 2021 r. w czasie wczesnego kwitnienia jabłoni, wydawało mi się, że bardzo stare drzewo, które wpadło mi w oko, a rosnące w pobliżu tych jabłoni, to również jabłoń (odsyłam do odc. nr 42) . No cóż, …„nikt nie jest doskonały”… (to klasyczna kwestia kończąca jeden z moich ulubionych amerykańskich filmów)!
Na swoje usprawiedliwienie podam, że to drzewo jest bardzo stare, z mocno zdeformowanym pniem, a w tamtym momencie jeszcze prawie bezlistne. No i pośpiech, bo byłem przejazdem.
W lipcu 2022 r. postanowiłem ponownie odwiedzić to miejsce (przypomnę, że Jacinki to wieś graniczna „pomnikowej alei bukowej”, zwanej przez nas też aleją „polanowską”, leżąca na drodze z Koszalina do Bytowa). Wielokrotnie o tej alei pisałem w swoich opowieściach. Tym razem jednak pojechałem tam z zamiarem dokładniejszego obejrzenia tego drzewa (jeśli jeszcze będzie?).
Na szczęście było, było pięknie ulistnione i okazało się starą…czereśnią!
Miałem również szczęście, że zastałem właściciela tej posesji Pana Władysława, który nie tylko, że pozwolił mi obejrzeć dokładnie drzewo, ale zaprosił również na kawę i świeże ciasto oraz pokazał swój ogród, który po śmierci teścia od lat uprawia.
Jak cała miejscowość, tak i ta posesja i rosnące na niej niektóre drzewa pamiętają jeszcze poprzednich, niemieckich właścicieli. Powołując się na teścia (który zamieszkał w tym miejscu w 1946 roku) powiedział, że interesująca mnie czereśnia musi mieć dobrze ponad 100 lat! Powiedział też, że corocznie owocuje i ma bardzo smaczne i słodkie owoce, które musi bardzo chronić przed ptakami, okrywając ją na ten czas siatką. Kiedy któregoś razu zapomniał tego zrobić, po powrocie do domu zauważył stado szpaków, które na jego widok się zerwało, nie pozostawiając na drzewie ani jednego dojrzałego owocu!
Pokazał mi jeszcze jedno drzewo owocowe w swoim ogrodzie, pochodzące sprzed II wojny, tym razem naprawdę była to jabłoń! Pośród młodszych drzew (choć również kilkudziesięcioletnich, ale już powojennych) wyglądała nadal imponująco! Nie znał jej odmiany, ale twierdził, że owoce nadają się jedynie na przetwory.
Właściciel posesji, emerytowany kierowca PKS, pokazał mi jeszcze swoją ogrodową ciekawostkę! Kwitnące drzewko grejpfrutowe.
Opowiedział mi przy tym jego historię, z tych być może nie do końca prawdziwych, ale takich, jakie bardzo lubię słuchać! Zawierają, bowiem pewien ładunek emocji i uczuć osoby opowiadającej, no i tworzą określony „klimat”…
„Kilkanaście lat temu wsadziłem do doniczek dwie pestki ze zjedzonego owocu grejpfruta. Z obu wyrosły zimozielone roślinki. Jedna z nich rosła szybciej i „na oko” była zdrowsza. Po pewnym czasie obie zaczęły kwitnąć.
Podczas wizyty jednego z moich kolegów podarowałem mu tę mniejszą roślinę. Moje drzewko rośnie mocno do góry i na boki, tak że corocznie muszę je obcinać, żeby mieściło się w kącie niewielkiego pokoju, gdzie przetrzymuję je, za wyjątkiem okresu letniego (od połowy maja do początku września), kiedy to wystawiam w donicy na przydomowy taras.
– Ale od momentu, kiedy to drugie oddałem koledze moje przestało kwitnąć!
Wystawione na taras często się przewracało przy silnych wiatrach, więc w tym roku postanowiłem je wkopać w donicy do ziemi (po obcięciu ma ponad 2 m wys.) i …zakwitło ponownie!
– A tamto drugie?
– Eee… kolega je zmarnował!”
Przy pożegnaniu, usłyszałem serdecznie zaproszenie, abym za każdym razem, gdy będę w pobliżu, Go odwiedzał!
++++++++++++++
Kontynuując rozpoczęte w poprzednim odcinku opisywanie „przypadków z życia rzeczoznawcy”, przytoczę kilka kolejnych.
Ponieważ rozpocząłem ten odcinek od wspomnień z Pomorza, więc pierwszy z nich będzie pochodził z Koszalina. Żaden tam skomplikowany przypadek, tyle, że … najpierw wystąpiłem w nim, jako rzeczoznawca, który opracował opinię dendrologiczną, a następnie jako wykonawca prac, tzn. właściciel firmy wykonującej, gdyż prace wykonali nasi pracownicy.
Pod koniec 2010 roku Koszalińska SM zwróciła się do mnie, abym obejrzał okazałą, trzypniową topolę, rosnącą przy ul. Moniuszki w Koszalinie, na zieleńcu pomiędzy należącymi do niej blokami mieszkaniowymi, w bezpośredniej bliskości z ulicą. Obawiali się o jej stan, czy nie ulegnie rozłamaniu przy silnych wiatrach, i czy aby nie należy jej „prewencyjnie” usunąć?
W swoim opracowaniu zaleciłem zabiegi polegające na ograniczeniu jej korony (a w zasadzie korony trzech drzew) oraz dodatkowo wzmocnienie jej statyki poprzez montaż trójkątnego wiązania elastycznego.
Po kilku miesiącach, w marcu 2011 roku, podczas pobytu w Koszalinie naszej brygady wykonującej prace na zlecenia z UM, otrzymaliśmy zlecenie z tej Spółdzielni na wykonanie określonych w mojej opinii prac. Praca, można powiedzieć, rutynowa, więc po jej wykonaniu już się temu drzewu nie przyglądałem specjalnie. Czasami przejeżdżając w pobliżu jedynie „rzucałem okiem”. Będąc w tym roku w Koszalinie zatrzymałem się przy nim i stwierdziłem, że nadal jest OK! Zrobiłem kilka zdjęć, a po powrocie sięgnąłem do zdjęć archiwalnych, z czasu wykonywania tych prac.
Dodam jeszcze, że aktualne obwody pni tej topoli (z sierpnia 2022 r.) wynoszą – 270/269/225 cm, a jej wysokość ok. 16 m.
Nic wielkiego, a cieszy… I to z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy, że jako rzeczoznawca dendrolog właściwie oceniłem stan drzewa, jego rokowania na przyszłość oraz właściwie dobrałem zabiegi do wykonania, a drugi, że jako wykonawca dobrze wykonałem prace!
++++++++++++++++
Kolejny przypadek, jaki chcę opisać (a w zasadzie dwa, ale od jednego zleceniodawcy) dotyczą prac związanych z modernizacją dróg w naszym kraju, i są to moim zdaniem przykłady, jak niechlujnie są takie prace przygotowywane na etapie ich projektowania i zlecania do wykonania.
Oba dotyczą modernizacji dróg powiatowych w woj. łódzkim. Zwyczajowo pomijam dane mogące zidentyfikować miejsce, bo nie o to w tym przypadku chodzi. Z takimi sytuacjami miałem wielokrotnie do czynienia w różnych innych regionach kraju. Nie będę się też za bardzo zagłębiał w szczegóły techniczne. Rzecz miała miejsce w 2017 roku.
W pierwszym przypadku chodziło o spór pomiędzy wykonawcą a zlecającym prace powiatem. Chodziło o niedoszacowanie kosztów wycinki ok. 200 szt. drzew rosnących wzdłuż modernizowanej drogi. Projektant potraktował je jako kilkuletnie samosiewy i twierdził, że gdy wykonywano projekt drzewa te były młode i nie wymagały żadnych zgód. Wykonawca, który w terenie napotkał zupełnie inną rzeczywistość – czyli duże drzewa, w tym m.in. takie jak na poniższych zdjęciach, oczekiwał zwiększenie zapłaty za te niedoszacowane prace.
A to tylko kilka z tych wielu rosnących w terenie „młodych samosiewów”.
Sprawa toczyła się również w sądzie, w trakcie której występowałem w roli świadka. Nie wiem jak się sprawa skończyła. Niedawno przejeżdżałem tamtą drogą. Zdecydowana większość z tych okazałych 200 drzew została usunięta w trakcie tej modernizacji, ale szczęśliwie ten dąb się ostał (zdjęcie poniżej).
Drugi przypadek dotyczył alei pomnikowej lipowo-jesionowej w centrum miejscowości będącej siedzibą gminy. Była to ulica ze swoją nazwą. Miano wykonać jej modernizację wg przedstawionego mi projektu technicznego. Projekt mocno ingerował w systemy korzeniowe tych starych drzew!
W swojej ekspertyzie jednoznacznie ustosunkowałem się do tej technologii, która była nie do przyjęcia, bowiem narażała drzewa na silne uszkodzenia prowadzące docelowo do ich zniszczenia. Sprawa dotyczyła 25 szt. drzew. W 2017 roku aleja wyglądała jak na poniższych dwóch zdjęciach.
No cóż, ekspertyza ekspertyzą, a unijne pieniądze trzeba przecież wydać!
A oto jak wygląda to samo miejsce obecnie (zdjęcia poniżej).
Z 25 szt. drzew zostało jedynie 7. Przypomnę, to była aleja – pomnik przyrody!
Czasami trudno nawet komentować takie postępowania. Bo …słów brak!
+++++++++++++++
Miliardy lat ewolucji życia na naszej Planecie Ziemia, spowodowały, że powstały w tym czasie miliony organizmów żywych, jakie ją aktualnie zamieszkują. Z tego 400 ostatnich milionów lat, to czas ewolucji drzew. Wiele z nich, w międzyczasie, bezpowrotnie zginęło i nadal ginie, ostatnio m.in. za przyczyną działania nas … ludzi.
Wiele z nich nie zdążyliśmy nawet odkryć i poznać, a już spowodowaliśmy ich utratę!!!
I tutaj moja, mała dygresja, skierowana do czytających mnie naukowych purystów.
Pragnę przypomnieć, że moje opowieści nie mają żadnych „pretensji” i że są zapisem pewnych historii z mojego życia zawodowego oraz zdarzeń „przyległych”, stąd obarczone są dużą dawką emocji oraz określeń, dalekich od naukowych pojęć i definicji!
Koniec dygresji…
Kiedy, my ludzie, postanowiliśmy „usystematyzować” to, co nas otacza, za pomocą różnych dziedzin nauki, nastąpił podział drzew na dwie podstawowe grupy. Drzewa iglaste (zwane czasami potocznie „choinkami”) oraz drzewa liściaste. Przypomnę, że to te drugie (liściaste) stoją wyżej w hierarchii rozwojowej!
Zapyta ktoś, po co ten wstęp?
Ano, chciałem zwrócić uwagę Szanownych Czytelników na fakt, że znikają po kolei z naszych miejskich parków, zieleńców i skwerów stare, często dorodne okazy drzew z tej „starszej” ewolucyjnie grupy, czyli drzewa iglaste!
Zasłonięci od otaczającej rzeczywistości szczelnymi betonowymi płotami lub gęstymi szpalerami, utworzonymi głównie z obcych dla naszego środkowo-europejskiego środowiska naturalnego żywotników wszelkich odmian (jestem od lat zdecydowanie negatywny wobec masowej ekspansji tych roślin w otaczającym nas krajobrazie!), zapominamy o naturalnych naszych iglastych, zielonych współbraciach, którzy w pierwszej kolejności reagują negatywnie na wszelkie zmiany klimatyczne, jakie obecnie zachodzą na naszej planecie, w tym oczywiście w naszych miastach i osiedlach.
Jest jednak gatunek, który, jak na razie, daje sobie nieźle radę w warunkach miejskich, silnie zabudowanych i zanieczyszczonych. W przeciwieństwie do innych drzew iglastych, jego stare, okazałe osobniki w dobrej kondycji zdrowotnej, można spotkać nawet w centrum naszego miasta. Jednocześnie obserwuję, że i młode okazy, współcześnie posadzone w różnych miejscach miasta (głównie na osiedlach mieszkaniowych), również bardzo dobrze się zaadaptowały do tych trudnych warunków.
Drzewem tym jest sosna czarna!
Kiedy toczę moje prywatne boje z „tujofilami”, polecam właśnie ten gatunek drzewa iglastego, który w swoim młodzieńczym okresie zupełnie dobrze znosi również przycinanie i można z niego zbudować wtedy również zielone o…(d)..grodzenia!
Chciałbym pokazać kilka „z brzegu” przykładów na udokumentowanie moich powyższych twierdzeń. Starałem się pokazać takie miejsca w mieście, w których są one narażone na maksymalną presję silnie zurbanizowanego i eksploatowanego otoczenia (intensywny ruch uliczny). Te najstarsze zaczynały swój żywot i przez wiele lat rosły w mocno zanieczyszczonym przez łódzki przemysł środowisku! Dlatego pominąłem drzewa, rosnące w parkach, czy na dużych skwerach i zieleńcach, za wyjątkiem tych, położonych w pobliżu obciążonych silnym ruchem ulic i tras komunikacyjnych. Niektóre z tych drzew osiągnęły b. duże rozmiary, w tym obwody pni powyżej 200 cm. Niektóre z nich były onegdaj (m.in. przez naszą firmę) pielęgnowane.
Są to oczywiście jedynie przykłady i jeszcze wiele można by ich tutaj przytoczyć na potwierdzenie mojego poglądu nt. doboru tych drzew do nasadzeń w naszych miastach i ich adaptacji do tych trudnych warunków życiowych!
I jeszcze jeden okaz dorodnej sosny czarnej, która rośnie na ruchliwym skrzyżowaniu ulicy Bema i al. Sikorskiego, ma w obwodzie ponad 170 cm i jest w bardzo dobrej kondycji.
Klamrą domykającą ten odcinek niech będzie poniższy przykład.
Osobom, które mniej znają polskie „wspaniałości ogrodowe i parkowe” prezentuję jedne z najstarszych sosen czarnych znajdujących się na naszych ziemiach. Prezentowane poniżej drzewa rosną w Arboretum w Kórniku. Miałem je okazję po wielu latach ponownie widzieć we wrześniu br.
Tekst i zdjęcia: Marek Kubacki
Poprzedni odcinek Opowieści Marka Kubackiego TUTAJ.
Pierwszy odcinek TUTAJ.